> expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

wtorek, 16 sierpnia 2016

17. Letnia Akademia Filmowa - Zwierzyniec 2016

Na tegoroczny wyjazd do Zwierzyńca czekałem z niecierpliwością, jakby nie miała to być kolejna Letnia Akademia Filmowa, a co najmniej Comic-Con w San Diego. Potrzebowałem oddechu, wyjścia z domu, oderwania się od wielogodzinnego ślęczenia przed ekranem laptopa, które przez cały lipiec codziennie mi towarzyszyło. Mając w pamięci poprzednią edycję LAFu do Zwierzyńca wyruszyłem z mocniej bijącym sercem i wielkimi oczekiwaniami. O ile w 2015 roku wyjazd okazał się przyjemnym zaskoczeniem, tym razem dostałem dokładnie to, czego się spodziewałem: wspaniałe filmowe wakacje.



Na 17. edycję LAFu spoglądam przez pryzmat poprzedniej imprezy, która szczerze mnie zachwyciła. Nie sposób więc uniknąć kilku porównań. W tym roku program był zdecydowanie uboższy, a ostatnie seanse odbywały się zaskakująco wcześnie - nie licząc kilku wyjątków (Wejście smoka! o 20, Człowiek, który kręci z muzyką na żywo o 22 czy kino nocne w browarze) projekcje zaczynały się najpóźniej o 19:30. Mimo mniejszej ilości filmów dostępnych w repertuarze poszczególnych kin, w większości zaimprowizowanych w salach gimnastycznych, niekiedy i tak trudno było dokonać wyboru, co zwraca uwagę na ciekawą i różnorodną selekcję. Niestety przez pogodę najczęściej wybierana rok temu alternatywa (niefilmowy odpoczynek nad stawem Echo) tym razem nie miał praktycznie racji bytu - właściwie tylko jeden dzień był na tyle słoneczny i ciepły, by móc się bezstresowo wylegiwać na plaży. Na tyle bezstresowo, że spaliłem sobie całą twarz, acz podejrzewam, że koleżanka poczęstowała mnie przeterminowanym kremem do opalania i stąd ten rak.

"Rak śmierci" był z kolei tematem kilku filmowych projekcji. Pozostałe, najczęściej powtarzane, to wojna i mniejszości, głównie seksualne. Jak to zwykle bywa na filmowych festiwalach zdarzały się tytuły lepsze i gorsze, seanse na których głowa puchła od facepalmów (Już za tobą tęsknię), jak i te, pozostawiające widza w niemym zachwycie. W 9 dni udało mi się obejrzeć 33 filmy, w tym zaskakująco dużo dokumentów, z których największe wrażenie zrobiła na mnie Sól ziemi Wima Wendersa. Najwięcej przyjemności sprawiła mi sekcja Archeologia kina, która pozwoliła nadrobić doskonałe Kręte schody Roberta Siodmaka (1945) czy zobaczyć na dużym ekranie Kobietę diabła Kaneto Shindo (1964). 


Dużą popularnością cieszyło się kino japońskie - seanse sentymentalnych Kwiatu wiśni i czerwonej fasoli oraz Naszej młodszej siostry zwabiły prawdziwe tłumy - kto się spóźnił, musiał stać lub siedzieć na ziemi. Również Buster Keaton zdaje się wciąż rozpalać wyobraźnię - seans Człowieka, który kręci z muzyką na żywo również cieszył się dużą popularnością wśród LAFowiczów. Jeszcze więcej osób chciało przeżyć seans Kampera Łukasza Grzegorzka, zwieńczonego spotkaniem z twórcami. Gdy sala kina Skarb została zapełniona, a przed budynkiem ciągle ustawiała się kolejka (w którą niektórzy mieli zwyczaj się bezczelnie wepchać), zdecydowano się zapowiedzieć drugi seans. Oba pękały w szwach, a sam film okazał się dla mnie sporym zaskoczeniem - mimo że to stereotypowy i momentami nieznośny obraz pokolenia współczesnych trzydziestolatków, w dodatku zrealizowany bardzo poprawnie, bez wizualnych fajerwerków, to szorstkie dialogi, mocne zakorzenienie w polskim gamedevie i sporo humoru sprawiły, że z seansu wyszedłem zadowolony. 

Rozczarowaniem okazał się natomiast seans Komuny Thomasa Vinterberga - tym bardziej, że miałem w pamięci doskonałe Festen i Polowanie, na tle których jego najnowszy film sprawia wrażenie błahej komedyjki zrobionej nie wiadomo dla kogo. Dużo problemu sprawił mi również seans Dyke Hard - przedziwne, totalnie szalone kino niezależne, które ujmuje miłością do epoki VHS, na zmianę zachwyca odwagą i świetnymi pomysłami, by po chwili obrzydzić życie fekalnymi żartami najgorszego sortu. Niezależne Dyke Hard z zapadającymi w pamięc partiami muzycznymi pokazano o 22 w nocnym kinie zwierzynieckiego browaru. Szkoda, że przez deszcz odwołano dwa inne seanse, na których mi zależało - Belgicę i Stare grzechy mają długie cienie będę musiał zobaczyć gdzie indziej.


Letnia Akademia Filmowa to również Ogólnopolski Konkurs Prelegentów Filmowych. Serdecznie gratuluję Karolinie Przeklasie (nagroda jury za prelekcję do filmu Carol) oraz Joannie Łuniewicz, która ze Zwierzyńca wróciła z nagrodą publiczności za wstęp do Lata Sangaile. Wyróżnień nie przyznano i na szczęście na rozdaniu nagród obyło się bez jadowitej tyrady, którą dało się słyszeć w zeszłym roku.

Wyjazd do Zwierzyńca to nie tylko filmy, ale przede wszystkim świetnie spędzony czas w gronie przyjaciół. Niektórzy z nich pamiętają czasy, gdy otwarty był "Hobbit" (jeden z wiecznie zamkniętych barów na zwierzynieckiej mapie), inni bez krępacji pytają nieznajomych o chleb. Jedni wstają skoro świt i pędzą oglądać rosyjskie "półkowniki" trwające trzy godziny, drudzy wolą grać w ping-ponga do 4 rano. Moi drodzy, niezależnie, czy Wasze nazwisko było w Biblii, czy nie, doskonale się z Wami bawiłem i mam nadzieję, że zobaczymy się w Zwierzyńcu za rok. Bo kolejne najlepsze wakacje życia nie byłyby nawet w połowie tak udane, gdyby nie Wy.

Brak komentarzy: