> expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

sobota, 29 grudnia 2012

312 - Walizka pełna mgły

 Kilka dni temu pisałem o kilku projektach, nad którymi ostatnio pracowałem, dziś chciałbym Was zaprosić do zapoznania się z jednym z nich. Film Walizka owiana mgłą powstał szybko i to właściwie bez większych przygotowań z mojej strony. Pomimo tego, że moje nazwisko jest wymienione w napisach jako nazwisko scenarzysty, tak na prawdę scenariusza jako takiego nie napisałem. Film został nakręcony na bazie kilku rozmów, jakie odbyłem z pomysłodawcą i operatorem projektu - Adamem Plucińskim. Sama historia nie jest najważniejsza, właściwie trudno ją określić, a film jest zbiorem luźnych obrazów, które łączy motyw tytułowej walizki. Głównym założeniem było uzyskanie specyficznego klimatu oraz sprawdzenie, jak ułoży nam się współpraca na odległość. Z satysfakcją muszę stwierdzić, że współpraca - mimo prawie sześciuset dzielących nas kilometrów - wypadła bardzo sprawnie. Klimat natomiast jest zdecydowanie lepszy niż się spodziewałem. Wielka w tym zasługa świetnych zdjęć i dobrze dobranej muzyki. Zresztą oceńcie sami:


Nasz następny wspólny film nie będzie już tak eksperymentalny, postaramy się nawet o porządną fabułę i (olaboga!) dialogi. Na razie mamy sporo pomysłów, jak wyjdzie - zobaczymy. Ale jak się będzie coś działo to nie omieszkam Was poinformować.

piątek, 28 grudnia 2012

311 - Poka poka 2 czyli biblioteczny ekshibicjonizm

To prawdopodobnie ostatni wpis w tym roku. A jako że pod choinką znalazłem nowy regał, a większą część dzisiejszego popołudnia spędziłem na skręcaniu i wypełnianiu tegoż, to postanowiłem się pochwalić. Zresztą od ostatniego prężenia minęły prawie dwa lata, więc wypada pokazać, że kolekcja się rozrasta. Czas na poka poka 2, czeknijcie zdjęcia!
Nowy regał w całej okazałości.

Hellboy, Sin City, większość Moore'a i Trupki. Plus trochę innych rzeczy dla podtrzymania równowagi.
Superhero! Marvel! DC! Savage Dragon! I książki na studia.

Vertigo i Thompson.

Mały format.

Co nie pasowało gdzie indziej.

Duży format i trochę gier.


Cały polski Pratchett. Jeah!
Pilipiuk, Ćwiek, Sapkowski (za Okiem Jelenia) i Peter V. Brett.

Większość Kinga, Fabryka Słów plus trochę Dicka, Huberatha i Lema. Ale malutko.

Grzędowicz, Kossakowska i Mortka jako przyzwoitka.

Głównie Indy, trochę Forgotten Realms i Akta Dresdena.
Pawlak, Seria Niefortunnych Zdarzeń, Narnia i część Bondów.

Różności plus reszta Bondów.

Batmany z TM-Semica, stare wydanie Władcy i różności. Z tyłu Dukaj, Nienacki i nowelizacja Thorgala.

Znowu różności.

Cały Fullmetal Alchemist, trochę Love Hina i jakieś DVD.

Musicie uwierzyć mi na słowo, bo coś zepsułem. Cały Thorgal, kilka tomów Dragon Balla i XII, Spider-Man z TM-Semica, ziny i zeszyty od Timofa.

Różności, Dragon Lance i schowany cały Tytus.
Cała reszta.


Na początku przyszłego roku spodziewajcie się zestawienia najlepszych filmów 2012, recenzji "Chłopców" Ćwieka i dziesiątych "Baśni". A także pewnie wielu innych rzeczy. Spodziewajcie się niespodziewanego!

sobota, 22 grudnia 2012

310 - Życzenia i sporo niusów z Grzybiarz production

Jak zwykle w tym okresie chciałbym życzyć wszystkim stałym Czytelnikom (eee?), jak i zbłąkanym wędrowcom, wszystkiego dobrego na święta i nadchodzący rok. Jak było dobrze, to niech tak zostanie, a jak było nie do końca tak, jakby sobie wszyscy tego życzyli, to niech będzie lepiej. Jednym słowem: wesołych!


Dobra, najtrudniejsza część dzisiejszej notki za nami, więc jedziemy z niusami:

Na Portalu Pisarskim, który ostatnio dostał całkiem nowy wygląd, sporo świetnych opcji i w ogóle stał się dużo wygodniejszy dzięki przejściu na nowy serwer i zapłaceniu większej floty Panu Informatykowi, możecie znaleźć fragment mojego najnowszego opowiadania PUNK'S NOT DEAD. Całość będzie można przeczytać w nowym zinie KRESKA najprawdopodobniej już w marcu 2013. Tymczasem łapcie linka i dajcie znać czy spoko, czy raczej słabo!

Z kolei na JuTubie fragment filmowego projektu Walizka pełna mgły. Nic, coby w jakikolwiek sposób zdradzało cokolwiek, jednak chyba da się wczuć w klimat. Fragment nie jest długi, więc jeśli macie chwilę wolnego czasu i ochotę to klikajcie i oglądajcie. Tylko nie zgubcie się we mgle.

Zostając w filmowych klimatach - tym razem na sucho, bo film jeszcze nie gotowy, więc nie ma czego pokazać. Fragment scenariusza komiksowego Śmierciarze, który ma narysować Grzegorz "GiP" Pawlak, został przeniesiony na ekran podczas warsztatów filmowych, które odbywają się co dwa tygodnie w ramach moich studiów. Udało się nakręcić kilkuminutową scenkę dialogową w profesjonalnym - choć śmierdzącym i telewizyjnym - studiu z użyciem trzech kamer i montażu online. Mam nadzieję, że aktorzy i publiczność bawiła się równie dobrze jak ja, a efekt finalny zadowoli wszystkich. Wielkie dzięki dla Maćka i Łukasza, którzy zagrali główne role, i Anity, która zajęła się reżyserią. Mam nadzieję, że już niedługo będę mógł Wam pokazać efekt końcowy, udowadniając jednocześnie, że warto kręcić filmy mając jedynie dwuzłotowy budżet (wydany w większości na keczup imitujący krew).

Na koniec chciałbym napisać o czymś (bo nie wiem jeszcze, czy polecać), z czym nie mam wiele wspólnego. Koniec Świata. Soap Opera to internetowy serial. Sprawdźcie pierwszy odcinek, odwiedźcie główne siedlisko zła, a jeśli Wam się spodoba to nawet możecie wspomóc projekt na polakpotrafi.pl. Mimo mojego niezbyt pozytywnego nastawienia do całego przedsięwzięcia, pilot nie wypadł tak tragicznie jak mógł, choć i tak mam kilka zastrzeżeń oraz nie za bardzo wiem o co cho. Może coś się wyjaśni w kolejnych epizodach, które zamierzam śledzić głownie z tego powodu, choć mam również nadzieję, że będą wybuchy. To w końcu serial o końcu Świata, tak? Muszą być jakieś wybuchy. Choćby małe... Kocham wybuchy...

Jak już Was namawiam do lubienia rzeczy, z którymi nie mam nic wspólnego, to zachęcam również do zapoznania się z pierwszym numerem Magazynu Krakowskiego. Jedyne dotychczas wydanie można już zdobyć w wersji cyfrowej, oraz w wielu punktach naszego miasta. Po szczegóły odsyłam do głównego siedliska zła. Byłbym wdzięczny za lajki zarówno dla Magazynu, jak i wyżej wspominanego serialu o końcu świata. Bo trzeba sobie pomagać, święta są.

Byłoby na tyle. Polecam jeszcze słaby, acz uroczy, horror klasy niezdefiniowanej - Krwawe Święta. Jest raczej śmiesznie niż strasznie, ale warto zobaczyć ten twór dla kilku absolutnie genialnych onelinerów. Jeszcze raz wszystkiego dobrego i porządnie wykorzystajcie świąteczny czas, odpocznijcie, nadróbcie zaległości filmowe, książkowe, komiksowe i growe. I te życiowe też.

wtorek, 18 grudnia 2012

309 - Komiksowa estetyka w kinie

Kiedy mówimy, a kiedy powinniśmy mówić o komiksowej estetyce w kinie

Tekst napisany na zajęcia z Analizy Dzieła Filmowego.

W ostatnich latach możemy zobaczyć w kinie istny boom na produkcje komiksowe. Z jednej strony ogromną popularnością cieszą się wysokobudżetowe filmy na podstawie komiksów o superbohaterach, z drugiej sama „estetyka komiksowa” może być zauważona w filmach, które pierwotnie z komiksami mają niewiele wspólnego. Warto się jednak zastanowić, czym tak naprawdę jest ta „komiksowa estetyka”, gdyż pojęcie to ma szeroką gamę znaczeń – często niestety błędnie używa się go jako synonimu groteski, przerysowania czy przesady. Trudno wszakże, by w Polsce było inaczej – kraju, gdzie komiks kojarzony jest głównie z rozrywką dla dzieci czyli Kaczorem Donaldem oraz mało ambitnymi przygodami herosów o nadnaturalnych mocach. Gdzieś zapomina się o tym, że istnieją komiksy ambitne, skierowane do dojrzałego odbiorcy i wydawane w formie eleganckich albumów, którymi interesuje się jedynie garstka zapaleńców. Być może warto by pokazać niektórym czytelnikom takie pozycje, jak Maus. Opowieść ocalałego Arta Spiegelmana (powieść graficzną opowiadającą o polskim Żydzie, który ocalał z Holocaustu – komiks został wyróżniony Nagrodą Pulitzera w 1992 roku) czy Strażnicy autorstwa Alana Moore’a (scenariusz) i Dave’a Gibbonsa (rysunki) – ciężką i rewolucyjną dla amerykańskiego rynku komiksów super- bohaterskich opowieść o herosach na emeryturze w połowie lat osiemdziesiątych XX-ego wieku, doskonale ilustrującą ówczesne niepokoje polityczne. Te dwa tytuły to tylko szczyt góry lodowej, nie ma jednak sensu ani miejsca, by wymienić choć drobny procent świetnych i ważnych komiksów, jakie powstały na przestrzeni lat. Wracając do meritum dzisiejszej pracy – myślę, że gdyby widzowie byli bardziej świadomi i lepiej znali historię komiksowego przemysłu czy choćby najważniejsze dzieła komiksowej literatury, obyłoby się bez ciągłego mówienia o „komiksowej estetyce”. Nie wszystkie filmy, które są przerysowane, epatują nadmierną brutalnością, posiadają niezniszczalnych bohaterów albo opowiadają niewiarygodne historie można nazwać „komiksowymi”. Chciałbym ukazać kilka przykładów filmów, które z pełną odpowiedzialnością można nazwać takim właśnie mianem.

Pierwszy film na podstawie komiksu został zrealizowany już w 1906 roku – Edwin S. Porter nakręcił adaptację komiksowego paska pod tytułem Dreams of the Rarebit Fiend, który stworzył Winsor McCay. Przez kolejne lata powstawało wiele adaptacji i ekranizacji znanych komiksów – były to jednak filmy klasy B, często telewizyjne produkcje, na swój sposób interpretujące superbohaterów. Wystarczy wspomnieć nawiązującego estetyką do komiksów z lat trzydziestych Batman zbawia świat w reżyserii Leslie H. Martinsona z 1966 roku – Batman w filmie został obdarty z całej mrocznej otoczki, z jaką dziś jest utożsamiany (głównie dzięki temu, co dla postaci zrobił w latach osiemdziesiątych Frank Miller publikując komiksy Rok Pierwszy oraz Powrót Mrocznego Rycerza, a także Alan Moore tworząc Zabójczy Żart – te dojrzałe i mroczne opowieści na zawsze zmieniły sposób postrzegania długouchego bohatera). Obraz jest już kultowy wśród fanów, a niektóre sceny – jak bieganie z bombą - uchodzą za klasykę gatunku. Nowoczesną erę filmowych blockbusterów rozpoczął Superman, którego w 1978 roku wyreżyserował Richard Donner. Film pokazał poważniejsze podejście do tematu i mógł pochwalić się dobrym aktorstwem, scenariuszem i efektami specjalnymi. Jednak to dopiero mroczny Batman Tima Burtona z 1989 roku zapoczątkował prawdziwy renesans w komiksowym kinie, który trwa do dziś i nic nie wskazuje na to, by miał on szybko przeminąć. Poważne podejście do bohatera zapewniło wytwórni sporą sumę na koncie, a twórcom obrazu zielone światło do pracy przy kontynuacji. Powrót Batmana z 1992 roku nie był już takim sukcesem – film wzbudzał kontrowersje swym mrocznym klimatem i historią przeznaczoną dla starszych widzów. Matki zabierające swe pociechy na film narobiły krzyku i Burton został odsunięty od trzeciego filmu. Jego miejsce zajął Joel Schumacher tworząc najpierw Batman Forever (1995), a następnie Batman i Robin (1997), który – będąc klęską finansową i artystyczną - na osiem lat pogrzebał dobry wizerunek postaci, poprzez – umyślnie lub nie – nawiązanie do estetyki Batmana z 1966 roku. Dopiero w 2005 roku Mroczny Rycerz powrócił w wydaniu, na które w pełni zasługiwał – sprawił to zasiadający na reżyserskim stołku Christopher Nolan.

Pseudo- realistyczna konwencja, którą proponuje Brytyjczyk w swojej trylogii o Mrocznym Rycerzu strzegącym miasta Gotham, spodobała się widzom i zapoczątkowała nową modę w filmowym adaptowaniu komiksów. Po głośnych i kolorowych historiach przyszedł czas na utrzymane w ciemnej tonacji i psychologicznie głębsze opowieści. Z jednej strony Nolan stara się robić wszystko na poważnie, a z drugiej Batman (jako postać) dawno nie był tak komiksowy. Tajemniczy, budzący strach strażnik miasta, niezwykle skuteczny w starciu z przestępcami, znający sztuki walki i znikający niczym cień. Bohater staje się ośrodkiem konwencji – to co dotyka jego, dotyka miasta i odwrotnie. W innych filmach bohaterowie zwalczają zło z poczucia obowiązku – Batman reaguje, gdyż utożsamia się z miastem, on jest Gotham. Działa to w dwie strony - atak na obrońcę miasta unicestwia ducha Gotham. Nolan świetnie ukazuje ten charakterystyczny komiksowy motyw interakcji między miastem a jego zakapturzonym obrońcą. Takiego Batmana brakowało od dawna.

W 2005 roku (wtedy, gdy Nolan zaatakował kina z Batman: Początek) powstała również najwierniejsza adaptacja komiksu w dziejach, ekranizacja można by chyba powiedzieć – całkowita. Mowa oczywiście o filmie Sin City - Miasto Grzechu, za którego kamerą stanęło aż trzech reżyserów: Quentin Tarantino, Robert Rodriguez i ojciec komiksowego pierwowzoru – Frank Miller. Silny nacisk położono na jak najwierniejsze odtworzenie klimatu i atmosfery komiksu poprzez wizualną oprawę obrazu. Film, podobnie jak oryginał, jest utrzymany w czarno- białej estetyce, a kolor pojawia się okazjonalnie i ma znaczenie symbolicznie. Po raz pierwszy w dziejach komiks został przeniesiony na ekran kadr po kadrze. Wręcz trudno tu wyłapać małe (acz, z oczywistych względów, istniejące) różnice w kadrowaniu, dialogach czy przebiegu akcji. Z jednej strony taki zabieg był z pewnością czymś wcześniej niespotykanym, nowatorskim i zaskakującym, z drugiej strony, nie wszystko co dobrze wygląda w komiksie, prezentuje się równie okazale na kinowym ekranie. Trzeba pamiętać, że zamknięta w siedmiu tomach saga nawiązywała to pulpowych czarnych kryminałów i epatowała przejaskrawioną przemocą oraz seksem. Warto mieć również na uwadze fakt, że narracja obrazkowa operuje skrótem i wiele rzeczy dzieje się pomiędzy kadrami. W ekranizacji Sin City jest inaczej – niejednokrotnie jesteśmy zmuszeni do oglądania scen, które wzbudzają w nas pejoratywne odczucia. Brutalność wchodzi na pierwszy plan, spychając estetykę noir w kąt, jednocześnie zastępując ją czymś, co może nawet uchodzić za sekwencje gore. Przez to przemoc wydaje się być bezmyślna i w konsekwencji zbędna – zastosowana jedynie po to, by zszokować widza, tak naprawdę jedynie go obrzydza i przeszkadza w seansie. Filmowemu Sin City nie można odmówić genialnego klimatu i dobrze opowiedzianej historii. Z całą pewnością można jednak narzekać na zbytnią dosłowność filmowego dzieła - warto więc uważać, wymagając od filmowców, by wiernie przedstawiali nasze ulubione historie. Poza tym warto się zastanowić, czy naprawdę chcemy jeszcze raz oglądać coś, co doskonale już znamy? Coś, co zupełnie niczym nas nie zaskoczy? Przecież to właśnie w pomysłowej reinterpretacji reżysera tkwi często główna siła większości adaptacji.

Zupełnie innymi filmami, o których warto wspomnieć choć słowem, są adaptacje komiksów, których o bycie takowymi nikt ich nie podejrzewa. Mówiąc o „komiksowej estetyce” do głowy przychodzą nam filmy pełne akcji, bohaterów o nadprzyrodzonych mocach, opowieści o ratowaniu świata – historie o superbohaterach. Należy jednak pamiętać, że jest wiele komiksów – a co za tym idzie, także ich adaptacji – które nie mają z powyższymi stereotypowymi cechami nic wspólnego. Powstają komiksy obyczajowe, dramaty lub komiksowe komedie. Również po nie (choć może mniej chętnie) sięgają filmowcy. Wystarczy wspomnieć takie filmy, jak: Ghost World (2001), Historia przemocy (2005), Droga do zatracenia (2002) czy Tamara i Mężczyźni (2010). Każdy z tych filmów powstał na podstawie komiksu (bądź powieści graficznej czy serii pasków) i żaden nie zawiera tego, co uchodzi za „estetykę komiksową”. Brak w nich nadmiaru efektów specjalnych czy epickich walk. Każda z historii opowiada o czym innym – Ghost World to słodko-gorzka historia o dojrzewaniu, marzeniach, starciu z rzeczywistością; Droga do zatracenia i Historia przemocy koncentrują się na mafijnych porachunkach i rodzinnych dramatach; zaś Tamara i mężczyźni to lekka i niewyszukana komedia romantyczna. Trzeba pamiętać, że komiks – tak jak inne dziedziny sztuki, literatura czy film – jest medium wszechstronnym, za pomocą którego można opowiedzieć praktycznie każdą historię. Szkoda, że często się o tym zapomina, traktując po macoszemu literaturę komiksową i utożsamiając ją z rozrywką przeznaczoną jedynie dla najmłodszych lub, w ostateczności, dla młodzieży.

Na koniec chciałbym napisać o najbardziej komiksowym filmie wszech czasów. W moim odczuciu na to zaszczytne miano zasługuje jedynie Kto chce zabić Jessii?, film z 1966 roku – co zabawne – nie będący adaptacją żadnej historii obrazkowej, a tworem oryginalnym. Ta komedia science- fiction wywołuje dziś co prawda bardziej uśmiech politowania niż rozbawienia, jednak jako jedno z niewielu dzieł łączy komiks z filmem w sposób niezwykły. By to jednak wyjaśnić, postaram się przybliżyć fabułę w największym skrócie: przy pomocy tajemniczej maszyny do realnego świata trafiają postacie wyjęte prosto z kart komiksów. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że gdy otwierają usta by coś powiedzieć, zamiast słów wydobywają się z nich komiksowe dymki z tekstami. Podobnie jak w Batman ratuje świat czy Scott Pilgrim kontra świat (2011), nie brakuje tutaj onomatopej pojawiających się w kolorowych (tu, przez brak kolorów, czarno- białych) chmurkach. Również sekwencja otwierająca i prezentująca napisy początkowe jest wykonana w formie ruchomego (w prosty sposób animowanego) komiksu. Dodając do tego zakręconą historię i urok starego czeskiego kina z pełną świadomością możemy mówić w tym przypadku o „komiksowej estetyce” - i to tej, jaką stereotypowo postrzega większość społeczeństwa.

Trzeba uważać, mówiąc o „komiksowej estetyce” w kontekście kina. Oczywiście, z jednej strony komiksowe filmy to obrazy utrzymane w konwencji opowieści o niezwyciężonych bohaterach (zarówno tych skrywających się za maskami, jak i tych, którzy nie potrzebują przebrania, przykładem takiej postaci może być James Bond) czyli kino superbohaterskie, zarówno adaptujące komiksy, jak i filmy nie mające z nimi nic wspólnego, a będące jedynie w jakiś sposób do nich podobne (znów Agent Jej Królewskiej Mości wydaje się być świetnym przykładem – postać wykreowana przez Iana Fleminga w serii książek kładących główny nacisk na wątki szpiegowskie a nie na akcję, w filmach otrzymuje atrybuty i zadania, których nie powstydziłby się niejeden komiksowy superheros). Z drugiej strony mamy wiele filmów komiksowych z definicji, gdyż bazują na materiale źródłowym, jakim są opowieści obrazkowe, a jednak z kinem akcji, schematycznością i powyższym rozumieniem „komiksowej estetyki” mają niewiele wspólnego. Kino komiksowe jest synonimem „nadkreacyjności” w „potocznej świadomości zbiorowej”. Szkoda, że wyrażenie „kino komiksowe” jest najczęściej synonimicznie używane z „kinem superbohaterskim”. W tym właśnie procederze tkwi główny problem, który jest przyczyną błędnych interpretacji i w ogóle błędnego rozumienia oraz postrzegania zjawiska „komiksowej estetyki”.




Bibliografia:

Książki:
Lefevre Pascal, Incompatible Visual Ontologies? The problematic of drawn images [w:] I. Gordon, M. Jancovich, M. P. McAllister [red.], Film and Comic Books, USA 2005, University Press of Mississippi.

Czasopisma:
Szyłak Jerzy, Filmowanie komiksu, „Kino” 1985, nr 5.

Wybrana filmografia:

Mroczny Rycerz (The Dark Knight), reż. Christopher Nolan, USA, Wielka Brytania 2008.
Sin City– Miasto Grzechu (Sin City), reż. Robert Rodriguez, Quentin Tarantino, Frank Miller, USA 2005.
Ghost World, reż. Terry Zwigoff, Niemcy, USA, Wielka Brytania 2001.
Kto chce zabić Jessii? (Kdo chce zabít Jessii?), reż. Václav Vorlíček, Czechosłowacja 1966.

 

piątek, 14 grudnia 2012

308 - Akta Dresdena. Śmiertelna groźba.

Duchy, upiory, widma i inne, nie do końca żywe istoty grasują po Chicago, oszalałe z bólu i frustracji. Tylko Harry Dresden, mag do wynajęcia (żadnych imprez urodzinowych i napojów miłosnych, numer znajdziecie w książce telefonicznej), może coś na to poradzić. Tym razem nie walczy jednak sam, u jego boku pojawia się przyjaciel – Michael. Rycerz nazywany Pięścią Boga, posiadacz Amorakiusa, niezwykłego miecza, w którym drzemie ogromna moc. By jednak nie było zbyt łatwo, duchy to nie wszystko – wampiry, demony, smok i kochająca matka chrzestna, to tylko niektóre z problemów, z jakimi przyjdzie im się zmierzyć.


Trzecia część cyklu Akta Dresdena różni się nieco od dwóch poprzednich tomów. Pierwszą różnicą, jaką możemy zauważyć jeszcze przed otwarciem książki, jest wyraźnie zwiększona liczba stron. Mimo, że książka jest sporo grubsza od swych poprzedniczek – tak naprawdę trudno to zauważyć, gdyż kolejne kartki przewraca się z niekłamaną przyjemnością i w ekspresowym tempie. Duża w tym zasługa lekkiego pióra, jakim niewątpliwie dysponuje autor oraz wciągającej i nie dającej czytelnikowi chwili wytchnienia fabuły. Sama struktura książki również jest nieco inna, zarówno Front burzowy, jak i Pełnia księżyca proponowały wciągającą intrygę kryminalną, klimatyczną opowieść, przesyconą magią i ukazującą spektakularne sceny akcji. W tomie trzecim Jim Butcher koncentruje się na akcji, wątki kryminalne jedynie nakreślając. Nie jest to wadą, gdyż również taka opowieść wychodzi Butcherowi bardzo dobrze, trudno jej cokolwiek zarzucić. Jednak kto szuka porządnego kryminału z akcją i magią w tle, tym razem może poczuć zdziwienie dostając historię sensacyjną w klimatach urban- fantasy. Samą fabułę należy pochwalić – jest odpowiednio wyważona, przemyślana, nie brakuje w niej elementów dramatycznych ani humorystycznych. Postacie są barwne i podczas lektury przejmujemy się ich losem. Po raz kolejny autor udowadnia, że ma głowę pełną pomysłów i umiejętności by w przystępny sposób zaprezentować je swoim czytelnikom.

Mimo pewnych różnic między Śmiertelną groźbą a dwoma poprzednimi tomami, należy powiedzieć jasno, że wszystkie trzy pozycje stoją na bardzo wyrównanym i wysokim, jak na rozrywkową literaturę tego typu, poziomie. Jeśli chcecie na chwilę zapomnieć o szarej rzeczywistości, wraz z bohaterami przeżywać przygody od których trudno się oderwać, to cykl Akta Dresdena Jima Butchera jest dla Was. Szczerze polecam i wypatruję kolejnych tomów. Oby obyło się bez opóźnień, z którymi mieliśmy do czynienia przy premierze Śmiertelnej groźby.


Recenzja ukazała się pierwotnie na Valkirii.

czwartek, 6 grudnia 2012

307 - Luke gra w zielone

Problem z recenzowaniem kolejnych komiksów Rene Goscinnego polega na tym, że wszystkie stoją na podobnym i to wysokim poziomie. W dodatku, nie ma między nimi zbyt rewolucyjnych zmian, więc o wszystkich można pisać podobnie. Nie inaczej jest w przypadku czwartego integrala przygód najszybszego kowboja na Dzikim Zachodzie.

Tradycyjnie już otrzymujemy trzy historie. W pierwszej - „Rywale z Painful Gulch” - dzielny kowboj musi rozwiązać spór między sąsiadami, który wyniszcza tytułowe miasteczko. W historii zatytułowanej „Góry Czarne”, Lucky Luke wraz z grupą ekscentrycznych naukowców chce poznać niezbadane tereny Dzikiego Zachodu, jednak na jego drodze stanie wiele przeciwności, gdyż komuś cała ekspedycja jest wyraźnie nie na rękę. W opowieści zamykającej tomik "Daltonowie i zamieć" wracają dobrze nam znani bracia o przestępczej naturze. Zgodnie z klasyką gatunku, zaczyna się od ucieczki, a w pogoń za zbiegami rusza oczywiście Luke. Tym razem udało się uniknąć pewnej monotonii, którą można czasem wyczuć w komiksach o Daltonach.

W zbiorczych wydaniach, które podsuwa nam Egmont, zdarzają się czasem lepsze, czasem gorsze historie. „Zielony” integral stoi na bardzo wysokim poziomie i niezwykle równym. Brak tu słabszej historii, trudno też wyróżnić najlepszą. Przygody kowboja są oryginalne, świetnie rozpisane i nawet historię z Daltonami – głównie przez zmianę scenerii (opowieść rozgrywa się w pokrytej śniegiem Kanadzie) czytamy z większym niż zazwyczaj zainteresowaniem (choć przecież wiemy, jak się skończy). Luke pokazuje, że to dzięki sprytowi i pomysłowości a nie brutalnej sile można rozwiązać każdy problem. Jak zwykle w komiksach Goscinnego nie brakuje gagów sytuacyjnych, żartów słownych i pełnych humoru postaci. Cartoonowy styl Morrisa idealnie nadaje się do ilustrowania tego typu scenariuszy, co rysownik udowadnia po raz kolejny.

Czwarte już, „zielone” wydanie zbiorcze trzech kolejnych tomów przygód Lucky Luke'a nie zawodzi. Komiksy z lat 1962-1963 w ogóle się nie zestarzały i czyta się je z przyjemnością, co pokazuje, jak są dobre. Jednocześnie, to chyba najlepszy z dotychczas wydanych integrali, więc jeśli podobały Wam się poprzednie, nie powinniście się dłużej zastanawiać i czym prędzej przeczytać również ten. Dla wszystkich miłośników Goscinnego, Morrisa, Lucky Luke'a czy po prostu naprawdę dobrych komiksów humorystycznych jest to pozycja obowiązkowa.

Recenzja ukazała się pierwotnie na Alei Komiksu.
Tutaj możecie przeczytać moją recenzję poprzedniego tomu.

środa, 5 grudnia 2012

306 - Bawimy się: nominacja do Liebster Blog

Akcja polega na tym, że tytułową nominację otrzymuje się od innego blogera, któremu - krótko mówiąc - nasz blog się podoba. Teoretycznie nominacja przyznawana jest blogom, które są mniej popularne właśnie w celu zdobycia większej liczby czytelników. Po odebraniu nominacji trzeba odpowiedzieć na 11 pytań, wybrać kilka innych blogów i je nominować (max. 11) i zadać osobom je tworzącym 11 pytań.

Dwa ostatnie wymogi pominę, bo wszystkie fajne blogi jakie znam mają już dużo czytelników.

Nominację dostałem od Zuz z Recenzjum.

No to jedziemy z pytaniami:

  • Ulubiony film/serial?
Film: "Indiana Jones i Ostatnia Krucjata"
Serial: "Boardwalk Empire"

  • Jeśli mogłabyś/mógłbyś mieć dowolną umiejętność, to co by to było?
Niewidzialność i latanie. Takie kombo, a co.
  • Czego nigdy byś na siebie nie ubrał/a?
Pończoch.
  • Ulubione miejsce na ziemi?
Home, sweet home.
  • Gdybyś mógł/mogła sam/a wybrać sobie imię, jak by brzmiało? 
Janek jest git.
  • Jaka książka wywarła na Tobie największe wrażenie?
Trudno wybrać jedną.
  • Jesteś optymistą/ką, realistą/ką czy pesymistą/ką?
To chyba pytanie retoryczne dla każdego, kto choć raz widział mój nieustający banan na ryju.
  • Wymień 5 cech, za które lubisz siebie.
Poza specyficznym poczuciem humoru nic nie przychodzi mi do głowy. To chyba dość smutne, prawda?
  • Rzecz bez której nie możesz się obejść.
 Na dłuższą metę trudno byłoby mi pewnie żyć bez czytania, więc stawiam na komiks. Żaden szczególny.
  • Na co marnujesz najwięcej czasu?
 Zapewne na oglądanie filmów, choć z drugiej strony studiuję filmoznawstwo, więc chyba nie mogę nazwać tego "marnowaniem czasu". Powiedzmy więc, że siedzenie przy komputerze (including: oglądanie filmów, przeszukiwanie internetu, granie w gry itd.) pożera czas, który mógłbym spożytkować na coś innego.
  • Twój "must have" to...
Chodzi o coś, czego nie mam, a co muszę kiedyś zdobyć? Trudno powiedzieć, to zawsze jest problem, żebym wybrał sobie prezent na mikołaja/pod choinkę. Nigdy nie wiem co chcę dostać (poza książkami i komiksami oczywiście). 
Natomiast jeśli chodzi o coś, co już mam, a czego nie mogę stracić, to (zakładając, że mówimy o przedmiotach, a nie o ludziach) stawiam na prawo jazdy.

Tyle, dzięki za pytania, mam nadzieję, że odpowiedzi są w miarę ciekawe. Fajna sprawa takie pytania, czułem się jakbym udzielał drugiego w życiu wywiadu, naaajsss.

Jutro na blogu recenzja czwartego integrala Lucky Luke'a.