> expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

poniedziałek, 8 czerwca 2015

Daredevil: Yellow - recenzja

Frank Miller, Brian Michael Bendis, Ed Brubaker – w kontekście najlepszych historii z Daredevilem, człowiekiem nieznającym strachu, te nazwiska wymienia się jednym tchem. Nie można oczywiście zapomnieć o twórcach postaci - Stanie Lee, Billu Everecie i Jacku Kirbym (który zaprojektował pierwszy kostium Murdocka i wyposażył go w charakterystyczną broń). Dziś pierwsze historie z lat 60. o niewidomym prawniku, który w piżamie tłucze przestępców mogą wydawać się ciężkostrawne, głównie przez zupełnie inny sposób prowadzenia narracji, dominację tekstu nad obrazem i rysunki „z poprzedniej epoki”, ale to właśnie do nich odwołuje się Jeph Loeb pisząc Daredevil: Żółty.




Sześcioodcinkowa miniseria to część tzw. kolorowej trylogii, w skład której wchodzą jeszcze Spider-Man: Niebieski i Hulk: Grey. W 2008 roku ukazał się również zerowy numer Captain America: White – kolejny zeszyt ma ponoć zostać wydany „już” we wrześniu tego roku. 

W Żółtym Loeb cofa się do początków Daredevila, nie zobaczymy jednak originu postaci sensu stricto (ten znajdziemy w The Man Without Fear Millera). Zobaczymy natomiast śmierć „Walecznego Jacka” Murdocka i zemstę Matta na mordercach ojca, pierwsze konfrontacje z Electro, Owlem i Purplemanem – mówiąc krótko – dokładnie to, co możemy znaleźć w pierwszych czterech zeszytach oryginalnej serii wydawanej od 1964 roku (ciekawostka: w piątym zeszycie z grudnia 1964 roku Daredevil mierzy się z Matadorem – tę historię przywołuje Loeb w formie artykułu z Daily Bugle napisanego przez Bena Uricha). 

Wydarzenia przedstawione w komiksie różnią się nieco od tych, które dostali czytelnicy w latach 60. Podejrzewam, że to celowy zabieg – kopia bez żadnych zmian byłaby zwyczajnie nudna – który został dodatkowo sprytnie wytłumaczony. Cała narracja w Żółtym to listy Murdocka do ukochanej, Karen Page. Mamy więc okazję prześledzić dobrze nam znane wydarzenia z perspektywy samego bohatera. To smutna, melancholijna opowieść. Z perspektywy czasu Murdock nostalgicznie spogląda w przeszłość; ukłucie smutku wywołuje nie tylko śmierć ojca, ale również wspomnienie pierwszej randki, utraconej miłości. Nie zabraknie oczywiście spektakularnych pojedynków z superłotrami, akcji i szczypty humoru (który zapewnia gościnny występ Fantastycznej Czwórki), jednak Żółty to opowieść ukazująca ludzką stronę superbohatera, tę kruchą i wrażliwą, tak nam bliską.

Uczucia bohatera podkreślone są również doskonale przemyślaną warstwą graficzną. Tim Sale doskonale odnajduje się w stylistyce przywodzącej na myśl lata 60. a zastosowana paleta barw doskonale współgra z treścią. Akwarelowe kolory Matta Hollingwortha uwypuklają melancholijny aspekt opowieści, zaś płynne przechodzenie między pełnymi barw sekwencjami a tymi czarno-białymi, wypełnionymi szarościami, robi piorunujące wrażenie. 

Daredevil: Żółty to strzał w dziesiątkę. Sporo tu cichych, kameralnych scen, a mimo to nie sposób się nudzić przy lekturze. Każdy, kto chce poznać początki człowieka nieznającego strachu powinien sięgnąć po album duetu Loeb/Sale. To po prostu świetny, doskonale wyważony komiks, zabawa z formą i treścią, a jednocześnie hołd złożony twórcom Daredevila i samej postaci niewidomego prawnika.

9/10

Dziękuję wydawnictwu Mucha Comics za udostępnienie egzemplarza komiksu do recenzji.

1 komentarz:

GiP pisze...

Komiks zacny. Nic tylko wypatrywać teraz Hulka Szarego ;) Fajnie by też było jeśli Mucha zdecydowała się na wydanie Spidermana: Niebieski w tej samej formie (mimo obecności wersji Hachette).