> expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

poniedziałek, 26 grudnia 2011

236 - W kaydanach serii... znowu!

W recenzji pierwszych dwóch zeszytów serii narzekałem m.in. na sztywną narrację i braki w warsztacie Jakuba Martewicza. W trylogii „Odliczanie” sztywna narracja całkowicie znika, a rysunki – wciąż niepozbawione błędów – nie rażą tak sztucznością. Poprawiła się perspektywa i anatomia. Czasem widać pośpiech, ale trudno by było inaczej, skoro chce się dotrzymać comiesięcznego terminu wydania. Szkoda, że dużo ciekawsza i bardziej zawiła tym razem historia, gubi czasem tempo. Za dużo tu dialogów, za mało akcji. Liczę, że w kolejnych numerach oba czynniki będą bardziej wyważone.

Na Alei Komiksu więcej o historii „Odliczanie” zaprezentowanej w 3., 4. i 5. numerze serii "Henryk Kaydan".

niedziela, 25 grudnia 2011

235 - Życzenia od ponurego i anonimowego


Szczerze? Nigdy nie byłem zbyt dobry w składaniu życzeń, a w tym roku dodatkowo zaliczam opóźnienie. Przepraszam, musicie wybaczyć. Mam nadzieję, że u Was prezenty pod choinką były równie dobre co u mnie (nowy komputer, Blankets i pak ze wszystkimi częściami Indiany Jonesa i sporą ilością dodatków - o nic lepszego nie mogłem prosić). Na życzenia świąteczne trochę już chyba późno, więc składam noworoczne - nie traćcie pałera, a jeśli go Wam brakowało, to życzę go jak najwięcej. Dobry pałer to podstawa (poza masą).

Oglądam ostatnio strasznie dużo filmów (takie studia, narzekać nie mogę), ale jakoś nie chce mi się o nich pisać i - nawet jeśli są świetne - ograniczam się tylko do wystawienia oceny na filmwebie. Zbieram się do napisania jakiegoś dłuższego tekstu o Prozie Życia. Tekstu przerywanego licznymi i luźnymi dygresjami. Czyli tak jak lubię.

Kilka nowych recenzji czeka na publikacje (już jutro będzie o kolejnych numerach Kaydana). Kilka innych czeka na to, aż je dokończę. Coraz mniej mi się chce, a narobiłem sobie zaległości. Wszystko będzie, spokojna głowa.

Mam nadzieję, że w przyszłym roku będę mógł uraczyć Was kilkoma niespodziankami. Nauczony doświadczeniem, wolę jednak nic nie mówić. I tak chyba powiedziałem za dużo.

No to wesołej końcówki Świąt, szalonego Sylwestra i (jeszcze raz) konkretnego pałera na 2012. I - tradycyjnie już - nie oglądajcie Kevina, lepiej Powrót Batmana albo Szklaną Pułapkę.

poniedziałek, 12 grudnia 2011

234 - Uratować Kennedy'ego - recenzja Dallas '63


Muszę przyznać, że Stephen King jest jednym z moich ulubionych pisarzy. Lubię jego niespieszną narrację, świetne dialogi i wiarygodnych bohaterów. Przeczytałem już kilkadziesiąt jego książek (a drugie tyle jeszcze przede mną) i mogę powiedzieć z całą odpowiedzialnością, że pisze nierówno. Obok pozycji beznadziejnych znajdziemy genialne, obok książek średnich - te dobre. Nigdy nie wiem, czego mogę się spodziewać otwierając kolejną książkę. Podobna niepewność towarzyszyła mi, gdy zaczynałem lekturę "Dallas ‘63". Szybko jednak minęła, zastąpiona przez rosnącą ciekawość.

Kiedy Al, sprzedawca hamburgerów, znajduje w swojej spiżarni wehikuł czasu, postanawia zmienić przeszłość. Jest już jednak stary i chory, dlatego misję uratowania prezydenta Stanów Zjednoczonych - Johna Fitzgeralda Kennedy’ego – zleca swojemu znajomemu, Jake’owi Eppingowi. Trzydziestopięcioletni nauczyciel angielskiego przenosi się w przeszłość, do roku 1958 i podejmuje szalonej misji ocalenia Kennedy’ego. Jake nie ma pojęcia, jak bardzo spodoba mu się spokojne życie w przeszłości - bez internetu i telefonów komórkowych - i jak wielki będzie miało ono wpływ na jego życie w przyszłości.

"Dallas ‘63" to tak naprawdę powieść obyczajowa. Po fantastycznym początku (podróż w czasie), King serwuje nam kilkusetstronicowy opis życia na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. Oczywiście, co jakiś czas pojawiają się efektywne cliffhangery. To one zmuszają nas do przewracania kolejnych stron, a potem jeszcze następnych. Trzeba Kingowi oddać, co jego – na dramatycznych zwrotach akcji zna się jak mało kto. Niejednokrotnie obyczajowa opowieść zmienia się w historię sensacyjną. Całość ma też znamiona powieści kryminalnych i szpiegowskich – wszak główny bohater musi stać się cieniem Lee Harvey Oswalda i upewnić się, czy na pewno to on pociągnął za spust 22 listopada 1963 roku. A jeśli tak, to czy działał sam. Jake Epping ma więc w przeszłości dwa życia – jedno jest spokojne, u boku ukochanej, i drugie – mroczne, podążając krok w krok za domniemanym zabójcą JFK. Dwa życia przeplatają się, dostarczając czytelnikowi dość nierównie rozłożonej akcji. W niczym to jednak nie przeszkadza, bo w spokojniejszych momentach, zastanawiamy się, co też za chwilę się może zdarzyć. Uśmiech na mojej twarzy wywoływały również „eastereggi” wplecione to tu, to tam w fabułę - nawiązania do poprzednich książek Króla Horroru, czasem bardzo subtelne i ledwo zauważalne, czasem wręcz przeciwnie.

Książkę czyta się niezwykle lekko i szybko – ponad osiemset pięćdziesiąt stron połknąłem w tydzień, co przy moim trybie życia (studia, praca, "uzależnienie" od internetu i komputera) to nie lada wyczyn. Muszę przyznać, że wprost nie mogłem się oderwać. Nawet wydarzenia pozbawione dramatycznego rysu czytało mi się niezwykle dobrze. Interesowało mnie również znalezienie odpowiedzi na postawione w książce pytania – czy Oswald jest winny? Czy Jake’owi uda się go powstrzymać? Jeśli tak, to czy wyjdzie to światu na dobre…? Dodatkowym, bardzo istotnym plusem powieści jest to, że King potrafi wywrzeć wpływ na czytelnika. Niejednokrotnie na mej twarzy gościł autentyczny uśmiech, gdy bohaterom coś się udawało, lub odczuwałem wzruszenie i smutek, gdy ponosili porażkę.

"Dallas ‘63" jest bardzo dobrą książką. Jedną z lepszych w dorobku Stephena Kinga. Po raz kolejny autor udowadnia, że praktycznie w każdej konwencji czuje się świetnie i szufladkowanie go jako pisarza horrorów mija się z celem. Książka pokazuje, że nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem i rozpamiętywać przeszłości – powinniśmy skupić się na teraźniejszości i starać się, by przyszłość okazała się dla nas łaskawa. To nie tylko opowieść o podróży w czasie i próbie zapobiegnięcia morderstwu - to także historia charakteryzująca pewną epokę, epokę która dawno przeminęła, a w której, być może, życie było łatwiejsze. To także opowieść o miłości dwojga ludzi, której nawet wszechpotężny czas nie może zniszczyć. Jak zawsze u Kinga, bohaterowie są tak realistycznie przedstawieni, że po zamknięciu książki zaczęło mi ich brakować. Rozważam nawet, czy ponownie nie sięgnąć po "Dallas ‘63" – tylko po to, by spotkać ich znowu…

To niezwykłe, że po napisaniu tylu książek Stephen King wciąż potrafi nas zaskoczyć. Że - z tak oklepanego tematu jak podróż w czasie - potrafi wykrzesać coś niezwykłego. Jestem również pełen szacunku dla niego, za pracę jaką musiał włożyć w napisanie tej powieści. Bo "Dallas ‘63" to nie tylko prawie dziewięćset stron fikcji literackiej, ale również drobiazgowe badania historyczne, szukanie faktów i poznawanie wielu mitów na temat śmierci JFK. A potem wyłuskanie z tego wszystkiego, tego co najciekawsze i skonstruowanie misternej fabuły. Polecam gorąco, jedna z lepszych książek tego roku.


Recenzja została pierwotnie umieszczona tutaj.

sobota, 3 grudnia 2011

233 - Krakowski Festiwal Komiksu 10-11 grudnia 2011

Za Organizatorami:

Serdecznie zapraszamy na KRAKOWSKI FESTIWAL KOMIKSU organizowany przez Małopolskie Studio Komiksu Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej w Krakowie, którego pierwsza edycja odbędzie się w dniach 10 - 11 grudnia (sobota - niedziela), na trzecim piętrze budynku WBP w Krakowie, przy ul. Rajskiej 1.

W te dwa grudniowe dni komiksy i ich entuzjaści zawładną ostatnim piętrem Biblioteki. Zapraszamy na spotkania z twórcami, wydawcami, publicystami i badaczami komiksu, a także na warsztaty tworzenia komiksów. Festiwalowi towarzyszyć będzie komiksowa giełda, stoiska wydawnictw: Atropos, Blik Studio, Post, Timof i Cisi Wspólnicy, oraz sklepów: Fankomiks i iMad.

Ponadto będzie można obejrzeć wystawę komiksu frankofońskiego przygotowaną przez Instytut Francuski w Krakowie we współpracy z wydawnictwem Post, a także ekspozycję oryginalnych plansz z albumu "Melinda" autorstwa Neila Gaimana i Dagmary Matuszak, przygotowaną przez wydawnictwo Atropos.

---

PROGRAM FESTIWALU:

Sobota, 10 grudnia:

12:00 Start imprezy

13:00 Oficjalne otwarcie. Przywitanie – dyrektor Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej w Krakowie – Jerzy Woźniakiewicz. Prezentacji Małopolskiego Studia Komiksu dokonają jego inicjatorzy i osoby prowadzące spotkania programowe w czterech liniach tematycznych – Michał Jankowski, Rafał Stanowski, Michał Gałek, Michał Jutkiewicz i Artur Wabik.

14:00 Komiksy wydawnictwa Post. Z redaktorem naczelnym wydawnictwa – Andrzejem Rabendą – o dorobku i planach wydawnictwa rozmawiać będzie Rafał Stanowski.

15:00 Warsztaty tworzenia komiksów. Case study komiksu "Scientia Occulta". Prowadzenie: Robert Sienicki i Łukasz Okólski

16:30 Spotkanie z dr hab. Wojciechem Birkiem – badaczem i znawcą komiksu, wykładowcą Uniwersytety Rzeszowskiego. Dyskusję na temat płynności definicji komiksu poprowadzi Michał Jutkiewicz.

18:00 Komiksowa Bitwa – konkurs rysunkowy przy użyciu profesjonalnych tabletów graficznych marki Wacom. Prowadzenie: Łukasz Okólski, sklep iMad. Komiksowe nagrody do wygrania!

20:00 Zakończenie imprezy

---

Niedziela, 11 grudnia:

12:00 Start imprezy

14:00 "Bler" – krakowski superbohater? Spotkanie z Rafałem Szłapą, rysownikiem i wydawcą poprowadzi Michał Jankowski.

15:00 "Człowiek bez szyi" i inne publikacje zinowe. Spotkanie z Rafałem Kołsutem i Adamem Czernatowiczem poprowadzi Artur Wabik.

16:00 Warsztaty tworzenia komiksów. Case study komiksu "Wiedźmin". Prowadzenie: Michał Gałek i Arkadiusz Klimek

18:00 Zakończenie imprezy

---

Akcja komiks za komiks!

UWAGA: Osoby, które przyniosą na Festiwal komiks lub komiksy, które chciałby przekazać w darze Małopolskiemu Studiu Komiksu, mogą liczyć na zniżki u wydawców biorących udział w komiksowej giełdzie. Za każdy komiks przekazany MSK otrzymacie kupon zniżkowy na zakupy u wydawnictw: Atropos, Blik Studio, Post oraz Timof i Cisi Wspólnicy.

---

W nadchodzącym tygodniu o Festiwalu usłyszycie w RADIOFONII i przeczytacie w DZIENNIKU POLSKIM, które objęły wydarzenie patronatem medialnym.

Do zobaczenia!

Strona wydarzenia na Facebooku.

Mnie znajdziecie na stoisku Timofa, gdzie będę siedział i sprzedawał komiksiki (sobota: od 16 do 20; niedziela: od 14 do 16). Zapraszam :)

niedziela, 27 listopada 2011

232 - W hołdzie Chriście po raz trzeci

To chyba mój najpopularniejszy scenariusz. Po Rybbie i Ewelinie, trzecią wersję "Jako i Tako" stworzył Paweł Grześków. Tym razem, jestem w pełni usatysfakcjonowany, bo rysownik świetnie wczuł się w klimat parodii. Dzięki wielkie, Pawle, zajebiście wyszło!


"Jako i Tako - w hołdzie Januszowi Chriście"
Txt: Jan Sławiński
Gfx: Paweł Grześków

231 - Ciężkostrawne mądrości

Nie ulega wątpliwości, że „Trawienie zwierzeń” autorstwa debiutantów: Kasi Błaszczyk (scenariusz) i Lynxa Łobosa (rysunki) to oryginalny i dość specyficzny komiks. Pierwszy taki komiks w Polsce w ogóle. Komiks, krótko mówiąc, promujący weganizm pełną gębą.


Całą recenzję znajdziecie na Alei Komiksu.


P.S. Lynxowi dziękuję za najbardziej oryginalną dedykację, jaką kiedykolwiek dostałem. Teraz wjem!

środa, 23 listopada 2011

230 - Zabawa z piłką (gościnnie: Buffy1977)



"Teksańska masakra piłą mechaniczną" (2003)
Rok 1973. Grupka przyjaciół przemierza samochodem Teksas, udając się na koncert ulubionego zespołu. Po drodze natykają się na zszokowaną dziewczynę. Zabierają ją do samochodu i nie bacząc na jej histeryczne ostrzeżenia kontynuują podróż. Zrozpaczona dziewczyna wyciąga broń i zadaje sobie śmiertelny strzał w głowę. Przerażeni pasażerowie samochodu docierają do podejrzanie wyglądającego sklepu i z pomocą ekspedientki kontaktują się z miejscowym szeryfem. Od tego momentu będą musieli zmierzyć się z prawdziwym koszmarem, którego ucieleśnieniem jest potężny mężczyzna, dzierżący w dłoni piłę mechaniczną.
W 1974 roku miała miejsce premiera niskobudżetowego slashera, którego reżyserią zajął się Tobe Hooper. Bezkompromisowy obraz pełen przemocy i brudu zmroził ówczesną publiczność. 29 lat później Marcus Nispel podjął się trudnego zadania odświeżenia starej historii o rodzince kanibali z Leatherface'em na czele. Film, wbrew wszelkim oczekiwaniom, okazał się prawdziwym hitem, w wśród wielbicieli kina grozy zaczęła krążyć opinia, że jest to najlepszy remake, jaki kiedykolwiek powstał. I słusznie, bowiem nie łatwo w dzisiejszych czasach zrealizować wysokobudżetowy, nieefekciarski horror, którego największą siłą (wbrew tytułowi) jest sugestywny, duszący wręcz klimat.
Pierwsze sceny filmu zrealizowano w pełnym słońcu gorącego Teksasu. Tym bardziej zaskakuje fakt, że twórcom udało się stworzyć elektryzującą atmosferę grozy w podobnej scenerii. Ok, widzowie obserwują samotny pojazd wśród bezkresu wyludnionych, posępnych krajobrazów, ale przecież jest środek dnia - słoneczna pogoda bynajmniej nie stoi w parze z nastrojem grozy. Ale nie tutaj. Zdaje się, że Nispel prawdziwą kwintesencję horroru prezentuje właśnie w pierwszych scenach filmu - uświadamia widzom, że niebezpieczeństwo czyha na nich zawsze i wszędzie, bez względu na aktualną porę dnia. To poczucie alienacji głównych bohaterów, które udziela się również widzom, jest tutaj doskonale widoczne, z wprawą wprowadza nas w dalsze, coraz bardziej przerażające wydarzenia.
Moment pojawienia się na scenie sponiewieranej przyszłej samobójczyni jest dla widzów sygnałem rozpoczęcia koszmaru. Jej obecność zwiastuje wkroczenie do znanej nam, bezpiecznej rzeczywistości elementu zagrożenia - wcześniej tylko wyczuwalnego, teraz w pełni uzasadnionego. My wierzymy dziewczynie, kiedy ostrzega naszych bohaterów przed dalszą podróżą, ale oni (jak to często w slasherach bywa) zdają się jej w ogóle nie słyszeć. Samobójstwo rozhisteryzowanej kobiety jest chyba najmocniejszą sceną filmu i bynajmniej nie ze względu na jej brutalność, ale nowatorską pracę kamery, która po wystrzale cofa się dokładnie przez sam środek otworu wydrążonego w głowie przez kulę. Po owym mocnym akcencie akcja na powrót zwalnia, przy czym atmosfera znacznie gęstnieje. Nasi protagoniści, wbrew złym przeczuciom widzów, docierają do zapuszczonego sklepiku, a następnie przerażającego domostwa rodzinki kanibali. Po zapadnięciu zmroku Nispel odrobinę rozluźnia atmosferę wszechobecnego zagrożenia na rzecz żywszej akcji, uwidaczniającej się w ciągłych pościgach szaleńca z piłą mechaniczną za bezbronnymi ofiarami oraz w umiarkowanej dawce krwawych scen. Teraz widzowie będą mieli do czynienia ze stuprocentowym slasherem, trzymającym się konwencji, ale nie rezygnującym z elementów zaskoczenia.
Film opatrzono etykietką "oparte na prawdziwych wydarzeniach", co oczywiście jest sporym niedomówieniem. Sylwetkę Leatherface'a, mordercę przyozdabiającego swą zdeformowaną twarz skalpem zdartym z jego ofiar, luźno zainspirował prawdziwy zbrodniarz Ed Gein, zwany Rzeźnikiem z Plainfield. Natomiast wszystkie wydarzenia przedstawione w "Teksańskiej masakrze piłą mechaniczną" są całkowicie fikcyjne, co oczywiście nie przeszkadza współczesnym widzom wierzyć, że nie tylko oglądają historię opartą na faktach, ale również na początku i na końcu projekcji pokazano im nagrania archiwalne (kolejny mit, mający na celu podnieść oglądalność).
Bohaterowie "Teksańskiej masakry piłą mechaniczną" są jak najbardziej schematyczni, co o dziwo nie przeszkadza widzom w identyfikowaniu się z nimi. Zasługą tego niewątpliwie jest świetnie dobrana obsada. W roli głównej zobaczymy znakomitą Jessicę Biel, która swoją aktorską ekspresją wprowadziła postać współczesnej final girl w nowy wymiar. Tak widocznym wczuciem się w odgrywaną przez siebie osobę, Biel nie tylko wzbudziła sympatię widza do Erin, ale również ułatwiła publiczności utożsamienie się z nią, a co za tym idzie kibicowanie jej. Na uwagę zasługuje również postać szeryfa Hoyta, wykreowana przez R. Lee Ermey'ego. W roli twardego, do szczętu zwichrowanego "przedstawiciela prawa" aktor spisał się wręcz znakomicie. Samo patrzenie na niego może wywołać ciarki na plecach widzów. Leatherface'a odegrał Andrew Bryniarski, który imponował samą swoją posturą, nie wspominając o jego szaleńczej gestykulacji.
Remake "Teksańskej masakry piłą mechaniczną" w moim mniemaniu całkowicie przebił oryginał, aczkolwiek w tej kwestii plasuję się w zdecydowanej mniejszości. Jeśli ktoś szuka nastrojowego, umiarkowanie krwawego slashera to dzieło Marcusa Nispela powinno przypaść mu do gustu. Rzadko zdarzają się tak dobre remake'i, więc tym bardziej wypada zapoznać się z tym obrazem. W 2006 roku Jonathan Liebesman nakręcił prequel wersji z 2003 roku zatytułowany "Teksańska masakra piłą mechaniczną: Początek".

Autorka: Buffy1977

czwartek, 17 listopada 2011

229 - Antologia, która bardzo się podoba

Sześciu mistrzów kuchni, sześć różnych potraw. Każda inaczej przyrządzona. Sześć opowieści, które – według wydawcy – powinny strasznie mi się spodobać. Patrząc na nazwiska autorów - rzeczywiście, przyznaję, że to bardzo prawdopodobne. Sięgam po książkę, przez chwilę patrzę na ciekawą okładkę, a potem zatapiam się w lekturze. Tonę całkowicie już od pierwszych słów.

Każde z opowiadań jest inne i koncentruje się na innym temacie. Andrzej Pilipiuk serwuje nam opowieść o Hitlerze i alternatywnym świecie. Doprawione kilkoma celnymi gagami i napisane przyjaznym stylem bawi co prawda, ale mam wrażenie, że Wielkiego Grafomana stać na coś lepszego.

Znany z krzyżackiego cyklu Dariusz Domagalski serwuje krótką, acz bardzo smakowitą historię o istocie pożerającej wszechświat. Zastosowany przez autora twist fabularny sprawia, że warto na Wędrowca zwrócić uwagę.

Tytułowe opowiadanie Magdy Kozak to jedno z trzech najlepszych opowiadań w zbiorze. Napisane żywym, dynamicznym stylem przypomina bardziej relację z frontu niż fikcję literacką. Autentyczność dodatkowo pogłębia znajomość biografii pisarki, która pół roku spędziła w Afganistanie jako lekarz wojskowy. Opowiadanie zachwyca swoją realnością, dynamiką i genialnym (acz smutnym i stonowanym) zakończeniem.

Marcin Mortka, po napisaniu genialnego Martwego Jeziora wciąż pozostaje w klimatach fantasy. Tym razem bierze się za bary z parodią tegoż gatunku, w konsekwencji czego dostajemy znane motywy przedstawione w bardzo zabawny sposób. W opowiadaniu Impostorzy poznajemy hobbita marzącego o wielkich przygodach i bohaterskich czynach. Gdy Duzi Ludzie przybywają do spokojniej hobbickiej wioski, nadarza się świetna okazja, by pokazać na co go stać… Świetne dialogi, genialny styl, postaci, które momentalnie polubimy i komizm sytuacyjny sprawiają, że Impostorzy to jedno z najlepszych opowiadań, jakie przeczytałem w tym roku. A przeczytałem ich bardzo dużo.

Wszechstronny Rafał Dębski jest odpowiedzialny za najdłuższe i zarazem najlepsze opowiadanie w antologii. Historia Jakuba, posiadającego nadnaturalne zdolności kata, który – suma summarum – trafia na katowski stół, już od pierwszych akapitów nie pozwala się czytelnikowi oderwać od lektury. Zawiła fabuła, niesamowity klimat, świetne budowanie napięcia i sami bohaterowie sprawiają, że opowiadanie będziemy pamiętać jeszcze długo po przeczytaniu i zamknięciu zbioru. Świetne, panie Rafale, wprost świetne!

Adam Przechrzta pokazuje nam hipnotyzujący świat cieni. Miasto Dymu i Luster jest pełne oryginalnych pomysłów, które wymagają jednak dopracowania. Szkoda, że na dwudziestu dwu stronach autor nie mógł pokazać całego potencjału jaki drzemie w wykreowanym przez niego świecie. Opowiadanie aż prosi się o rozwinięcie - w postaci pełnoprawnej powieści lub chociaż zbioru opowiadań.

Mimo, że zbiór opowiadań polskich autorów Strasznie mi się podobasz wcale strasznie mi się nie spodobał to mogę polecić go z czystym sumieniem, ponieważ podobał mi się bardzo. To kawał porządnej, polskiej prozy fantastycznej. Niejako przekrój przez różne pomysły, różne klimaty, różne style. Taka różnorodność nie pozwala na nudę, doświadczeni w swym fachu autorzy wiedzą, jak pisać lekko i przyjemnie. Polecam i mam nadzieję, że nie będzie to moje ostatnie spotkanie z katem Jakubem czy wyłaniającym się z cienia Dracu.

Pierwotnie recenzja została opublikowana tutaj.

środa, 2 listopada 2011

228 - O nowelizacji Thorgala


Kiedy dwa lata temu, w Staszowie, prowadziłem warsztaty z pisania scenariuszy, zadałem uczestnikom pytanie o ich ulubioną serię komiksową. Największą popularnością cieszył się "Thorgal" stworzony przez Grzegorza Rosińskiego oraz Jeana Van Hamme’a. Już od ponad trzydziestu lat, przygody dzielnego wikinga cieszą się niesłabnącą popularnością. Nic więc dziwnego, że powstały serie odpryskowe opowiadające o przygodach bohaterów pobocznych. Plotki o planowanej adaptacji filmowej krążą od wielu lat. Tylko kwestią czasu było, aż ktoś zabierze się za nowelizację komiksu. Tą osoba okazała się francuska pisarka Amelie Sarn.

Więcej o książce "Thorgal. Dziecko z gwiazd" przeczytacie tutaj.

czwartek, 27 października 2011

227 - Swobodna zapalara


Czeknijcie poniższe zdjęcia. Potem wyjdźcie przed blok i powiedźcie na osiedlu kto ma najlepszą zapalarę w mieście. W porywach to nawet w kraju.





Zapalniczkę ozdobiła Interplaygirl. Dzięki!

P.S. Używam zapałek. Nikt mnie nie przejrzy.

poniedziałek, 24 października 2011

226 - Recenzja filmu "Batman: Year One"


"Batman: Year One" obok m.in. "Dark Knight Returns", "Killing Joke" i "The Long Halloween" to bez wątpienia jedna z najlepszych opowieści obrazkowych z Mrocznym Rycerzem w roli głównej. Frank Miller napisał niezapomnianą historię o początkach działalności Bruce’a Wayne’a jako Batmana w brudnym Gotham, klimatycznie zilustrowanym przez Davida Mazzucchelliego. Nic więc dziwnego, że w 2005 roku, serwis ING umieścił "Rok Pierwszy" na pierwszym miejscu listy dwudziestu pięciu najlepszych komiksów z Batmanem w historii. Dziś, dwadzieścia cztery lata po premierze oryginału, powstaje animowana adaptacja tego kultowego tytułu.

Fabuła jest identyczna jak ta w komiksie, więc film nie powinien zaskoczyć widzów zaznajomionych z oryginałem. Po latach treningów w najróżniejszych zakątkach świata, do Gotham City wraca miliarder Bruce Wayne. W tym samym czasie do miasta przybywa James Gordon, ostatni sprawiedliwy glina. Widząc miasto pogrążone w przemocy i korupcji, obaj postanawiają wypowiedzieć wojnę niesprawiedliwości – każdy na swój sposób. Co ciekawe, tak naprawdę to właśnie Gordon gra w filmie pierwsze skrzypce, a Batman zostaje zepchnięty na dalszy plan.

Sześćdziesiąt minut filmu mija bardzo szybko. Na pochwałę zasługują wszystkie sceny akcji, zwłaszcza sceny walk zostały świetnie i dynamicznie zrealizowane. Należy pochwalić również ekipę dubbingującą film. Najlepiej spisał się Bryan Cranston podkładający głos Gordonowi; szkoda, że równie dobrze nie wypadł Ben McKenzie w roli Batmana – to tylko pokazuje, że Kevin Conroy wciąż pozostaje jedynym i najlepszym Mrocznym Rycerzem w historii produkcji animowanych.

Jestem fanem starego DC Animated Universe z lat dziewięćdziesiątych, wychowałem się na produkcjach Bruce'a Timma. Nie przepadam za nowym stylem tworzenia animacji  i żałuję, że akurat "Rok Pierwszy" nie został stworzony w stylu "Batman: Maska Batmana". Komputerowa animacja obdarła historię z niepowtarzalnego, mrocznego klimatu znanego z komiksu Millera i Mazzucchelliego. Przez to Gotham wydaje się zbyt jasne, zbyt czyste, jak na miasto pogrążone w występku i chaosie. Również coś dziwnego dzieje się z czasem - w kolejnych scenach dzień zbyt szybko przechodzi w noc i na odwrót. Najbardziej jednak denerwują błędy w tłumaczeniu, wszak "I have to stop this thing with Sarah. God. Calling her Sarah now" to "Muszę zakończyć sprawę z Sarą. Boże. Teraz nazywam ją Sarah”, a nie "(…) Boże. Zadzwonię do niej". Tego typu potknięć jest więcej (jak chociażby scena, gdzie Gordon porozumiewa się z komisariatem przez policyjne radio), co każe przedstawiać polskie wydanie w nieco mniej pozytywnym świetle.

Poza samym filmem, na płycie DVD znajduje się też kilka zapowiedzi kolejnych filmów animowanych ze stajni DC. Najciekawszy jest jednak krótkometrażowy film o Catwoman, którego scenariusz napisał Paul Dini.Współtwórca kultowego "Batman: The Animated Series" i "Batman Beyond", który stworzył postać Harley Quinn i napisał scenariusze do gier "Batman: Arkham Asylum" i "Batman: Arkham City" zna się na uniwersum Batmana jak mało kto. Trwająca kilkanaście minut "Catwoman" jest zamkniętą historią o konfrontacji Kotki z pewnym przemytnikiem, w której nie zabrakło smaczków dla miłośników komiksowego wcielenia bohaterki. To opowieść pełna akcji, nie aspirują do bycia niczym więcej, niż dobrą rozrywką. Trzeba jednak przyznać, że w tej roli sprawdza się doskonale.

Fanom komiksowej wersji "Year One" filmu nie muszę polecać – i tak z pewnością go zobaczą i spędzą miłe chwile na wychwytywaniu różnic pomiędzy nim, a oryginałem (od razu uprzedzam, że nie jest ich zbyt wiele). Całej reszcie polecam – historia, jaką uraczył nas Frank Miller, a która na zawsze wpisała się w mitologię Mrocznego Rycerza jest niewątpliwie warta poznania. Zwłaszcza teraz – kiedy polskie wydanie komiksu jest praktycznie niedostępne – warto sięgnąć chociaż po film.

Recenzja, wydanego przez Galapagos filmu "Batman: Rok Pierwszy", ukazała się na Valkirii.

wtorek, 18 października 2011

225 - W kaydanach serii

Jedni tęsknili, inni nie. A one i tak wróciły. Zeszytówki!
(...)
„Kaydan” przypomina trochę pierwsze Bondy – dziś trochę przestarzałe, jednak wciąż pełne uroku.
(...)
W komiksie widać również, że Jakub Martewicz świetnie się bawi podczas rysowania kolejnych przygód swojego agenta. Sam fakt, że od pewnego czasu „Henryk Kaydan” ukazuje się w cyklu comiesięcznym zasługuje na pochwałę i gromkie brawa.

Pozostałą część recenzji pierwszych dwóch odcinków serii o Henryku Kaydanie znajdziecie na Alei Komiksu.

poniedziałek, 17 października 2011

224 - Złoty Bazar i Wielki Bryan... albo jakoś tak

Powrót do świata dręczonego przez demony, mimo że krótki, był bardzo przyjemny. Z chęcią poznałem nieznane mi wcześniej fakty z przeszłości bohaterów, które rzuciły nowe światło na niektóre aspekty Cyklu. (...) Zarówno "Złoto Bryana" jak i "Wielki Bazar" to świetne i spójne opowieści.

Po raz kolejny biorę na recenzencki warsztat książki Petera V. Bretta. Całość (tym razem króciutka), jak zwykle w przypadku prozy, na Valkirii .

czwartek, 22 września 2011

222 - Rzeczy Niekształtne


Nie wiem właściwie dlaczego sięgnąłem po "Rzeczy Niekształtne" Marka Del Franco. Jak się dłużej zastanowić, to nic nie przychodzi mi do głowy, poza lubianym wydawnictwem i interesującym tytułem. Najczęściej sięgając po książki Fabryki Słów liczę na prostą, acz satysfakcjonującą rozrywkę i ją właśnie dostaję. Niestety nie tym razem.

Moja pierwsza negatywna recenzja do przeczytania here.

wtorek, 20 września 2011

221 - O Prozie Życia i po prostu prozie

To mój pierwszy w pełni ukończony komiks mający kolory i więcej niż sześć stron. W dodatku posłany na MFK-owy konkurs.

Po wielu perypetiach, podczas których wysłałem kilkanaście maili, a kilkunastu rysowników odmówiło mi z powodu braku czasu, scenariuszem postanowił zająć się Bartek "Graphicus" Kuczyński. O lepszego rysownika nie mogłem prosić, nie dość, że okazał się bardzo miłym człowiekiem, z którym momentalnie złapałem dobry kontakt, to jeszcze skończył to co zaczął (w przeciwieństwie do rysowników, zajmujących się moimi 32427482376923 pozostałymi projektami). Osiem plansz powstało w ekspresowym tempie. Sprawnie narysowane i pokolorowane, wg. mnie prezentują się świetnie.

Sam komiks jest drugim odcinkiem serii o Kiwi Kidzie. Co zabawne, pierwszy odcinek rysowany przez Rybba jeszcze nie powstał. Spokojnie, nie trzeba znać części pierwszej, by zrozumieć część drugą.

Pierwotnie pierwsze trzy odcinki (z czego trzeci rysowany przez Birama) miały trafić na konkurs, jednak rysownikom nie udało się ukończyć ani pierwszego ani trzeciego. Mam nadzieję, że kiedy już powstaną, znajdzie się dla nich miejsce w jakimś zinie.

Żałuję również, że żaden z moich dwóch scenarków nie został ukończony i nie trafił do nowego Kolektywu. Next time, I hope.

Na apel ekipy Immortal Suicide odpowiedział Tomek Kleszcz i tym samym dołączył do zespołu. Narysuje kilka stron pełnych akcji. Jeśli uda mi się go namówić, to może sam coś o tym opowie w kolejnym kibicowaniu.

Powoli kończą się wakacje i trzeba będzie iść na studia (Kulturoznawstwo, kierunek filmoznawstwo, Uniwersytet Jagielloński, Kraków). Zostało jednak jeszcze trochę czasu, więc nadrabiam zaległości serialowe (skończyłem Entourage, czekam na dwa ostatnie epizody Trawki (siódmy sezon wymiata), powtarzam sobie Boardwalke Empire (za pierwszym razem podobało się bardziej) i po raz kolejny oglądnąłem wszystkie odcinki Fullmetal Alchemist: Brotherhood i tylko utwierdziłem się w przekonaniu, że to najlepsze MiA ever) i książkowo-komiksowe (recenzje już wkrótce, przynajmniej dwie powinny być jeszcze we wrześniu). Oglądam trochę filmów, o których nie chce mi się pisać i trochę gram (głównie Gears of War (PC) i Jakub Wędrowycz FKGK, w której to grze jestem 10. w ogólnopolskim rankingu Jesiennej Ligi Egzorcystów, nieźle).

Mam nadzieję, że czteromiesięczne wakacje skończą się mocnym akcentem w postaci pobytu w Łodzi na 22. MFKiG. Transport załatwiony, nocleg też, więc raczej będę. Tym razem na serio.

Z końcem września, a początkiem października upływa termin na nadsyłanie prac na tegoroczne Horyzonty Wyobraźni. Nie zostało już wiele czasu, a ja ledwo skończyłem pisać prolog mojego nowego opowiadania. Nie wiem, czy ten copywriting mnie tak wypalił, czy może trzaskanie tylu recenzji, ale nie mogę się zebrać w sobie i przysiąść do worda. Najgorsze jest to, że wymyśliłem w swoim mniemaniu całkiem niezłą Opowieść. Szkoda by było by nie została przelana na papier.

Zobaczymy, może jeszcze się uda.

Ostatnim wielkim sukcesem było zdanie przeze mnie (bo kogóż by innego) egzaminu na prawo jazdy przy ósmym podejściu. Masakra. Przy tych egzaminach matura to pikuś.

Na koniec zajawka MFK-owego komiksu, oczywiście, by Graphicus:


Projekt postaci: Rybb.

środa, 14 września 2011

220 - Klątwa Uzumakiego

Było kilka powodów, dzięki którym sięgnąłem po „Uzamaki - Spiralę” (uzamaki to po japońsku właśnie spirala). O komiksie było głośno już przed premierą, a po premierze szum tylko nabrał na sile. Cała historia zamknęła się w jednym, co prawda grubym (ponad 600 stron, w oryginale podzielonym na trzy części!) tomie – istniała więc szansa, że poziom zostanie utrzymany. Po trzecie i chyba najważniejsze – dużo słyszałem o tym, że „Uzumaki...” jest naprawdę straszny. Szczerze mówiąc, zawsze uważałem, że porządnie przestraszyć może tylko gra lub film – słowo pisane, czy to w książce, czy w komiksie nie ma takiej siły bez nastrojowej muzyki i innych środków. Tak więc, pełen nadziei, ale i niepokoju, sięgnąłem po historię wpisaną w spiralę…

Mocno spóźnioną recenzję komiksu, który wciąga jak spiraaalaaaa, można przeczytać tutaj.

sobota, 10 września 2011

219 - Wanted!

Mówiąc krótko: Poszukujemy rysownika ciskającego w realistycznym stylu, który mógłby trochę odciążyć Madzię w pracy nad "Immortal Suicide".

Mówiąc bardziej zawile: Wbrew obiegowej opinii, wciąż żyjemy, a wieści o naszej śmierci są mocno przesadzone. Niestety natłok obowiązków wszelakich nie pozwala nam poświęcić "Immortalowi" należytej uwagi. Jednocześnie bardzo nie chcemy, by kolejny projekt - i to tak fajny - trafił do szuflady z etykietą "Nigdy nieukończone". Właśnie z tegoż, jakże ważnego powodu, zwracamy się do Ciebie, o ile umiesz rysować realistycznie. Tak, Młody Człowieku, chodzi o Ciebie, możesz już zamknąć usta i opuścić palec, którym tak wytrwale wskazujesz sam siebie. Pieniądze, pytasz? Wątpliwe. Dożywotni szacun na dzielni? Pewny. Prześlij nam próbkę talentu (
na AnonimowyGrzybiarz[małpa]gmail.com), jaki niewątpliwie posiadasz, a jeśli się nam spodoba to odezwiemy się jeszcze zanim zdążysz kliknąć "wyślij". Odezwiemy się. Zrobimy to, niech nas kule biją! Więc bądź czujny...


Więcej o "Immortal Suicide" na blogu Ziniola.

czwartek, 8 września 2011

218 - Braci się nie traci


Zwykle wszelkie książki czy też komiksy dziejące się w świecie gry, filmu lub będące ich nowelizacją omijam szerokim łukiem. Wyjątkiem są przygody Indiany Jonesa wydawane w latach dziewięćdziesiątych przez Bantam Books. Również prequelowi bestsellerowej gry "Gears of War" o podtytule "Pola Aspho" postanowiłem dać szansę. Muszę przyznać, że była to dobra decyzja i podczas lektury czekała mnie niejedna miła niespodzianka.

Cała recenzja książki Karen Traviss do przeczytania na Valkirii.


UPDATE (09.09.11):
Powyższa recenzja została zacytowana na stronie głównej Fabryki Słów. Miło.

czwartek, 1 września 2011

217 - Bler 2 - plansze

Rano kurier przyniósł brązową kopertę, którą wręczył mi bez słowa. Zdziwiony rozerwałem papier. W środku znalazłem poniższe zdjęcia. Żadnego listu, żadnych wyjaśnień, żadnego adresu zwrotnego. Tylko zdjęcia.






Premiera Blera 2 już za miesiąc (na tegorocznym MFKiG), więc w najbliższych tygodniach spodziewajcie się mocy Blerowych newsów. Zresztą innych aktualizacji też nie zabraknie...

środa, 31 sierpnia 2011

216 - Mały Peter farby miał, choć wolałby pióro...

Tym razem pozwoliłem sobie na recenzję drugiej księgi "najbardziej błyskotliwego debiutu fantastycznego ostatnich lat". Chodzi oczywiście o wydanego w 2008 roku, a w polskim wydaniu podzielonego na tomy, "Malowanego Człowieka" Petera V. Bretta. To być może dobra okazja do zapoznania się z początkowymi tomami Cyklu Demonów, właśnie teraz, gdy na polski rynek trafił zbiór opowiadań osadzony w owym świecie. Zapraszam. Czytajcie, zanim nadejdzie noc i zbudzą się demony... Zanim pochłonie Was mrok...

piątek, 26 sierpnia 2011

215 - Brak Szyi razy trzy!


Autorzy "Człowieka Bez Szyi" nie próżnują! Czy uda im się dogonić Konstrukt? Czas pokaże, a póki co gotujcie się wszyscy na ostatni dzień września! CZŁOWIEK BEZ SZYI powraca!

A w numerze:
Nowy Origin Człowieka Bez Szyi - dowiedz się, co sprawiło, że Nigel Neck zyskał swą nadludzką moc absolutnej niezaduszalności! Rysuje Igor Wolski.

Wolność, Równość, Morderstwo! - czyli spotkanie z krwiożerczym Monsieur Guillotinem, obłąkanym francuskim kryminalistą, który planuje totalny atak na całe miasto Neckburg i nie tylko! Rysuje Katarzyna Kruszyńska, Tomasz Grządziela i Piotr Bartosiak.

Guillotine: Początek - mroczne narodziny kryminalnej tożsamości człowieka, którego świat pozna jako Monsieur Guillotine'a! Co pchnęło go na drogę zbrodni? Nie przegap!
Rysuje Łukasz Rydzewski.

A poza tym mnóstwo innych atrakcji, a także NIESPODZIANKA!
Już za miesiąc!

piątek, 5 sierpnia 2011

214 - W obronie Logana (gościnnie: Gombie Zoblin)

-->
"Staruszek Logan, czyli Tam i z Powrotem"
Nie będę ukrywał, że choć uniwersum Marvela nie należy do moich ulubionych, a team-upy przekraczają zazwyczaj moją tolerancję dla ilości superbohaterów na ekranie, mimo to album "Old Man Logan" polecam każdemu, kto nie jest zaprzysiężonym wrogiem historyjek obrazkowych. Do tego komiksu przyciąga oczywiście nazwisko Marka Millara, ogłoszonego mniej lub bardziej słusznie "cudownym dzieckiem" branży. Jego wcześniejsze dzieło - mowa tu o "Superman: Red Son" doczekało się nieuzasadnionych przykładów czołobitności. Millar w swym - według niektórych - "sztandarowym" dziele poległ sromotnie w warstwie historycznej, politycznej i zdroworozsądkowej (obrońców "SRS" proszę o ponowne przeczytanie tego albumu i przypatrzenie się m.in. "strategicznej" mapce przy postaci Bizarro). Jednak w "SRS" można było zobaczyć wyjątkowo udanego twórcę komiksowych historii o bohaterach - te bowiem wątki Millar przeprowadził spójnie i sprawnie. Dobrze więc, że wrócił on do matecznika, w którym czuje się dobrze, i w którym może prawdziwie rozwinąć skrzydła - do stricte fikcyjnego świata superbohaterów. Z niewyjaśnionych, a co najmniej niezrozumiałych przyczyn "Old Man Logan" doczekał się wśród recenzentów nieuzasadnionego potoku żalu. Spóźniona krytyczna reakcja wobec wcześniejszej twórczości Millara?
Po tym przydługim wstępie, przejdźmy do właściwej sprawy.
Mark Millar, jak to ma w zwyczaju, swoją historię wysnuł z jednego szczególnego pomysłu. Tym razem jego uwaga skupiła się na fakcie, iż w długich żywotach komiksowych serii jeden lub najwyżej kilku bohaterów staje przez lata naprzeciw rosnącej armii szwarccharakterów. Wrogowie mniej lub bardziej groteskowi przewijają się przez strony rozwijanych przez dziesięciolecia serii, znikając w pomroce dziejów lub powracając raz po raz z kolejnymi planami osiągnięcia swych niecnych celów. Millar postanowił pomóc nieszczęśnikom i dostarczył im w formie scenariusza plan, na jaki ograniczone do pojedynczych serii lub najwyżej kolaży w rodzaju "The Avengers" niecnoty nigdy by nie wpadły. Wzorem B.L. Montgomery'ego, Millar wskazuje na oczywiste źródło siły, jakim dla jego nowych podopiecznych jest gigantyczna przewaga liczebna. Wystawiając do jednej bitwy wszystkie swoje siły, antybohaterowie uniwersum Marvela zdobywają USA i zmiatają z powierzchni Ziemi-90210 swoich przeciwników. Na dobry początek - wszyscy giną. Lub prawie wszyscy. Wolverine został wyeliminowany z walki na samym jej początku i od tej pory nikt o nim nie słyszał. 

Po przeszło pół wieku od pamiętnej bitwy, w Sacramento na pustkowiu dawnej Kalifornii Czytelnik poznaje zwykłego rolnika, a przy tym zatwardziałego pacyfistę - Logana. Wraz z żoną i dziećmi wiedzie proste i niełatwe życie pod butem rodu Bannerów, władców ziemi Hulkland. Od lat nie ma bowiem Stanów w ich dawnej formie. Podzielone zostały między zwycięzców na szereg mniejszych państw - patrząc z zachodu na wschód: Hulkland, Królestwo Kingpina (dawniejsza Domena Magneto), Szaniec Doom'a, Osborn County i Dzielnica Prezydencka, formalnie nadrzędna (pragnę uprzedzić, iż choć wszyscy znamy jedynie słuszną polityczną linię wydawnictwa Marvel, władcą absolutnym Dzielnicy Prezydenckiej NIE jest George W. Bush). Każde z nowopowstałych państw jest poletkiem dla eksperymentów nareszcie zwycięskich "Złych" lub po prostu krwawym placem zabaw. Części dawnych Stanów, które nie znalazły się pod bezpośrednią kontrolą antybohaterskiej elity nawiedzane są przez wszelkiego rodzaju mniejsze plugastwo. Właśnie w podróż przez blisko trzy tysiące mil spustoszonych USA los rzuci Logana. Towarzyszyć mu będzie stary i ślepy łucznik - Hawkeye (nawiązanie do Green Arrow z "Dark Knight Returns" Millera?), zleceniodawca podróży z Zachodniego Wybrzeża w kierunku, w którym musi być jakaś cywilizacja.
Mark Millar dobrze rozumie realia komiksu o superbohaterach. Potrafi precyzyjnie znaleźć punkty, które można wykorzystać do ponownego określenia się bohaterów - wydawałoby się - znanych na wylot. Nowe spojrzenie, jakie Millar przedstawia w swoich historiach, zapewnia sporą dozę ciekawej rozrywki, nie ograniczającej się tylko do zwykłego porównywania między wizją starą a nową, jak to bywa w niektórych niedoszlifowanych historiach alternatywnych. Choć oczywiście i takie spojrzenie na wypaczoną wersję uniwersum Marvela jest samo w sobie interesujące. Millar zadbał w "Old Man Logan" o sporą ilość zwrotów akcji, zwykle niespodziewanych - choć o to nietrudno, w momencie, w którym udało mu się skreślić świat Marvela do potrzeb swojej historii. Millar dba o to, by nie znudzić Czytelnika zwykłym oglądaniem zdewastowanego krajobrazu i robi to wyjątkowo finezyjnie. Niektórzy narzekali, na starą teatralną prawdę, że strzelba, którą ktoś zawiesił na ścianie w drugim akcie, w ostatnim zawsze wystrzeli. Nie jest to jednak wada historii Millara - jego strzelba wystrzeliła celnie, i ani o moment za wcześnie.
Rysunki Steve McNivena wykonane są bez zarzutu. McNiven dynamicznie przedstawia Czytelnikowi perypetie duetu bohaterów w drodze. Jego dobór kadrów dzielnie sekunduje mu w tym zadaniu. Można by powiedzieć, że rysownik płynnie wykonuje także bardziej statyczne ujęcia, i pewnie byłoby to zgodne z prawdą - ale nie w tej historii. Nie jest to w żadnym wypadku zarzut - gdzie jak gdzie, ale w postapokaliptycznych klimatach trudno o sielskie sceny. Na bezludnym pustkowiu w każdym momencie bohater może stać się uczestnikiem krwawej jatki, z tym czy innym paskudztwem w udziale. W "OML" niemal każdy kadr zdaje się być zwarty i gotowy, wyczekując na moment, w którym scenarzysta pozwoli obrazowi na przejście do akcji. Wspominałem już o tej strzelbie na ścianie, tak?
Ach, warto zaznaczyć, że koloryści zadbali o to, by barwy albumu nie przypominały festyniarskiego stylu, znanego niestety z dużej ilości współczesnych komiksów (jak np. pstrokacizna i dyskotekowe efekty świetlne z "Batman: Hush" wg. Jima Lee i jego zespołu). Nie jest to oczywiście tonacja barw na miarę historii wg. Tima Sale'a, ale wystarcza z nawiązką do ukazania nędzy i rozpaczy pozostałych po minionej epoce świetności.
Trudno mi powiedzieć, czy "OML" zauroczył mnie ze względu na klimat utrzymany w duchu post-atomowej klasyki, czy też za bohatera żywcem wyjętego z "Gran Torino". Jedno jest pewne - to komiks wart przeczytania, szczególnie wart przeczytania na tle wielu "dzikich" nowości wielkich wydawnictw. Czy jest to komiks wybitny, o którym pamiętać się będzie za lat dwadzieścia? Trudno mówić o wybitności w przypadku popularnych obrazowych historyjek, których głównym celem było i będzie zapewnienie rozrywki na niewygórowanym poziomie. Bo to jest komiks. Ale za to nie można powiedzieć, by "OML" dostarczał rozrywki na niskim poziomie. Bo to jest bardzo dobry komiks.
Gombie Zoblin
http://zoblinkurier.blogspot.com/

TUTAJ tekst o komiksie Wolverine: Logan.