Pierwszy tom „Czarnego młota” chwaliłem m.in. za świeże podejście do wyeksploatowanego tematu superbohaterów, wielowymiarowe postaci i zgrabne połączenie kameralnej historii z hołdem dla Złotej Ery amerykańskiego komiksu. Tom drugi, zatytułowany „Wydarzenie”, nie ustępuje w tych kwestiach poprzednikowi, a ponadto idzie o krok dalej. O ile początek serii skupiał się na bohaterach, tak kontynuacja rozwija świat przedstawiony, prezentuje kolejne retrospekcje z przeszłości głównych postaci i konsekwentnie rozwija intrygę, która w „Tajnej genezie” była ledwie zarysowana.
„Wydarzenie” rzuca więcej światła na okoliczności śmierci tytułowego bohatera, Czarnego Młota, i wydarzenia, na skutek których grupa bohaterów została uwięziona na farmie jego imienia. Lemire znowu bawi się schematami superbohaterskich opowieści i wraz z rysownikami - znanym z poprzedniego tomu Deanem Ormstonem i debiutującym w serii Davidem Rubinem – garściami czerpie z pulpowych opowieści z pierwszej połowy XX wieku. Dzięki temu „Wydarzenie” zostało podszyte subtelną nutką ironii i momentami zahacza o metakomentarz na temat gatunku, co pozwala czytelnikowi czerpać dodatkową przyjemność z lektury.
„Tajna geneza” była ogromnym zaskoczeniem, „Wydarzenie” tylko potwierdza, że nieoczekiwanie wysoki poziom pierwszej części to nie przypadek. Tajemnica się zagęszcza, bohaterowie pokazują nowe twarze, zaś Lemire ponownie potrafi stworzyć zarówno kameralną, jak i trzymającą w napięciu opowieść o grupce ludzi (tym razem decyduje się nawet na kilka fabularnych wolt, które mocno mieszają czytelnikowi w głowie). Ludzi, obdarzonych supermocami, ale jednocześnie bardzo nam bliskich w swych marzeniach, niepewności i codziennych lękach. Z niecierpliwością wypatruję kontynuacji, mam również nadzieję, że wydawnictwo Egmont zdecyduje się na publikację w Polsce cyklu spin-offów „From the world of Black Hammer” (m. in. o Sherlocku Frankensteinie i Doktorze Starze), którymi obrosła oryginalna seria – zwłaszcza że tom trzeci "Czarnego Młota" w USA zapowiedziano dopiero na styczeń przyszłego roku.
8/10
W pierwszym spin-offie serii „Czarny młot”, pt. „Sherlock Frankenstein i Legion Zła”, Jeff Lemire i David Rubin prezentują wydarzenia rozgrywające się między innymi równolegle z akcją pierwszego tomu. Sam Sherlock Frankenstein - naukowiec równie genialny, co szalony - jest tu niestety tylko postacią epizodyczną. Fabuła spoczywa na barkach nieopierzonej reporterki, która stara się dowiedzieć, co stało się z jej ojcem – superbohaterem znanym jako Czarny Młot.
Dwa pierwsze tomy serii „Czarny młot” proponowały czytelnikowi inteligentną zabawę tropami superhero, a całość zyskiwała dzięki doskonale poprowadzonej warstwie obyczajowej. Bohaterowie, choć obdarzeni supermocami, mieli ludzkie lęki i marzenia, a czytelnika bardziej niż spektakularne pojedynki interesowały ich wzajemne relacje. Główna bohaterka „Sherlocka Frankensteina…” nie jest specjalnie ciekawa (napędzana ją najprostsza motywacja, trudno szukać w niej też głębi), natomiast śledztwo rozwiązuje się praktycznie samo. W związku z tym najciekawsze w spin-offie „Czarnego młota” jest poszerzanie świata przedstawionego – mamy okazję nie tylko spojrzeć na wydarzenia, które rozpoczęły całą serię z nowej perspektywy, ale również poznać sporo intrygujących postaci drugoplanowych.
„Sherlock Frankenstein i Legion Zła” to tytuł, który zapowiadał pulpową jazdę bez trzymanki. Zamiast tego dostaliśmy dość leniwy kryminał, który może i rozgrywa się w świecie tętniącym życiem i pełnym barwnych postaci, ale sam w sobie jest niezbyt fascynujący. Poza pojedynczymi scenami-perełkami (wizyta w więzieniu dla superłotrów, wspomnienia superbohaterów z czasów II wojny światowej) mamy tu dużo waty – niby całość rzuca nowe światło na niektóre aspekty fabuły podstawowej serii, ale jednocześnie nie mówi za dużo. Rozumiem, że Lemire nie chce od razu wyjawić wszystkich atutów, ale czuję niedosyt. Martwi mnie też rozmienianie tej serii na dobre – jak na razie seria liczy więcej spin-offów niż regularnych tomów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz