> expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

poniedziałek, 24 września 2018

Batman: Mroczny Rycerz – Rasa Panów


Powrót Mrocznego Rycerza zrewolucjonizował amerykański komiks superbohaterski, rozpoczynając Mroczną Erę i dając początek ambitniejszemu podejściu do pisania trykotów, gdzie polityczna metafora współgra z angażującą fabułą. Niestety ani sequel (Mroczny Rycerz Kontratakuje) ani prequel (Mroczny Rycerz – Ostatnia krucjata) arcydzieła Franka Millera nie powtórzyły sukcesu pierwowzoru, sprawiając wrażenie wątków dopisanych na siłę, które zamiast wzbogacać oryginalną historię niepotrzebnie ją rozwadniają. Nic dziwnego, że do kolejnej historii rozgrywającej się w tym uniwersum, komiksu Mroczny Rycerz – Rasa Panów, podchodziłem nieufnie jak pies do jeża.




Na pierwszy rzut oka Miller i wspierający go w pisaniu scenariusza Brian Azzarello powtarzają wszystkie chwyty, które zadziałały w Powrocie. Mamy więc starego Batmana, który ostatni raz musi stanąć do walki; futurystyczny świat będący alegorią współczesnej Ameryki; charakterystyczny medialny hałas (urywki dzienników telewizyjnych i wpisy z social media) wypełniający kadry i zapewniający opowieści tło. Całości dopełnia potężny przeciwnik – grupa radykalnych Kryptończyków, w której działaniu trudno nie dopatrzyć się metafory islamskich terrorystów.

Jeśli spojrzeć na Rasę panów jak na kontynuację jednego z najlepszych komiksów superhero w historii medium to wypada ona trochę blado. Równie niemrawo sprawdza się jako komentarz do aktualnej sytuacji społeczno-politycznej USA – metafora, o której wspominałem w poprzednim akapicie, jest topornie zaserwowana, a brak subtelności aż kole w oczy. Gdy jednak odetniemy się od nabudowanych kontekstów i wyolbrzymionych oczekiwań, spojrzymy na dzieło Millera i Azzarello w czysto rozrywkowych aspektach, to Rasa panów okazuje sprawnie zrealizowaną opowieścią, może nie bez wad, ale jednocześnie pozbawioną fragmentów żenujących (a, przyznam szczerze, że takich się najbardziej obawiałem).

Na tom składa się dziewięć zeszytów serii głównej rysowanej przez Andy’ego Kuberta, w której śledzimy losy Batmana i Supermana w starciu z szalonymi wyznawcami Quara oraz zeszyty uzupełniające, które skupiają się na działaniach innych postaci w tym samym czasie (m.in. Green Lanterna, Wonder Woman czy Lary, córki Kal-Ela i Królowej Amazonek). Klimatyczne, pełne rozmachu kadry Kuberta detronizują starania reszty rysowników – Eduardo Risso jeszcze trzyma poziom, ale John Romita Jr. leci na autopilocie, zaś Frank Miller to już niestety smutna autoparodia (pokraczna kreska, fetyszyzowane i powyginane w nienaturalnych pozach bohaterki, puste tła). 

Lektura Rasy panów dała mi nieco nieoczekiwanej przyjemności. Akcja toczy się wartko, fabuła oferuje kilka emocjonujących momentów, a wszystko to zostało w większości sprawnie zilustrowane. Właśnie to sprawia, że trudno mi patrzeć na najnowszy komiks Millera i Azzarello tylko w kategoriach „ambitnej porażki” i niepotrzebnego postscriptum (za jakie wielu go pewnie uzna). Rasie panów daleko do ideału, nie spełnia pokładanych w niej oczekiwań i po prostu mogłaby być lepszym komiksem (co zapewne można powiedzieć o absolutnie każdym tekście kultury). Mnie wystarcza, że jest po protu niezła.

6/10

Brak komentarzy: