> expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

poniedziałek, 14 maja 2018

Daredevil. Nieustraszony, tom 1 [Bendis, Maleev] - recenzja

Daredevil Briana Michaela Bendisa z rysunkami Alexa Maleeva wreszcie w Polsce. Po latach oczekiwania, obietnic bez pokrycia ze strony wydawnictwa Sideca, za diabła z Hell’s Kitchen wziął się Egmont. Pierwszy tom, odpowiednik amerykańskiego wydania “Ultimate Collection”, to niemal 500 stron komiksu w twardej oprawie. W parze z jakością edytorską i oszałamiającymi gabarytami idzie treść, zachwycająca tak fabularnie, jak i graficznie.




Pierwszy tom Nieustraszonego można podzielić na dwie części. Pierwsza – historia dziennikarskiego śledztwa Bena Urlicha zamknięta w czterech zeszytach – to wprawka, sprawdzian możliwości scenarzysty, któremu partneruje David Mack. Miniseria stworzona w ramach daredevilowskiego on-goinga skupia się na tragedii małego chłopca pogrążonego w katatonii, po tym jak jego ojciec – trzecioligowy rabuś – zniknął na skutek niefortunnego spotkania z Daredevilem. Sam niewidomy superbohater pojawia się tu jako postać drugoplanowa, a Hell's Kitchen poznajemy oczyma reportera Daily Bugle. Wszystko to sprawia, że ta prosta historia wywołuje emocje, a zbudowanie jej na gruncie kryminału owocuje niejednym zaskoczeniem. Ciepłe przyjęcie tego fikołka mocno inspirowanego wczesnymi dokonaniami Franka Millera otworzyło Bendisowi drogę do wieloletniego runu w ramach miesięcznika o Daredevilu (pisanego od 2001 do 2006 roku).

O ile pierwsza część jest kameralna, rozpisana na czwórkę bohaterów (z których dwaj są właściwie nieobecni), tak swój run w Daredevilu Bendis rozpoczyna z prawdziwym rozmachem. Mamy tu kilka wzajemnie napędzających się wątków – sekretna tożsamość Matta Murdocka wychodzi na jaw, ktoś chce przejąć mafijne imperium Kingpina i Ważniak staje się ofiarą zamachu, a to oczywiście nie wszystko. Na scenie pojawia się kilka nowych postaci, których losy splatają się z losami doskonale znanych nam bohaterów. Bendis tworzy jednocześnie całkowicie osobną historię, jak i mocno osadzoną w świecie Marvela. Wątki obyczajowe i kryminalne wychodzą na pierwszy plan, spychając w cień naparzanki między facetami ubranymi w kolorowe stroje; życie prywatne i zawodowe Murdocka są tu równie ważne, co jego działalność jako zamaskowanego herosa. Z drugiej strony gościnne występy zaliczają tacy bohaterowie jak Spider-Man, Luke Cage, Jessica Jones (co nie dziwi, bowiem Bendis debiutował w Marvelu doskonałą serią Alias a potem przez ponad dekadę pisał Ultimate Spider-Mana) czy Doktor Strange. Nie licząc tego ostatniego, reszta to tzw. „street-level heroes”, podobnie jak sam Daredevil. Nic dziwnego – lokalność problemów, jakim czoła stawić musi odziany w szkarłat prawnik jest tu widoczna jak na dłoni. Fabuła na każdym kroku pracuje na rozwój bohaterów – fabularne twisty są wiarygodne, bo wywracają do góry nogami życie postaci, a ci reagują na to we właściwy sposób. Dla przykładu: tożsamość Daredevila staje się znanym wszystkim faktem, więc Murdock, jako prawnik, idzie z tą sprawą do sądu.




W posłowiu do komiksu Bendis pisze, że w jego serii nie ma miejsca na wygodne rozwiązania w stylu „Skrull w stroju Daredevila pozuje z Murdockiem do zdjęcia, by wszyscy uwierzyli, że to dwie różne osoby”. W pewien sposób Bendis niemal idealnie realizuje założenia jakie Marvelowi przyświecały w Srebrnej Erze. W czasach gdy Batman w tęczowym stroju uganiał się za dinozaurami, jego odpowiednicy z komiksów Stana Lee i Jacka Kirby'ego pokazywali inną stronę superbohaterów – udowadniali, że pod maskami i za supermocami kryją się zagubieni, często bezradni ludzie. Daredevil: Nieustraszony to przede wszystkim opowieść o bezradności, codziennej dawce beznadziei i ludzkich kryzysach, na które żadna supermoc nie jest lekarstwem. Naturalne dialogi, wiarygodne postaci, dobrze rozplanowane fabularne przewrotki – wszystko to w połączeniu z brudną, sugestywną warstwą graficzną Maleeva potęgującą posępny klimat komiksu sprawia, że Daredevil: Nieustraszony jest dziś klasykiem, który trzeba znać. Przed nami jeszcze dwa tomy Bendisowskiego Daredevila (a potem kolejne trzy pióra Eda Brubakera, bezpośrednio kontynuujące wizję i fabułę wymyśloną przez Bendisa) i możecie mi wierzyć: będzie tylko lepiej, tu Bendis dopiero się rozkręcał.

Brak komentarzy: