> expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

poniedziałek, 4 września 2017

Batman: Bloom

Panie i Panowie, zaskoczeń nie ma – Bruce Wayne powraca do roli Batmana zaledwie po jednotomowej absencji. Gdy Gordon nie radzi sobie z demonicznym Bloomem, Wayne wraca z emerytury, przywdziewa strój Nietoperza i pokazuje nowemu przeciwnikowi, gdzie jego miejsce. Finał był więc do przewidzenia, a czy jego wykonanie zaskoczyło choćby w najmniejszy stopniu? Jeśli tak, to tylko w najgorszy sposób.




Bloom to przedziwna mieszanka patosu i kiczu. Dużo i patetycznie mówi się tu o mieszkańcach Gotham, o tym że los miasta leży w ich rękach. Najpierw Bloom pogrąża Gotham w chaosie, rozdając ziarna, których właściciele zyskują supermoce. Potem Batman z Gordonem nawołują do wspólnego działania przeciw szaleńcowi. Dzieje się mnóstwo i ponownie gra toczy się o najwyższą stawkę, a ja znowu jestem znudzony. Plany większe niż życie w serii Snydera i Capullo miał już Trybunał Sów, mieli je także Riddler i Joker, więc chaos, jaki wywołuje Bloom, zwyczajnie nie robi wrażenia. Zwłaszcza, że w punkcie kulminacyjnym robi się okropnie kiczowato – Bloom urasta do rozmiarów budynku, a na jego drodze staje Batman w ogromnym robocie, skojarzenia z Power Rangers są jak najbardziej na miejscu. Trudno w tę historię uwierzyć, trudno przejmować się losem bohaterów, bo wszystko jest podniesione do potęgi. Wszystkiego jest za dużo, przez co wszystko traci znaczenie. 

W finałowym tomie swej kilkuletniej przygody z serią o Batmanie Snyder całkowicie odlatuje. Jest efekciarsko do przesady, zaś fabuła jest pretekstowa bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Trudno nie uśmiechnąć się z zażenowaniem, gdy poznajemy genezę Blooma i pobudki zmuszające Bruce'a do powrotu do roli Batmana. W najlepszych momentach dziewiąty tom Batmana jest zaskakująco wyciszony – gdy Alfred próbuje wpłynąć na decyzję Bruce'a lub gdy ten ostatni odbywa spokojną rozmowę ze swym nemezis. Bloom to jedno z tych zakończeń, o których lepiej zapomnieć. Na polskim rynku ukaże się jeszcze jeden tom Batmana - zbiór krótszych historii, niepowiązanych z główną linią fabularną New 52, zatytułowany po prostu Epilog, w którym Snyder i Capullo stworzyli zaledwie jeden zeszyt. Wątpię, by zatarł on niesmak, jaki zostaje po Bloomie

4/10

1 komentarz:

Karolina Sypniewska pisze...

Bardzo krótka recenzja. Jednak nie ma się co dziwić, o tym tomie nie można zbyt wiele powiedzieć. Byłam równie zawiedziona, co Ty. Przyznam szczerze, że nawet liczyłam na jakiś skok poziomu, przy rozwiązaniu tożsamości Blooma, a tu nic takiego się nie wydarzyło :/