> expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

wtorek, 18 września 2018

Relacja: 29. Międzynarodowy Festiwal Komiksu i Gier - Łódź 2018

Za nami 29. Międzynarodowy Festiwal Komiksu i Gier w Łodzi. Jak zwykle bawiłem się pierwszorzędnie, spotkałem mnóstwo znajomych i przyjaciół oraz przywiozłem do domu stertę komiksów i dobrych wspomnień. Mimo wszystko jakoś nie mogę pozbyć się wrażenia, że tegoroczna edycja była nieco „przejściowa”, a organizatorzy zbierają siły na przyszły rok, gdy festiwal będzie obchodził okrągły jubileusz. Takie wnioski nasuwają zarówno dobór zaproszonych gości, jak i mniejsza niż rok temu frekwencja. Z poniższej relacji dowiecie się który komiks Benedykta Szneidera zostanie zaadaptowany na rapową audycję, co Peterowi Milliganowi ukradł Ray Liotta, czy Brian Azzarello od ostatniej wizyty w Polsce stał się bardziej gadatliwy (spoiler: nie) oraz kilku innych ciekawostek. Zapraszam do lektury.




Na spotkaniu z Tobiaszem Piątkowskim i Markiem Oleksickim, prowadzonym przez Marcina Łuczaka, autorzy opowiadali o najnowszej odsłonie serii Bradl, która miała premierę na łódzkim festiwalu. Tom trzeci to otwarcie „drugiego sezonu”, nieco inny od poprzednich – między innymi dlatego, że pojawia się tu zabieg łamania czwartej ściany, bezpośredni zwrot bohatera do czytelnika, który scenarzyście zasugerowała żona, wielka fanka House of Cards (za którym sam Piątkowski nie przepada).

Motywem przewodnim najnowszych przygód polskiego agenta jest eksplorowanie tematu budżetowania organizacji szpiegowskiej w okupowanym kraju. W Bradlu wszelkie zależności między tajnymi siatkami przekładają się na działania bohaterów, jednak sami bohaterowie nie mają o nich pojęcia, nie znają do końca reguł, które rządzą ich światem. Jest to temat rzeka, więc pewne wyzwanie dla scenarzysty stanowi ucinanie kontekstów, kondensowanie pewnych informacji, by fabuła nie odbiegała za bardzo od tytułowej postaci i jej najbliższego otoczenia, a jednocześnie tak, by wszystko było zrozumiałe dla czytelnika.


Choć na razie nie jest planowany żaden oficjalny spin-off serii, to w kolejnych tomach pojawią się retrospekcje rozwijające postaci poboczne, a sami autorzy chętnie zrobiliby pełnometrażową historię o Wuju, która rozgrywałaby się w dwudziestoleciu międzywojennym (co mogłoby się udać tym bardziej, że Król Szczepana Twardocha przetarł szlaki w tym temacie).

Tobiasz jako scenarzysta ma 100% skuteczności, wszystkie jego projekty są realizowane – głównie dlatego, że pisze tylko na zamówienie, nie ma kiedy pisać hobbystycznie. Z kolei Marek Oleksicki ma kilka rozgrzebanych projektów – od porzuconego dawno sequelu Odmieńca (bo po jakimś czasie przestały go fascynować takie demoniczno-słowiańskie klimaty), przez niezrealizowany scenariusz dla Sztybora, kilka rzeczy robionych dla zagranicznych wydawców, aż po adaptację pięcioksięgu o Wiedźminie Andrzeja Sapkowskiego, której przyświecała absurdalna koncepcja - chciano upchnąć jeden tom Sagi na 60 planszach komiksu. Finalnie wydawca zapomniał o całym projekcie, co przyznał również obecny na sali scenarzysta, Maciej Parowski.


Gwiazdami spotkania z okazji 25-lecia linii wydawniczej Vertigo byli BrianAzzarello, Peter Milligan i Greg Lockard. Imprint DC Comics wyrósł (co nie jest raczej dla nikogo zaskoczeniem) z potrzeby tworzenia ambitnych historii dla dorosłych czytelników, a także (o czym już pewnie nie wszyscy wiedzą) z tytułów, które zaczynały pod szyldem regularnego DC. Wydawnictwo nie miało pomysłu na promocję swojej nowej linii wydawniczej, na szczęście była tam też Karen Bergen, redaktorka, która później przez wiele zarządzała Vertigo i to dzięki jej pomysłom do dziś publikowanie w Vertigo jest prestiżowe. Autorzy zaproponowali nowe podejście do storytellingu, nigdy nie musieli również walczyć z redaktorami o swoje pomysły – jeśli coś było odrzucane, to dlatego, że zaniżało poziom, a nie dlatego, że było kontrowersyjne lub przekraczało granice dobrego smaku. Scenarzyści podczas pisania nie myśleli „te komiksy będą rewolucyjne”, chcieli po prostu tworzyć dobre historie dla czytelników. Wydawnictwo pozwoliło rozwinąć się wielu twórcom, którzy gdzie indziej nie mieliby takiej artystycznej swobody. Często stosunki między nimi, a redaktorami były pełne przyjaźni. To, że obecnie twórcy wydają komiksy u innych wydawców (np. Moonshine Azzarello i Risso w Image, w polskiej wersji, którą dostarczyła MuchaComics, Księżycówka) to tylko ich decyzja podyktowana chęcią współpracy z kimś nowym.

Kto miał okazję przejrzeć najnowszy komiks Benedykta Szneidera (Syn, wyd. Kultura Gniewu) ten mógł zauważyć zmiany w warstwie graficznej względem poprzednich prac artysty. Wynikają one z inspiracji japońskim stylem narracji (utworami Satoshiego Kona i Naokiego Urasawy). W komiksie znaleźć można również luźne odniesienia do serii Metal Gear Solid – nie tyle w samej fabule, co raczej w łączeniu realiów historycznych, pewnej dozy niepokoju i całkowicie oderwanych od rzeczywistości pomysłów. Samo odwzorowanie przeszłości było dla Szneidera tylko dodatkiem do opowiadanej fabuły, wygodnym szafażem, rozpoznawalnym archetypem, w których mógł zakorzenić historię.
Od lewej: Benedykt Szneider i Maciej Pałka (prowadzący)

Pomysł na nowy album siedział w głowie od kilku lat (dlatego Szneider wolałby pracować jak mangacy, oddając do druku w magazynie co miesiąc kilkanaście stron, a nie dopiero po latach gotowy album), zaś samo rysowanie zajęło dwa lata (około 1,5 godziny dziennie, nocą, po pracy i po spędzeniu czasu z rodziną). Pierwszy tom Syna to dopiero początek, w drugim czeka nas o wiele więcej atrakcji - akcja będzie rozgrywała się w nocy w lesie, a autor obiecuje konkretny hardkor i dużo spektakularnych rozkładówek. Można się go będzie spodziewać za około półtora roku, raczej nie na przyszłoroczny festiwal w Łodzi.

Temat Diefenbacha (poprzedniej serii Szneidera, która nie została ukończona) jest zamknięty, twórca już nie czuje tego klimatu, a cała koncepcja okazała się zbyt wymagająca. Jeśli powróci, to w formie audycji raperskiej w studenckim radiu – tak dalsze losy serii podsumował z przymrużeniem oka autor. Na koniec kilka słów o marzeniach: tak jak każdy rysownik, tak i Benedykt Szneider marzy o mieszkaniu w domu na skale i rysowaniu Thorgala, choć tak naprawdę do mógłby rzucić wszystko i robić seriale animowane (ma nawet wymyśloną czołówkę jednego z nich). Tego mu właśnie życzę.

Od lewej: Daniel Gizicki, Łukasz Kowalczuk (prowadzący) i Grzegorz Pawlak

Inicjatywa wydawnicza Celuloza zadebiutowała w 2006 roku, teraz została reaktywowana w wyniku pewnego niezadowolenia z tego jak wygląda współpraca na linii autor-wydawca na polskim rynku komiksowym i w myśl zasady „jeśli coś ma być dobrze zrobione, zrób to sam”. Wszystkie dotychczasowe publikacje to wykorzystanie istniejących już materiałów, czy to zrobionych na 24-godzinnym maratonie rysowania komiksów (Centrum wszechświata), czy to przygotowanych na konkursy (Graniczna/Winda), czy to zbierające prace powstałe w ramach inktobera (internetowe wyzwanie dla rysowników, by każdego dnia października rysowali jeden czarno-biały rysunek). Przy okazji zapowiedziano dwie kolejne edycje takich artbooków z rysunkami Pawlaka.

Premierowym materiałem będzie trzeci tom serii Postapo Daniela Gizickiego i Krzysztofa Małeckiego, liczący 90 stron i edytorsko pasujący do dwóch poprzednich, wydanych przez Timofa (Gizicki nie wyklucza również, że wznowi je własnym sumptem, by nowi czytelnicy mogli kupić od razu wszystkie trzy części pod szyldem Celulozy). Premierę trzeciego tomu poprzedzi kampania na jednym z polskich serwisów crowdfundingowych. W tym temacie ma doświadczenie Grzegorz Pawlak, bowiem rysowana przez niego seria Villain na zagraniczne rynki finansowana jest właśnie w tym modelu – z planowanych czterech zeszytów (tworzących zamkniętą całość) ukazały się już dwa, a zbiórka na trzeci rozpocznie się lada moment.


Gizicki i Pawlak pracują razem nad serią Mercy, która poza polską edycją w Celulozie ma również potencjalnie zainteresować zagranicznych wydawców. Będzie to crime drama rozgrywająca się w okolicach Atlanty, planowana jest na 4 zeszyty po 22 strony każdy. Nie wiadomo jeszcze, czy każda część będzie wydawana osobno, czy od razu ukaże się album zbiorczy. Ponadto na spotkaniu sporo mówiono o nieciekawej sytuacji polskiego rynku księgarskiego (nieciekawej zwłaszcza z punktu widzenia autorów) oraz braku ujednoliconych stawek za pracę komiksiarza (problem z wycenieniem własnej pracy plus fakt, że czasem lepiej robić własne rzeczy, bo te komercyjne są nieopłacalne). Na koniec Gizicki powiedział kilka słów o prowadzonym przez siebie fanpage'u Współczesny polski komiks – przedsięwzięcie, by na bieżąco informować o wszystkim, co dzieje się w polskim komiksowie i stworzyć bazę z biogramami i bibliografią polskich autorów okazało się dość karkołomne, zwłaszcza dla jednego człowieka, który zajmuje się tym po pracy. A w dodatku zgubił hasło do patronite'a...

Wydział 7 to nowa seria z wydawnictwa Ongrys. Każdy zeszyt to osobna historia, rysowana przez innego rysownika. Za grafikę pierwszej części odpowiada Grzegorz Pawlak, drugą rysuje Krzysztof Budziejewski, trzecią zajmie się Maciej Mazur, a czwartą narysuje Robert Adler (fabuły trójki i czwórki będą się łączyć). Pierwszy sezon zamknie zeszyt piąty (nie ujawniono jego rysownika). Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to zeszyty będą ukazywały się co około trzy miesiące, co da artystom od sześciu do dziewięciu miesięcy na pracę nad kolejnymi odsłonami, dzięki temu może uda się uniknąć opóźnień – wszyscy zdają sobie sprawę, że brak regularności w publikowaniu jakiegokolwiek cyklu regularnie zabija polskie serie komiksowe. Za fabuły odpowiadają Marek Turek (pomysłodawca) i Tomasz Kontny (scenarzysta) – są one często wynikiem wielu rozmów i kompromisów, najczęściej dopiero druga, czasem trzecia wersja tekstu zostaje zaakceptowana przez obu mężczyzn i trafia do rysownika. Ten zostaje dobrany do historii (np. w tej dla Roberta Adlera znajdzie się dużo akcji z bronią i wojskowymi pojazdami, bo Adler lubi takie klimaty). Kolory do pierwszego zeszytu stworzyli Pawlak i Turek, co jest o tyle zabawne, że obaj najczęściej tworzą komiksy w czerni i bieli.

Od lewej: Robert Adler, Grzegorz Pawlak, Tomasz Kontny, Maciej Pałka (prowadzący) i Marek Turek

Akcja serii rozpoczyna się na początku lat 60. w Polsce, gdy agenci Służb Bezpieczeństwa dziali w mundurach jako milicjanci. Tytułowy Wydział 7 Departamentu 3 zajmuje się sprawami religijnymi i sekciarskimi (Wydział 6 zajmował się m.in. zabójstwem księdza Jerzego Popiełuszki), mnóstwo dowodów na tę działalność zostało zniszczonych. Rok 1962 to również moment, gdy mury szkoły policyjnej w Szczytnie opuścili jej pierwsi absolwenci. Sekwencje rozgrywające się w tejże szkole były zresztą problematyczne, bo nie zachowały się żadne oficjalne zdjęcia z tamtego czasu – na szczęście twórcy dotarli do absolwentów szkoły na jednym z for internetowych, którzy udostępnili im prywatne fotosy. Optymistyczne założenie jest takie, by w fabule serii dojechać aż do roku 1989, a tym samym wypełnić pewną lukę między O7 zgłoś się a Psami Władysława Pasikowskiego.

W jednym z kolejnych zeszytów pojawi się czarna wołga i będzie to główny środek transportu bohaterów – legendarny samochód naprawdę był na wyposażeniu milicji, więc wszystko jest zgodne z historycznymi faktami, a dodatkowo stanowi ciekawy smaczek dzięki wiadomym opowieściom. Drugi tom serii będzie się dział nad morzem, a trzeci i czwarty na Dolnym Śląsku – sprawy tuszowane przez bohaterów rozgrywały się w całej Polsce, często są inspirowane prawdziwymi wydarzeniami historycznymi lub miejskimi legendami, czasem są one tylko tłem i bezpośrednio nie wpływają na działania bohaterów. Sam skład Wydziału będzie ewoluował, w każdej części będzie dwóch przewodnich bohaterów, których otacza kilka pobocznych postaci – te poboczne postaci będą głównymi bohaterami w innym zeszycie i tak dalej. W drugim pojawią się dwie ważne postaci kobiece – twarda pani doktor (patolożka) i tajemnicza Cyganka. Zdecydowano się na współpracę z wydawnictwem Ongrys, bowiem ma ono doświadczenie w dystrybucji serii zeszytowych (wznowienia Żbików), system się sprawdza i zeszyty są obecne w kioskach, empikach, a nie tylko księgarniach specjalistycznych. Ambitny plan zakłada, by seria sprzedawała się równie dobrze co Żbiki (może bowiem trafić do tych samych odbiorców). Spotkanie z twórcami Wydziału 7 było jednym z najciekawszych podczas tegorocznej eMeFKi, więc – choć komiksu jeszcze nie czytałem – trzymam kciuki za sukces projektu!


Ostatnim spotkaniem, na jakie dotarłem, było to z Peterem Milliganem. Z Danielem Chmielewskim (autorem świetnego albumu Ja,Nina Szubur) stworzył on krótką historię do nowego numeru Ziniola. Jest to efekt wieloletniej fascynacji życiem i twórczością Jamesa Joyce'a, zaś sam komiks opowiada o pośmiertnej masce, w której mieszka duch zmarłego pisarza. To z perspektywy ducha śledzimy losy Lucii (córki Joyce'a cierpiącej na schizofrenię) i jej wyimaginowanego romansu z Samuelem Beckettem. Duch nie może oczywiście pisać, więc opowiada swoją historię za pomocą ulic Dublina. Scenariusz zakładał realizację trzech plansz, jednak Daniel Chmielewski stworzył w sumie osiem stron komiksu. Historia raczej nie będzie rozwijana, chyba że tematem zainteresuje się Marvel, a duch Joyce'a będzie walczył z Avengers. W temacie Marvela pojawiło się nieoficjalne potwierdzenie, że Milligan pracuje nad tytułami o mutantach, ale nie wiadomo jeszcze, czy historie spodobają się redaktorom i ujrzą światło dzienne.

Mimo że komiks The Extremist jest, no cóż, momentami dość ekstremalny w obrazowaniu scen seksu nigdy nie miała to być seria pornograficzna, dlatego na rysownika wybrano Teda McKeevera, który operuje impresjonistycznym stylem. Według plotek pierwszym grafikiem związanym z serią był Brendan McCarthy, co zostało przez Milligana zdementowane – styl McCarthy'ego jest zbyt realistyczny, więc seria od razu kojarzyłaby się z porno. Brytyjski scenarzysta wspominał też projekt, który zrealizował wspólnie z Piotrem Kowalskim – Terminal Hero – bazujący na wydarzeniu z jego młodości, gdy uczył się grać na gitarze, a jego nauczyciel zachorował na raka mózgu, jego stan się stopniowo pogarszał aż zmarł.

Od lewej: Bartek Czartoryski (tłumacz), Peter Milligan i Dominik Szcześniak (prowadzący)

Nie zabrakło anegdot z tzw. „Hollywoodzkiego epizodu” kariery Milligana. Podczas prac nad Pielgrzymem (2000, reż. Harley Cokeliss) przebywał tydzień na planie, gdzie na bieżąco wprowadzał poprawki do scenariusza. Właśnie tam gwiazda filmu, Ray Liotta, „ukradł” mu pokój, bo bardziej mu się podobał niż ten, w którym go zakwaterowano i biedny Milligan nie miał nic do powiedzenia. Przy innej okazji poznał młodziutką Charlize Theron, jednak z tego konkretnego filmu nic nie wyszło – aktorka przeraziła się reżysera i producentów, którzy byli obecni na oficjalnej kolacji i raczej nie należeli do najmilszych osób. Nie wszystkie scenariusze Milligana do filmów zostały zrealizowane, jednak nigdy nie myślał o tym, by przerobić je na komiksy – niektóre historie dobrze się sprawdzają na ekranie, niekoniecznie zadziałają w innym medium.

Peter Milligan obecnie pracuje nad serią dla Ahoy Comics, które określa mianem „Vertigo with laughs”. Happy Hours opiera się na intrygującym koncepcie świata, gdzie smutek jest nielegalny, co prowadzi do absurdalnych sytuacji, gdy w obliczu tragedii bohaterowie muszą stłumić swoje uczucia rzucając na prawo i lewo głupkowatymi żartami. Pomysł wpadł Milliganowi do głowy podczas pierwszej wizyty w Ameryce, gdzie – w odróżnieniu od mieszkańców Wielkiej Brytanii czy Polski – wszyscy są cholernie szczęśliwi. Na koniec przyznał się do inspiracji Przemianą Kafki i Królem Learem podczas tworzenia Kid Lobotomy. Obecnie pracuje nad powieścią.

Od lewej: Jakub Topor i Kamila Kowerska (prowadząca) - recenzja Nacjolove tutaj

Spotkania były prowadzone profesjonalnie i odbywały się w miłej atmosferze (mimo że czasem zdarzały się problemy techniczne), żałuję że nie udało mi się dotrzeć na pozostałe. To była moja ósma eMeFKa, kolejny najlepszy weekend w roku, jednak nigdy nie jest tak, że nie mogłoby być lepiej. W przyszłym roku proponuję załatwić dwa, trzy dodatkowe foodtracki, bo choć tym razem było ich więcej niż w poprzednich latach (a uczestników festiwalu mniej) to i tak czasem trzeba było czekać na jedzenie godzinę, a i opcji wege było mało (jestem mięsożerny, ale da się słyszeć takie głosy). Inna sprawa, że na placu z foodtruckami była tylko jedna ława i wszyscy okupowali okoliczne schody lub krawężniki, jedli w kucki, co było jednak dość niewygodne. After w EC1 jak zwykle bezpłciowy (nie ma to jak klimat Poleskiego Ośrodka Sztuki lub dawnej Wytwórni), ponadto mało kranów z piwem (długie kolejki) i do wyboru: albo spokojna rozmowa w chłodzie na zewnątrz, albo próba przekrzyczenia muzyki w środku. Sporo zamieszania wprowadzono również podczas wydawania plakietek i opasek – niektórzy goście festiwalu w ogóle plakietek nie dostali, jedni dziennikarze dostawali różową opaskę, a inni białą i tak dalej (różne plakietki i różne kolory opasek dają różne „przywileje”, a lekceważenie przez wolontariuszy autorów, bo nie mają plakietki, bo jej nie dostali, nigdy nie powinno mieć miejsca), niejasny był też podział na VIP-ów, uczestników i gości, bo czasem osoby wykonujące dokładnie tę samą pracę przy festiwalu miały zupełnie inne plakietki. Ale dość narzekań.

Na koniec tradycyjnie prywata: gratuluję wszystkim, którzy coś w tym roku wygrali (Obiecanki Agnieszki Świętek okrzyknięte najlepszym polskim komiksem roku to moim zdaniem świetny wybór), coś wydali (najbardziej chyba cieszę się z Weź się w garść Ani Krztoń) lub w jakikolwiek inny sposób zapisali się w annałach tegorocznego festiwalu w Łodzi. Serdeczne pozdrowienia dla wszystkich, z którymi podróżowałem w jedną i drugą stronę, z którymi dzieliłem pokój w hostelu, z którymi chodziłem w kółko po Atlas Arenie (czasem nawet w złą stronę, co i tak nie przeszkodziło Igorowi i Judycie okrzyknąć mnie najlepszym prywatnym przewodnikiem), jadłem, gadałem, zbijałem piątki czy w jakikolwiek inny sposób spędziłem czas w Łodzi. Jesteście super.

Od lewej: ja, nagroda Eisnera i Agnieszka Świętek na afterze

Ufff, kolejny festiwal za nami, kolejna relacja napisana. Z kronikarskiego obowiązku wspomnę jeszcze, że Egmont nie zwalnia tempa i na 2019 rok zapowiada multum tytułów, z których bardzo cieszy kolekcja Barksa, Promethea Alana Moore'a (bałem się sięgnąć po oryginał, bo Moore to lingwistyczny świr), Daredevil Franka Millera (klasyk!), kolejne podejście do Hellblazera i nagrodzony Eisnerem Vision Toma Kinga (o reszcie zapowiedzi przeczytacie np. na blogu Kamień z serca). A co do ściany tekstu, przez którą (mam nadzieję) się właśnie przedarliście (bez cierpienia) - pewnie o czymś zapomniałem, może coś pomyliłem, więc śmiało krzyczcie w komentarzach, bo to był intensywny weekend i zwyczajnie mogło mi coś umknąć. Śledźcie dalej bloga i fanpage na FB (część tekstów trafia tylko tam), bo najbliższych tygodniach pojawi się pewnie kilka recenzji komiksowych premier minionego weekendu. Do przeczytania!

Będzie czytane, będzie pisane

Brak komentarzy: