Pierwsze dwa tomy runu Chipa Zdarsky’ego w „Batmanie” pochłonąłem na raz i z wielką przyjemnością. Podobało mi się, jak scenarzysta wikła superbohatera w nowe sytuacje bez wyjścia, a jednocześnie bawi się jego dziedzictwem i różnymi interpretacjami. Zgrzyt pojawił się przy tomie trzecim, czyli „Wojnie w Gotham”. Jednak był to crossover pisany przez różne osoby, więc liczyłem na to, że w „Jokerze. Roku pierwszym” wszystko wróci do normy.
I na początku rzeczywiście tak jest. Zdarsky pozbawia Bruce’a Wayne’a jego majątku i bat-rodziny. Znowu mamy Batmana samotnika, pokonanego i starającego odnaleźć się po wydarzeniach z „Wojny w Gotham”. W dodatku musi wciąż opierać się pokusom siedzącego w jego głowie Zur-En-Arrha. Jakby tego było mało, po długim czasie milczenia znów uaktywnił się Joker. Rannemu nietoperzowi zawsze wiatr w oczy.
Brzmi, jakby tom był przeładowany wątkami, a mówimy zaledwie o jego pierwszej połowie. A jednak scenarzyście udaje się zapanować nad materiałem. Znów bawi się licznymi adaptacjami Batmana, tym razem prezentując je w nieco przetrąconej postaci. Umiejętnie łączy przeszłość z teraźniejszością – przeplatając początki kariery Nietoperza z zagrożeniami, które wprowadził lub rozwinął Zdarsky.
I gdy emocje sięgają zenitu, scenarzysta decyduje się dopowiedzieć swoje trzy grosze do genezy Jokera. Cofamy się do samych początków działalności Batmana, chwilę po „Roku Zero”. James Gordon wciąż walczy z korupcją w policji Gotham, która zrównuje superbohatera z przestępcami. Joker nie jest jeszcze obłąkanym księciem zbrodni, a zagubionym szaleńcem szukającym celu.
Chociaż brzmi to ciekawie, Zdarsky nie potrafi dopisać angażującego rozdziału do, wydawałoby się, odwiecznej rywalizacji Batmana i klauna. Nie pomaga też fakt, że po rewelacjach z trzema Jokerami nawet osobom, które są na bieżąco z komiksowym uniwersum DC, trudno połapać się, jaki jest status przestępcy.
Pozostaje mieć nadzieję, że po powrocie z przeszłości seria wróci na właściwe tory. Pierwsze dwa tomy podobały mi się tak bardzo, że dam Zdarsky’emu jeszcze jedną szansę. Po perypetiach z Nickiem Spencerem i jego „Spider-Manem” wiem jednak, że moja cierpliwość ma granice.
Autor recenzji: Psaj
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz