> expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

wtorek, 2 lipca 2024

X-Men. X Mieczy - recenzja 1 i 2 tomu

"X Mieczy" jest pierwszym crossoverem w świecie X-Men po rozpoczęciu "Świtu X", w którym mutanci Marvela przenieśli się na wyspę Krakoę. Bohaterowie i złoczyńcy zaczęli działać wspólnie ku budowie lepszej przeszłości. Wszyscy zmarli zostali wskrzeszeni, a społeczność dzieci atomu w końcu mogła mówić o bezpiecznej utopii, która w "X Mieczy" oczywiście znajduje się w ogromnym niebezpieczeństwie.




Wyspie grozi inwazja ze strony Arakko, zaginionej połowy Krakoi. By jej zapobiec, mutanci muszą wziąć udział w specyficznym turnieju w Innym Świecie. Dziesiątka wybrańców stanie naprzeciwko reprezentantów Arakko. Do potyczek dojdzie w Innym Świecie, więc wskrzeszenie poległego może być niemożliwe. Stawka rośnie z każdą stroną, a gra okazuje się ustawiona na niekorzyść mutantów.

W "X Mieczy" biorą udział wszystkie wychodzące wtedy serie o X-Men. Niestety, oznacza to, że poziom crossovera niemiłosiernie skacze. Raz mamy głupiutkie historyjki z ciągłą ekspozycją, która tylko wszystko gmatwa, stronę później małe historie skupiające się na pojedynczym bohaterze, a jeszcze później groteskowe opowiastki niewpływające zupełnie na główną fabułę. Jeden zeszyt niemiłosiernie nudzi, od drugiego trudno się oderwać. Taki urok crossoverów.

Niestety, problemem jest narracyjne rozplanowanie historii. Ponad połowę zajmuje ekspozycja i zebranie drużyny. Szkoda, że poświęcamy im tyle czasu, gdy część z reprezentantów Krakoi naprawdę nie ma tu za dużo do roboty. Problemem jest także potrzeba Jonathana Hickmana do wyjaśniania absolutnie wszystkiego. Trafiamy więc na obszerne paragrafy, które przybliżają nam zwyczaje Innego Świata, historię Arakko i jej przedstawicieli, dzieje oręża dzierżonego przez bohaterów itd. Te materiały powinny mieć charakter dodatku dla ciekawskich i znaleźć się na końcu tomu. Uwzględnienie ich w trakcie toczących się historii zaburza narrację i wybija czytelnika z rytmu lektury.

Sam turniej, na którego rozpoczęcie czekamy o wiele za długo, także zawodzi. Jego reguły są niejasne, starcia pozbawione dramatyzmu i często ograniczone do pojedynczego kadru, a ich przebieg niezbyt angażujący. Naprawdę, gdy czytam trzy zeszyty o tym, jak Wolverine szukał swojego miecza, to chcę, żeby później użył jakoś tej broni.

Najgorsze jest jednak to, że najlepsza z przedstawionych historii toczy się poza główną fabułą "X Mieczy". Dwa zeszyty "Hellions", serii niewydanej w Polsce, to mistrzostwo czarnego humoru. Bohaterami jest oddział na usługach Sinistra pod wodzą Havoka. Relacje między bohaterami iskrzą bardziej, niż podczas pojedynków turnieju, pomysłowe docinki wylewają się z kadrów, a czytelnik zaraz chciałby poznać poprzednie przygody tego legionu mutantów-samobójców. Empath i Sinister z miejsca starają się najwspanialszymi słodkimi draniami na świecie, a uwielbienie tego drugiego do fikuśnych peleryn jest przezabawne. Także tak, polskie wydanie "Hellions" chciałbym zobaczyć najbardziej.

"X Mieczy" zawodzi. To rozbuchana historia, która nigdy nie osiąga epickiej skali, w którą celowała. Napięcia tutaj brak, od natłoku wyjaśnień boli głowa. Szkoda, że pierwsze podsumowanie tak ambitnego projektu, jak "Świt X", okazało się niewypałem.

5/10

Brak komentarzy: