> expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

poniedziałek, 27 lutego 2017

Skłóceni z życiem. Bohaterowie w kinie Kennetha Lonergana

Zaczynał od pisania książek science-fiction, komedii familijnych i poprawiania cudzych tekstów. Nakręcił tylko trzy filmy: za pierwszy dostał nominację do Oscara, drugi czekał sześć lat na premierę. Jego najnowszy projekt, Manchester by the Sea, odniósł medialny sukces i zapewnił mu najważniejsze branżowe nagrody. Kenneth Lonergan wreszcie może odetchnąć z ulgą.




Pomysł, by utrzymywać się z pisania popularnych powieści science-fiction zarzucił jeszcze w liceum, gdy jako osiemnastolatek odniósł pierwsze sukcesy w dramatopisarstwie. Już wtedy wiedział, co czyni jego teksty wyjątkowymi – zmysł obserwacji pozwalający mu kreślić wielowymiarowe, wiarygodne psychologicznie postaci. Z tego talentu skorzystał Martin Scorsese, zlecając Lonerganowi poprawienie rysów charakterologicznych bohaterów Gangów Nowego Jorku (2002). Wcześniej pisarz dał się poznać jako autor historii do komedii Depresja gangstera (1999, reż. Harold Ramis), która wyrosła z anegdoty opowiadanej przez jego ojczyma, doktora psychiatrii, o pacjencie będącym członkiem mafii. Przez biurko Lonergana przewinęło się jeszcze kilka scenariuszy, jednak rzadko jego wkład w tekst był uwzględniany na liście płac.

Pierwsze sukcesy

Przełomowy okazał się rok 2000 – Lonergan zdobył nominację do nagrody Pulitzera za dramat The Waverley Gallery bazujący na wspomnieniach związanych z jego babcią, bogatą Żydówką, właścicielką dużej kamienicy. W tym samym czasie udało mu się ukończyć debiut reżyserski, pierwszy prawdziwie autorski filmowy projekt, za który otrzymał nominację do nagrody Amerykańskiej Akademii Filmowej za najlepszy scenariusz oryginalny. Możesz na mnie liczyć wyznaczyło artystyczną ścieżkę, jaką w kolejnych latach miał podążyć reżyser. Zalążkiem całego filmu było zaledwie dziesięciominutowe ćwiczenie warsztatowe, przygotowane przez Lonergana podczas pracy w teatrze – scena spotkania w restauracji między rodzeństwem, które od miesięcy nie miało ze sobą kontaktu, trafiła do finalnej wersji filmu w skróconej do sześciu minut formie. Już ta krótka rozmowa, fenomenalnie zagrana przez Marka Ruffalo i Laurę Linney (nominowaną za tę rolę do Oscara), pokazuje sedno kina Lonergana. Przeszłość i teraźniejszość splatają się w filmach reżysera w pasożytniczej relacji, na której najwięcej tracą bohaterowie – skrzywdzeni przez życie, cierpiący w milczeniu, sparaliżowani przez przeszłe wydarzenia, niezdolni, by pogodzić się z rzeczywistością i ruszyć naprzód.


Sammy i Terry stracili w dzieciństwie rodziców. Ona rzuca się w wir pracy, nadopiekuńczo troszczy się o ośmioletniego syna, a brak stałej relacji zastępuje przelotnymi romansami. On z kolei nigdzie nie może zagrzać miejsca, włóczy się po świecie i wpada w kolejne tarapaty. Gdy wraca do rodzinnego miasteczka, z którego Sammy nigdy nie wyjechała, jest tuż po pobycie w więzieniu. Ma kłopoty finansowe, a jego dziewczyna właśnie próbowała popełnić samobójstwo. Nerwowe powitanie w restauracji, naznaczone tyleż kłopotliwym milczeniem, wieloma urwanymi zdaniami, co niepotrzebnymi wybuchami złości, pokazuje dwie najbliższe sobie osoby, które nie potrafią się porozumieć. Oboje inaczej radzą sobie z tragedią sprzed lat, a wspólne doświadczenie dzieli ich zamiast łączyć. Sześć minut dialogu w restauracji jest emocjonalnym wyznacznikiem dla tonu i fabuły całości – Terry i Sammy jeszcze niejednokrotnie zetrą się w gorączkowej wymianie zdań oraz zawiodą wzajemne oczekiwania. Wielkość Lonergana objawia się w małych scenach – gdy niedojrzały Terry znajduje wspólny język z synem Sammy i zastępuje mu nieobecnego ojca, lub gdy rodzeństwo zdobywa się na spokojną rozmowę, patrząc w gwiazdy i puszczając w obieg jointa. Choć pod koniec filmu ich drogi się rozejdą, widz zostanie obdarzony iskierką nadziei, którą wyraża tytuł. Będzie wiedział, że rodzeństwo mimo wielu różnic ma w sobie nawzajem oparcie, które zostało umocnione kolejnymi kryzysami.

Spełnienie dojrzałego autora

Fabularny szkielet Możesz na mnie liczyć został niejako powtórzony w Manchester by the Sea. Lee Chandler (Casey Affleck) wraca po latach do tytułowego nadmorskiego kurortu, by zaopiekować się osieroconym bratankiem i przygotować pogrzeb brata. Pracujący na co dzień jako dozorca w Bostonie, nieprzyjemny i wybuchowy Lee nosi na swych barkach ogromne brzemię. Stopniowo wplatane w fabułę retrospekcje ujawniają przerażającą prawdę i usprawiedliwiają bohatera w oczach widzów. Lonergan ponownie obarcza swoje postaci trudną przeszłością i nie daje im taryfy ulgowej. Inaczej postępuje natomiast z widzem – ciepłe wspomnienia i nieoczekiwanie radosne chwile pośród żałoby pozwalają na złapanie oddechu. Przepełniona niewyrażonym bólem historia zostaje stonowana przez naturalne elementy humorystyczne, które czynią całość bardziej autentyczną, a także przystępną. Gdyby nie one, tragedia Lee rozrosłaby się do karykaturalnych rozmiarów, a tak pozostaje wiarygodną na każdym poziomie, głęboko przejmującą historią, w finale której reżyser ponownie wlewa w serca widzów odrobinę nadziei.


Dzieje się tak za sprawą relacji między impulsywnym mężczyzną, a jego szesnastoletnim bratankiem (Lucas Hedges). Podobnie jak w debiucie reżysera, tak i tutaj dorosły, dystansujący się od społeczeństwa bohater znajduje nić porozumienia z młodszym. O ile jednak w Możesz na mnie liczyć Terry zastępował ośmiolatkowi ojca, to w Manchester by the Sea relacja Lee i Patricka opiera się na partnerstwie. Szesnastolatek na pierwszy rzut oka dzielnie znosi żałobę po ojcu, jest przekonany o własnej dojrzałości, nie rezygnuje z codziennych rytuałów takich jak spotkania ze znajomymi. Najwięcej wątpliwości wzbudza w nim widmo ewentualnej przeprowadzki z wujem do Bostonu i sprzedaż łodzi otrzymanej w spadku.

Film ma klamrową kompozycję – otwiera go i zamyka scena wspólnego łowienia ryb. W pierwszej z nich Lee uczy małego Patricka, jak trzymać wędkę, śmieje się i żartuje wraz z chłopcem. W finale, obaj doświadczeni przez życie, pozbawieni niewinnej radości, łowią w milczeniu, rozkoszując się spokojem, jaki daje morze. Przebitki z łodzi pojawiają się w filmie kilkukrotnie i niezależnie, czy są to retrospekcje, czy sceny rozgrywające się współcześnie, zawsze dają bohaterom ukojenie, pozwalają oderwać się od męczącej rzeczywistości, chociaż na chwilę uciec od wszelkich problemów. Zakończenie Manchester by the Sea może być postrzegane jak lustrzane odbicie finału Możesz na mnie liczyć. Lee postanawia zostawić Patricka pod opieką przyjaciół rodziny i wrócić do Bostonu. Mimo zaangażowania w opiekę nad bratankiem nie jest w stanie zostać w mieście, które na każdym kroku przypomina mu o błędach przeszłości; w którym żyje jego była żona; gdzie pochował trójkę małych dzieci; gdzie mieszkańcy złowróżbnie szepczą za jego plecami. Milczące łowienie ryb w finale symbolizuje pierwszy krok na drodze do oczyszczenia – Lee nigdy nie pogodzi się ze stratą rodziny, nigdy nie przestanie się obwiniać za to, co zaszło, ale po raz pierwszy od momentu tragicznych wydarzeń ma kogoś, dla kogo znowu warto żyć.

Nieudane arcydzieło

Do napisania scenariusza Manchester by the Sea Kennetha Lonergana namówił Matt Damon, który pierwotnie miał film wyreżyserować i zagrać jedną z ról, ale ostatecznie ograniczył się do pracy producenta. Prośba spowodowana była próbą wyciągnięcia przyjaciela z głębokiego twórczego kryzysu, w jaki wpędził go drugi autorski projekt – Margaret, nieudane arcydzieło czekające sześć lat na premierę, przyczyna wielu konfliktów, procesów sądowych, a wreszcie twórczego wypalenia. Scenariusz, czerpiący z licealnych lat Lonergana, liczył niemal czterysta stron, a materiał na jego podstawie został zrealizowany jeszcze w 2005 roku. Reżyser nie mógł dojść jednak do porozumienia z producentami, którzy upierali się, by skrócić metraż maksymalnie do dwóch i pół godziny. Film po wielu kłopotach postprodukcyjnych trafił do kin w 2011 roku i zniknął bez echa. Niepocieszony twórca z własnej kieszeni finansował prace nad kolejnymi wersjami montażowymi, bliższymi jego pierwotnej wizji. Wersja reżyserska, licząca ponad trzy godziny, trafiła do kin w ograniczonej dystrybucji w 2013 roku, a więc osiem lat po ostatnim klapsie na planie filmowym.


Margaret jednocześnie wyróżnia się na tle twórczości reżysera, jak i zawiera elementy spajające ją w całość. Fabularny rozmach, wielkomiejskość, rwane tempo odróżniają film od pozostałych dzieł Lonergana, które są spokojne, wyciszone, kameralne. Z kolei bohaterka, nastolatka Lisa (Anna Paquin), również styka się ze śmiercią, będąc świadkiem śmiertelnego wypadku. Pchana do działania wyrzutami sumienia (częściowo przyczyniła się do tragedii, odwracając uwagę kierowcy autobusu), pragnie sprawiedliwości – ukarania sprawcy, którego nie spotkały żadne konsekwencje. Histeryczny rytm filmu odpowiada nastrojowi Lisy, robiącej wszystko, by wpłynąć na otaczającą ją rzeczywistość, ale jej wysiłki pozostają daremne. Jest tylko nastolatką, nie dogaduje się z matką, wikła się w przelotny romans z nauczycielem, z ojcem ma jedynie telefoniczny kontakt. Zagubiona i pozbawiona autorytetów próbuje działać na własną rękę, bez przygotowania, chaotycznie i mało efektownie. Tylko pozornie jest bardziej aktywna niż Terry i Lee. Mężczyźni znaleźli już własne sposoby na ukojenie poharatanego ducha (tułaczka bez celu, fizyczna praca), a upływ czasu złagodził ich najgłębsze rany. Lisę oglądamy tuż po traumatycznych wydarzeniach na nowojorskiej ulicy, gdy praca żałoby jeszcze się nie rozpoczęła, a nastolatka miota się jak dzikie zwierzę w klatce. Nie dojrzała jeszcze do smutnej, acz prostej recepty – trzeba żyć dalej, bo nie da się zmienić przeszłości. Tę refleksję przyniesie dopiero zakończenie, gdy pokonana, bezradna Lisa rozpłacze się na ramieniu matki.

Dzieła Lonergana to smutne, przejmujące dramaty, których intelektualną wartość podkreślają nawiązania do kultury wysokiej: wykorzystanie muzyki barokowej Jana Sebastiana Bacha (Możesz na mnie liczyć) i neo-barokowej (Manchester by the Sea) czy opery będącej tłem filmu Margaret, tytułem nawiązującego do poezji Gerarda Manleya Hopkinsa. Lonergan nie jest jednak pretensjonalny. Zręcznie ucieka od kiczu, o który wielu mniej utalentowanych reżyserów z łatwością mogłoby się potknąć, łącząc historię o wielkich ludzkich dramatach z pompatycznymi dźwiękami muzyki klasycznej. Kino Lonergana działa, bo reżyser w centrum umieszcza bohaterów z krwi i kości. Czasem irytujących jak Lisa, czasem urzekających beztroską jak Terry, albo zwyczajnie, po ludzku wzbudzających głębokie współczucie, jak dzieje się w przypadku Lee. Nigdy jednak nie pozostajemy wobec nich obojętni, a dostosowanie formy filmu do jego treści czyni z każdego seansu poruszające i bogate doświadczenie. Oby sukces Manchester by the Sea, najbardziej kompletnego i przemyślanego filmu reżysera, przywrócił mu wiarę we własne siły, które stracił podczas prac nad Margaret. Oby dał nam kolejne skromne arcydzieła, a jego bohaterowie żyli w następnych filmach, w milczeniu znosząc cierpienie i próbując pogodzić się z niesprawiedliwym losem ku odbiorczej satysfakcji widzów.

Brak komentarzy: