> expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

sobota, 27 lutego 2016

Oscary 2016

Ekscytacja rozdaniem nagród Amerykańskiej Akademii Filmowej z roku na rok coraz bardziej słabnie. Sama gala nie bawi tak jak kiedyś, nominowane filmy coraz częściej okazują się rozczarowaniem, a zarwanie nocy to niezbyt kolorowa perspektywa. Rok temu do telewizora przyciągał patriotyczny obowiązek – kibicowanie Idzie Pawła Pawlikowskiego i Joannie Anety Kopacz. A jak jest tym razem? Czy w poniedziałek będę musiał podpierać zmęczone powieki zapałkami?


Przyjrzyjmy się na początek tytułom nominowanym w kategorii „najlepszy film”. Serce krzyczy Mad Max!, ale rozum podpowiada, że większe szanse ma Spotlight Toma McCarthy’ego lub Pokój Lenny’ego Abrahamsona. Pierwszy z nich to trzymający w napięciu dziennikarski thriller, opowiedziany uczciwie, bez zbędnego efekciarstwa. Liczą się tu bohaterowie i historia. Skojarzenia ze Wszystkimi ludźmi prezydenta (1976, Alan J. Pakula) narzucają się same i są jak najbardziej na miejscu. Z kolei Pokój zachwyca prostotą wykonania, aktorstwem (Brie Larson to dla mnie murowana kandydatka do zdobycia statuetki za pierwszoplanową rolę kobiecą, zaś pominięcie w nominacjach fenomenalnego Jacoba Tremblaya to srogie niedopatrzenie ze strony Akademii (nie pierwsze na przestrzeni lat i prawdopodobnie nie ostatnie). Nad tym wszystkim unosi się aktualna jak zawsze refleksja o nieznającej granic potędze dziecięcej wyobraźni, niesamowitej odwadze i niezwykłej relacji łączącej matkę z synem. Piękna, wzruszająca opowieść, zasługująca w moim mniemaniu również na nagrodę za najlepszy scenariusz adaptowany.

Niestety pozostałe filmy nominowane do „głównej” nagrody okazały się dla mnie rozczarowaniem (nie licząc filmu George’a Millera, którym zachwycałem się już w momencie premiery). Reżyserska werwa – w głównej mierze właśnie to i niewiele więcej ma do zaoferowania Big short poza giełdowym bełkotem i przyzwoitym aktorstwem. Utkany z klisz i zachowawczy Brooklyn to melodramat jakich wiele, w którym najbardziej podoba mi się Irlandia, bo trudno sympatyzować z główną bohaterką. Marsjanin sprawdza się jako feel-good-movie, ale nagromadzenie żartów w końcu irytuje, zaś stawka o jaką się tu gra przestaje mieć znaczenie w zalewie sucharów.

Brak komentarzy: