> expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

środa, 25 lipca 2012

279 - Piekielny wraca w wielkim stylu

Przyznam bez bicia, a na dodatek szczerze, że "Hellboy" to jedna z moich ulubionych serii komiksowych. Może wpłynął na to fakt, że - nie licząc "Kaczora Donalda" i superhero z TM-Semica - była to pierwsza seria, jaką zacząłem czytać. Innymi słowy - Hellboy zapoczątkował mą bezgraniczną i trwającą już od dobrych kilku lat miłość do komiksów. Nikogo nie powinno zatem zdziwić, jeśli powiem, że przed przeczytaniem najnowszego tomu o tytule "Dziki Gon" ze szczerą przyjemnością powtórzyłem sobie wszystkie poprzednie tomy wydane w naszym języku. I sprawiło mi to na prawdę dużo radości. Z bijącym sercem zagłębiłem się w lekturę najnowszego tomu o przygodach chłopca z piekieł. Na szczęście nie musiałem się martwić, bo okazało się, że nowy Hellboy to tak na prawdę ten sam stary, dobry Piekielny Chłopiec i to wciąż w świetnej formie.

W "Dzikim Gonie" Stary Lud szykuje się do wojny. Pojawia się nowa i złowieszcza Królowa Czarownic, która ma wybudzić śpiące armie ciemności i poprowadzić je na wojnę, ku zwycięstwu. Stary i nieco już zmęczony Hellboy jest jedynym, który może zapobiec rozlewowi krwi. Musi stanąć na czele własnej armii i zmierzyć się z nową i najsilniejszą Królową Czarownic. Przez tom przewija się oczywiście temat przeznaczenia i widmo nadchodzącej apokalipsy.

Łał. Tylko tyle powiedziałem, gdy skończyłem lekturę. Jest mrocznie, mroczniej niż kiedykolwiek. Hellboy jest zmęczony życiem, ma już dość wszystkiego, a całe dobro, którego dokonał przez lata ma swoje niekoniecznie pozytywne konsekwencje. Wątki z poprzednich tomów, niekiedy ledwie nakreślone, znajdują tu ujście i rozwinięcie. Niektóre zostają zakończone i rzucają nowe światło na przeszłość Piekielnego Chłopca. Wraca cała gama bohaterów, którzy wcześniej pojawiali się tylko na chwilę, a teraz mają do odegrania swoją rolę życia. Mignola pokazuje, że wszystko miał przemyślane od początku i nawet krótkie historyjki, które wydawały się być przyjemnymi zapychaczami, miały znaczenie dla całego uniwersum. Cieszę się, że zdecydowałem się odświeżyć sobie serię przed przeczytaniem tego tomu - bez tego przegapiłbym większość ważnych i znaczących faktów. Tak jak i poprzednie tomy, tak i ten odwołuje się do podań i legend - tym razem padło na legendy arturiańskie, co się świetnie sprawdziło w połączeniu z mrocznym klimatem. Jeśli znacie lub przynajmniej kojarzycie popularny niegdyś cykl T.H. White'a "Był sobie raz na zawsze król" to to, co z Arturem i spółką wyprawia Mignola może być dla Was bardzo ciekawym kontrastem. Dodatkowym plusem "Dzikiego Gonu" jest widmo zbliżającego się nieubłaganie końca serii. Napięcie sięga zenitu, a ja nie mogę wprost usiedzieć ze zniecierpliwienia. Egmoncie, wydawaj czym prędzej kolejne tomy!

Dużo dobrego zrobił również Duncan Fegredo. Zawsze podobał mi się jako następca Mignoli, ale w "Dzikim Gonie" osiąga chyba wyżyny swoich możliwości. Wchodzi na kolejny poziom i jego rysunki stają się jeszcze bardziej klimatyczne niż w "Zewie Ciemności". Wydaje mi się również, że w "Zewie..." Fegredo w jakiś sposób starał się naśladować Mignolę, a teraz pokazał, co sam potrafi. Wciąż czuć tu "szkołę" Mignoli (kadrowanie, stopniowanie napięcia itp.), ale przecież to w końcu Hellboy - jakże mogłoby być inaczej?

Kilka słów o wydaniu - nowy Hellboy odstaje od reszty. Zmieniona okładka, grzbiet wyróżniający się na półce i nowa numeracja to główne przyczyny odróżniające "Dziki gon" od poprzedników. Również papier jest inny - cieńszy i bardziej śliski, przez co wreszcie czerń jest prawdziwie czarna, a nie jak zdarzało się wcześniej - wyblakła. Prawdopodobnie wznowienia "Hellboya" (których "Dziki Gon" będzie integralną częścią, jeśli chodzi o wydanie), zaczęte od "Nasienia Zniszczenia" będą wierne oryginalnym wydaniom Dark Horse, więc z jedenastu tomów zrobi nam się właśnie dziewięć (prawdopodobnie m.in. dwutomowa "Spętana Trumna" zostanie wydana w jednym tomie wraz z "Prawie Kolos").

"Dziki Gon" to jeden z najlepszych albumów opowiadających burzliwe dzieje Piekielnego Chłopca. Świetny scenariusz i bardzo dobre rysunki. Można powiedzieć, że to punkt kulminacyjny serii. Z niecierpliwością czekam na finałowe trzy tomy (a jeśli liczyć również ten z crossoverami - "Masks and monsters", to cztery). Oby przerwa między nimi nie wynosiła aż czterech lat, jak to było w przypadku czasu, jaki upłynął między "Zewem Ciemności" a "Dzikim Gonem" (niekanonicznych i niepełnych "Opowieści Niesamowitych" nie liczę). Zwłaszcza, że finałowy tom serii wcale może nie być ostatnim - zapowiedziano już na grudzień miniserię "Hellboy in Hell" z wiele spoilerującym i mało oryginalnym hasłem reklamowym "Death was only the beginning", mówi się również o retrospektywnych przygodach Piekielnego z czasów, kiedy pracował dla Biura Badań Paranormalnych i Obrony. Pożyjemy, zobaczmy. Jeśli poziom kolejnych projektów ze świata Czerwonego ma być przynajmniej zbliżony do tego z "Dzikiego Gonu", to ja łykam wszystko bez popity.


Recenzja pierwotnie ukazała się na Alei Komiksu.

Brak komentarzy: