> expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

środa, 27 marca 2013

328 - Krakowski Festiwal Komiksu - po festiwalu

Na drugim Krakowskim Festiwalu Komiksu spędziłem całą niedzielę i trochę poniedziałku. Bałem się nieco tej imprezy, ale na szczęście wszystkie moje obawy okazały się niepotrzebne, bo było naprawdę super.

Niedzielne przedpołudnie upłynęło mi pod znakiem Rycerza Ciernistego Krzewu. Jakoś tak wyszło, że udało mi się ściągnąć do Krakowa kilku twórców tego eksperymentalnego w formie komiksu. A skoro ich zaprosiłem, to czułem się w obowiązku, by otoczyć ich opieką. Zaczęliśmy więc dzień od piwa, by przełamać lody i bardziej wczuć się w atmosferę komiksowego festiwalu (bo co to za komiksowy festiwal bez piwa?). Po wyzerowaniu, udaliśmy się na oficjalne otwarcie. Chwilę pokręciliśmy się po Artetece, aż wybiła trzynasta, kiedy poszliśmy na piętro trzecie. Spotkanie z autorami Rycerza Ciernistego Krzewu się rozpoczęło. W tle leciał filmik przygotowany przez chłopaków, a ja miałem zadawać pytania. Miałem, bo wszystkie które przygotowałem, w ciągu pierwszych minut spotkania zadała niepokorna fanka Andrea Cz., w ogóle nie przejmując się tym, że na pytania od publiczności będzie czas pod koniec spotkania. Siedziałem więc cichutko, słuchając co mają do powiedzenia Twórcy (a mieli sporo i ciekawie), gorączkowo starając się wymyślić nowe pytania i czując się cokolwiek głupio. Na szczęście, z pomocą przyszedł Michał J., jak zawsze ciekawy świata i nowych komiksów. Również samych Autorów nie trzeba było zmuszać do mówienia, więc niektóre wątki poruszali z własnej woli. Spotkanie muszę uznać za udane, choć miałem nadzieję, że mój debiut w prowadzeniu tego typu eventów wypadnie lepiej. Dobrze, że dopisała rządna wiedzy publika i Autorzy ochoczo opowiadający o swojej pracy. Nie pozostaje nic innego, jak odliczać dni do premiery, bo - mimo wcześniejszego sceptycyzmu, który targał mą duszę - projekt zapowiada się ciekawie.

Jako bonus zdjęcie pod tytułem "Napinka": od lewej - Kamil Karpiński (rysownik-kolorysta), Dawid Kuca (scenarzysta-scenarzysta), Grzegorz Kaczmarczyk (pomysłodawca-rysownik) i ja (miliarder-geniusz-filantrop-playboy)...

(c) by Aleksy Mrówkojad Photography

Uff, najbardziej stresująca część imprezy za mną. Szybko zleciało, podobnie jak reszta niedzieli. Posłuchałem chwilę ciekawego wykładu o protokomiksie średniowiecznym, z którego musiałem uciekać, bo burczenie brzucha przypomniało, że pora jest zdecydowanie "poobiednio- drzemkowa". Po szybkiej szamie w towarzystwie Grześka, wróciłem na wykład o Snyderze - interesującym, choć nieco chaotycznym. Przed spotkaniem z Tomaszem Bereźnickim pokręciłem się po giełdzie, kupiłem kilka zagranicznych zeszytówek (Talon, Żółwie Ninja, te sprawy), przybiłem pionę Kubie i Gordonowi. Z samego spotkania się zwinąłem, bo musiałem znaleźć Darię

Darię znalazłem w pobliskiej pizzeri. To, co się tam działo, pominę milczeniem, bo mój mózg stanowczo odmawia współpracy, jeśli chodzi o przypominanie sobie tamtych wydarzeń. Niemniej, Daria zrezygnowała z rysowania Immortal Suicide. Szkoda, ale dobrze, że chociaż powiedziała, co i dlaczego. Chodzi za nami inny wspólny projekt, ale jest w tak mało zaawansowanym stopniu, że więcej powiem w odpowiednim czasie.

Następnie odbyła się premiera "Kukułek Bouzona" i spotkanie z Anouk Ricard, zwyciężczynią ostatniej edycji Polskiego Wyboru Angouleme (w skrócie, wiadomo ocb). Było ok, a same "Kukułki" są komiksem uroczym, zabawnym, choć - jak na mój gust - koszmarnie narysowanym. Wiem, że taka stylistyka i w ogóle, ale do mnie to nie trafia. Choć przeklinające zwierzęta pracujące w dużej korpo są bardzo spoko.

Bitwa Komiksowa była naprawdę udana. Poziom startujących rysowników był bardzo wyrównany, tematy (i ich poszczególne interpretacje) interesujące, a komentarz (Rafała Kołsuta) trafny i zabawny. Dobra bitwa.

After w Instytucie Francuskim nie był tym, czego oczekuję po komiksowych afterach. Ok, wystawa prac w powiększonym formacie pani Ricard była przyjemna dla oka, wina i soki smaczne, a tartinki intrygujące, jednak zabrakło mi bełkoczących komiksiarzy wyznających swoje uwielbienie dla Mignoli, Śledzia czy Ojca Rene. Było po prostu zbyt sztywno i oficjalnie, nie jest to jednak duży minus, gdy spojrzy się na organizatora i miejsce, gdzie się to odbywało. Raczej nie można się było spodziewać czego innego.

Zwartą grupą odprowadziliśmy Agatę na dworzec, gdzie nie mogliśmy znaleźć właściwego autobusu, a pan kierowca był bardzo niemiły i równie łysy. W końcu się jednak udało, Agata wsiadła, a my udaliśmy się w stronę domów. Pierwszy dzień Krakowskiego Festiwalu Komiksu dobiegł końca.


W poniedziałek wpadłem tylko na spotkanie z Tonym Sandovalem. Wszystko, co mógłbym tu napisać, szczegółowo opisał Bartłomiej Basista, odsyłam więc do jego tekstu. Dodam tylko, że kupiłem "Doomboy'a" i jest to najlepszy komiks Sandovala jaki miałem okazję czytać (czyli best of z wydanych w Polsce). Stanąłem nawet w kolejce po autograf (czego nie robię zbyt często), na szczęście byłem zabawiany rozmową przez Gordona i Dorotę, którzy stali obok. Wystałem się, wyczekałem i dostałem wpis i rysunek. "Para Dominik. Tony Sandoval 2013". To była ostatnia kolejka w jakiej stałem, teraz muszę szukać Dominika, który dostał dedykację dla Janka...

After z poniedziałku na wtorek był już dużo bardziej w moim klimacie. Było piwo oraz wielu wyluzowanych i szczęśliwych komiksiarzy. Gdyby nie to, że we wtorek miałem zajęcia (z gatunku tych, których się nie opuszcza), siedziałbym tam pewnie do dzisiaj.

Słowem podsumowania: Krakowski Festiwal Komiksu 2013 wypadł bardzo fajnie. Było dużo ludzi, sporo ciekawych spotkań. Organizacja nie zawiodła, wpadek nie uświadczono. Świetnym pomysłem było zorganizowanie festiwalu w Artetece Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej w Krakowie będącej częścią Małopolskiego Ogrodu Sztuki - dzięki temu festiwal dysponował trzema piętrami i najnowszą technologią, która uatrakcyjniła wydarzenie (komputery, tablety, konsole). Nikt więc nie mógł narzekać na brak miejsca ani nudę. Dodając do tego fakt, że impreza została zorganizowana przy minimalnych środkach, trzeba pochwalić Krakowskie Stowarzyszenie Komiksowe i partnerów za udaną inicjatywę. Było o niebo lepiej niż w 2011 roku. Oby progres się utrzymał, bo wszystko wskazuje na to, że niedługo Kraków może stać się ważnym miejscem na komiksowo-festiwalowej mapie Polski. 

6 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Szkoda że nie mogłem przyjechać ;/

GiP pisze...

Fakt, było o wiele fajniej niż dwa lata temu. A skoro tendencja puki co wzrostowa, to czekam na przyszły rok ;)

Jan Sławiński pisze...

Póki, człowieku, póki! #&%$#@&%!!!

Tomek pisze...

No i nie dotarłem, dupa. Za rok się poprawię.

GiP pisze...

nie ja jestem od pisania :P

GiP pisze...

ale postaram się poprawić ;)