> expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

czwartek, 8 kwietnia 2021

Czarna Orchidea [Neil Gaiman, Dave McKean] - recenzja

Czarna Orchidea to postać z komiksów DC, która zadebiutowała w pierwszej połowie lat 70. Pół kobieta, pół roślina, w całości superbohaterka. W 1988 roku pojawiła się w trzyczęściowej serii, pod którą podpisali się przyszli mistrzowie komiksu – Neil Gaiman i Dave McKean. Dla obu możliwość stworzenia miniserii dla DC Comics było przepustką do dalszej kariery. Pierwszy wkrótce stał się jednym z najbardziej rozpoznawalnych scenarzystów dzięki „Sandmanowi”. Drugi to autor ikonicznych okładek do komiksów Vertigo i rysunków do słynnego „Azylu Arkham” Granta Morrisona. Ale wcześniej była „Czarna Orchidea”.



Jak nietrudno się domyślić, wznowiony niedawno przez Egmont album (pierwsze wydanie w 2006 roku), to dość nietypowe superhero. Dość powiedzieć, że główna bohaterka ginie z rąk złoczyńcy na pierwszych stronach. Mimo że w komiksie pojawia się sam Batman, głównym antagonistą jest Lex Luthor, a bohaterka odwiedza niesławny szpital dla psychicznie chorych w Gotham City, to trudno tu szukać rozwiązań fabularnych typowych dla komiksów o zamaskowanych mścicielach.

To opowieść o powtórnych narodzinach, odkrywaniu własnej tożsamości, ucieczce i poszukiwaniu wolności. Ale też chciwości, która każe zniewolić wszystko, co odmienne i niezrozumiałe, bo być może da się na tym zarobić. Wszystko to w nieco baśniowej poetyce – momentami surrealistycznej, momentami przerażającej (zapożyczenia z horroru), momentami bardzo przyziemnej, zwłaszcza gdy na pierwszy plan wysuwa się zwykła, ludzka niemoc. Gaiman znów robi to, co wychodzi mu najlepiej, czyli opowiada mity po swojemu.

 

Całość ma dość luźną formę, która przypomina sen. Ten oniryczny charakter podkreślają niesamowite grafiki Dave'a McKeana. Piękne malarskie plansze potrafią zachwycić tak kolorami, jak i kompozycją. Mimo że część stron ma identyczną strukturę (4-6-8 podłużnych kadrów na stronę), to nie ma mowy o znużeniu. Postacie są rysowane w estetyce fotorealistycznej, ale wszystko co je otacza trudno zaliczyć do realizmu. Niezwykły klimat uwodzi i hipnotyzuje. Kusi tajemnicą, mami pięknymi barwami, wywołuje dreszcze niepokoju. McKean wciąga czytelnika w szaleńczą podróż po niesamowitym świecie Czarnej Orchidei od pierwszych stron.


Komiks mogę polecić wszystkim, którzy szukają niestandardowej historii z uniwersum DC. Jeśli znudziły Wam się generyczne komiksy o Batmanie i Supermanie, pisane na jedno kopyto i ilustrowane z automatu, to „Czarna orchidea” będzie potrzebnym w Waszym życiu oddechem świeżego powietrza. Bliżej temu komiksowi m.in. do „Sagi o Potworze z Bagien” Alana Moore'a, niż do typowych superbohaterskich fikołków. Warto poznać tę oryginalnie napisaną i cudownie zilustrowaną opowieść na własnej skórze i sprawdzić, jaki poziom prezentowało dwóch mistrzów komiksów u zarania swoich karier.

8/10

Brak komentarzy: