> expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

poniedziałek, 27 maja 2019

Anihilacja: Podbój, tom 2 / Thor: Kto dzierży młot

Kontynuacja „Anihilacji” rozpoczęła się od trzęsienia ziemi – ledwo odparto inwazję ze Strefy Negatywnej, już prawie rozpoczęto odbudowę zniszczonych planet, a tu nagle technoorganiczna forma życia Phalanx w kilka godzin podbiła pozostałości imperium Kree. Pierwszy tom ukazywał upadek królestwa Ronana oraz zmagania nowej Quasar i parszywej dwunastki w wykonaniu Star-Lorda w walce z najeźdźcą. Jakby co, wyszło super. Niestety, finał historii okazuje się mniej udany od jej rozpoczęcia.



Po pierwsze w opasłym tomie nie zmieściły się wszystkie zeszyty należące do crossovera. Dokładniej brakuje połowy przygód Novy. Jest to o tyle uciążliwe, że na początku dostajemy jego historię, która zostaje nagle urwana, a o dalszych losach jego oraz ścigającej go Gamory dowiadujemy się z planszy informacyjnej. Poza rozwiązaniem kilku istotnych wątków w pominiętych zeszytach pojawia się parę postaci, które odgrywają znaczącą rolę w finale. W rezultacie łatwo pogubić się na ostatnich stronach tomu. Zaznaczę, że obcięcie „Novy” nie jest ingerencją polskiego wydawcy. Część zeszytów o losach Richarda Ridera nie znalazła się także w amerykańskim wydaniu zbiorczym „Podboju”.

Problem leży także w postaciach. Część ciekawych, jak wspomniani wyżej Nova i Gamora, jest zmarnowana i nagle na dłuższy czas znikają oni, by powrócić dopiero w samiuteńkim finale. Nie znaczy to, że zostajemy z pozbawionymi charakteru wydmuszkami – Quasar czy wesoła kompania Quilla są wspaniali. Rocket zawsze ma plan, Mantis kradnie każdy kadr, na którym się pojawi i nawet High Evolutionary ma całkiem zadowalającą rolę (miła odtrutka po jego występie w ostatnich „Uncanny Avengers” Remendera). Niestety, sporą część zabiera historia Wraitha, skrajnie edge’owego i nieciekawego przedstawiciela rasy Kree poszukującego zabójców swoich rodziców. Żal, że to on został głównym bohaterem jeden z serii wchodzących w skład „Podboju”, a nie na przykład Ronan czy Super Skrull. Szczególnie, że po swoich męczących pięciu minutach Wraith odgrywa w historii marginalną rolę.

Niedokończoną opowieść o Novie i mroczne dzieje Wraitha równoważy finał. Jasne, postaci jest w nim za dużo, obowiązkowych zaskakujących zwrotów akcji do przesady, ale całość dostarcza jakże potrzebnej rozrywki. Czuć jednak wtórność względem pierwszej „Anihilacji”, a także mniejszą skalę wydarzenia. Chociaż Dan Abnett i Andy Lanning, główni scenarzyści obu serii, udowodnili, że w Marvelowym kosmosie istnieje równie duży potencjał, co w przygodach ziemskich bohaterów, pod koniec czuć zmęczenie wielkimi międzygalaktycznymi konfliktami. Na szczęście po „Podboju” ich kolejną serią okazali się nowi „Strażnicy galaktyki”, pozwalający złapać dech między kolejnymi Wojnami Królów i Imperatywami Thanosa. Mam cichą nadzieję, że ich przygody także poznamy.

Ocena: 6/10




Mam taki problem, że mniej więcej śledzę, co tam za oceanem wyprawia się u moich ulubionych trykociarzy. Rozwiązanie zagadki tożsamości Thor poznałem więc na długo zanim pierwszy tom o blondowłosej herosce ukazał się na polskim rynku. Nie potrafię więc obiektywnie ocenić, czy było zaskakujące. Na pewno jedynak Aaronowi udało się w satysfakcjonujący sposób poprowadzić wszystkie wątki oraz przybliżyć sylwetki głównych podejrzanych.

W centrum wciąż pozostaje niegodny Odinson oraz nowa Thor. Aaron kreśli między nimi ciekawą dynamikę – z jednej strony są oni trochę mistrzem i uczennicą, z drugiej bóg piorunów sam przyznaje, że jest zazdrosny o młotek, a identyfikacja kobiety staje się wręcz jego obsesją (którą boleśnie odczuwają niektórzy z jego przeciwników). Z kolei Thor wciąż odkrywa zakres swych mocy, jednocześnie zaskakując wszystkich pewnością siebie w nowej roli. Aaron pozwala sobie także przedłożyć jej motywacje, tym samym na przestrzeni zaledwie ośmiu zeszytów rysując przekonujący portret nowej bohaterki.

Główna historia zajmuje tylko trzy zeszyty recenzowanego wydania (chronologicznie chwilę później ma miejsce duży event "Tajne Wojny"). Wydanie „Kto dzierży młot” zostało więc wzbogacone publikacjami spoza głównej serii o Gromowładnym. Pierwsza to Annual składający się z trzech opowiastek, skupiających się kolejno na Thorze Wszechojcu, nowej Thor oraz młodym Thorze. O ile dwie pierwsze to niezobowiązujące zapchajdziury, to trzecia może dla niektórych okazać się perełką gimnazjalnego humoru. Oto narwany bóg piorunów staje do pijackiego pojedynku z zastępami Asów, lodowych olbrzymów, Herculesem, Trójką Wojów oraz samym Mephisto. Przy okazji przyjmowane przez nich trunki stają się coraz bardziej obrzydliwe. A jakby tego było mało, za warstwę graficzną odpowiada Rob Guillory z „Chew”. Za tę historyjkę ode mnie duże serduszko.

Tom zamyka reprint jednego z zeszytów klasycznej serii „What if...” przedstawiającej alternatywne wydarzenia z bogatej historii uniwersum Marvela. Opowiastka „Co by było, gdyby Thor był kobietą” pochodzi z 1977 roku i zawiera wszystkie cechy komiksów superbohaterskich, które dzisiejszego czytelnika męczą niemiłosiernie. Można ją potraktować jako ciekawy dodatek, ale sam nie dałem rady doczytać jej do końca.

Aaronowska saga o Thorze zdawała się łapać zadyszkę po „Bogobójcy”. Z historią o nowej Thor scenarzysta wrócił na właściwe kurs. Jeśli ktoś jeszcze nie sięgnął po jego „Thora”, niech nadrobi jak najszybciej. Tych, którzy czytali poprzedni tom, przekonywać raczej nie muszę.

Ocena: 8/10


Autor recenzji: Jakub Izdebski

Brak komentarzy: