> expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

poniedziałek, 28 listopada 2016

Recenzja: Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć

Rok 2016 przyniósł wszystkim miłośnikom Harry'ego Pottera sporo powodów do radości. W lipcu światło dzienne ujrzała sztuka teatralna rozgrywająca się dziewiętnaście lat po wydarzeniach z Harry'ego Pottera i Insygniów Śmierci, ostatniej części cyklu, zaś listopadowe premiery kinowe zdominowały Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć. Autorka literackiego pierwowzoru przygód młodego czarodzieja tym razem samodzielnie napisała scenariusz filmu, a za kamerą stanął David Yates, który od 2007 roku wyreżyserował cztery części przygód Pottera.




J. K. Rowling głównym bohaterem nowej serii (jeszcze przed premierą zapowiedziano cztery kontynuacje) uczyniła Newta Scamandera, autora podręcznika opisującego magiczne stworzenia. Ten nieco fajtłapowaty, poczciwy i niedoceniany przez wielu czarodziej przybywa do Nowego Jorku w poszukiwaniu materiałów do opracowywanej właśnie książki. Jest rok 1926, nad magicznym światem wisi widmo wojny, wspomnienie poprzedniej jest wciąż żywe. Niczego nie ułatwia również fakt, że po mieście grasuje potężna, nieujarzmiona magiczna siła niszcząca całe dzielnice i mogąca doprowadzić do demaskacji świata czarodziejów. W atmosferze napięcia, rosnącego niepokoju i nieufności wobec obcych prostoduszny Newt szybko pakuje się w kłopoty – gubi magiczną walizkę, z której uciekają tytułowe fantastyczne zwierzęta.

Wbrew pozorom wątek szukania magicznych stworzeń szybko schodzi w filmie na drugi plan, zaś jego miejsce zajmują polityczne machinacje i próba wyjaśnienia, co stoi za tajemniczymi atakami niszczycielskiej mocy. Film cierpi przez to na niekorzystne zmiany tonacji. Z jednej strony mamy do czynienia z pełną slapstickowego humoru zabawą dla całej rodziny, w której pierwsze skrzypce gra sympatyczny kwartet bohaterów (do Newta, na skutek zbiegu okoliczności, dołączają dwie czarodziejki i nie-mag, gruby Polak marzący o własnej piekarni) uganiający się za niesamowitymi stworzeniami. Z drugiej natomiast jesteśmy świadkami wydarzeń o zupełnie innej wadze fabularnej, poważnych i mrocznych, które mogą na zawsze zmienić świat czarodziejów. Obie linie fabularne znajdą oczywiście punkty wspólne, jednak trudno oprzeć się wrażeniu, jakby J. K. Rowling chciała usatysfakcjonować jak najszerszą grupę odbiorców, co nigdy nie kończy się dobrze. Jednych znudzi poważny ton, innych zawiedzie infantylny humor.



Osadzenie akcji w międzywojniu oraz przeniesienie jej na inny kontynent wprowadza do serii powiew świeżości, jednak sposób prezentowania informacji jest pospieszny i chaotyczny, przez co trudno w pełni cieszyć się rozwojem diegezy względem filmów o Potterze. Również bohaterowie, choć wzbudzają sympatię i – co znamienne dla postaci pisanych przez Rowling – są wyobcowani ze społeczeństwa przez skrywanie ponadprzeciętnych pokładów wrażliwości, zostali pospiesznie zarysowani i charakteryzuje ich jedna wyrazista cecha. Newt (Eddie Redmayne) kocha zwierzęta i chce je chronić, Jacob Kowalski (Dan Fogler) to zabawny grubas ścigający marzenie o własnej piekarni, Tina (Katherine Waterston) jest ambitna i próbuje udowodnić swą wartość, a jej siostra, Queniee (Alison Sudol), śle wszystkim mężczyznom zalotne spojrzenia i niejednoznaczne uśmiechy. Po macoszemu potraktowano też czarne charaktery (Colin Farrell oraz Samantha Morton), które są złe dla zasady.

Może w rękach reżysera o bardziej nieskrępowanej wyobraźni widowisko dałoby się uratować, jednak David Yates nie sili się na oryginalność. Już w „podstawowej” serii o Potterze pokazał, że jest sprawnym rzemieślnikiem, ale daleko mu do wizjonerstwa Chrisa Columbusa, Mike'a Newella czy, przede wszystkim, Alfonso Cuarona, którzy tchnęli w świat J. K. Rowling życie. Brytyjczyk idzie utartą ścieżką, którą konsekwentnie wypracował przy produkcji czterech wcześniejszych Potterów – świat Fantastycznych zwierząt jest skąpany w ciemnych, depresyjnych barwach i przytłacza widza swą industrialną brzydotą. To zaledwie poprawnie zrealizowany blockbuster, w którym próżno szukać ciekawych rozwiązań formalnych, olśniewających efektów specjalnych (te są zaskakująco nierówne, jak na produkcję za 180 milionów dolarów) czy wizualnych fajerwerków, o które temat czarów aż się prosi.

It's bigger on the inside!

Goszczące właśnie na ekranach kin przygody Newta Scamandera pokazują, że świat stworzony przez Rowling ciągle ma potencjał na kilka intrygujących fabuł, jednak odgórnie zaplanowane kontynuacje nie pozwalają mu w pełni wybrzmieć. Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć sprawiają wrażenie wstępu do większej historii, gdzie bohaterowie zostali tylko zarysowani, by można ich było rozwijać w kolejnych odsłonach cyklu. Mam nadzieję, że w przyszłości Newt Scamander, jak i towarzyszący mu przyjaciele zyskają więcej charakteru, a sama Rowling zdecyduje się na spójny ton całej opowieści. Serii z pewnością nie zaszkodziłaby również zmiana reżysera, ale na to, niestety, raczej nie ma co liczyć.

6/10

1 komentarz:

yayko pisze...

Zgadzam się z recką, a przede wszystkim z tym, że film cierpi na "wizji" reżysera :( Tęskno za klimatem Columbusa czy Cuarona. Co do scenariusza - wygląda to tak, jakby już na ten film pomysłów za bardzo nie było. Najlepiej na kolejne części to nie wróży.