> expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

wtorek, 8 listopada 2022

Maska. Przysięga wierności - recenzja

Trzeci tom „Maski” różni się znacznie od dwóch poprzednich. Tamte komiksy były koronnymi przykładami niezależnych wydawnictw lat dziewięćdziesiątych, przesiąkniętych głupkowatym, czarnym humorem i nihilizmem. „Przysięga wierności” pierwotnie ukazała się na przełomie 2019 i 2020 roku, w czasie kampanii prezydenckiej. Porzućcie wszelką nadzieję – będzie „na czasie” i „z przesłaniem”.



Historia nawiązuję do pierwszych komiksów o Wielkim, Zielonym Łbie. Widzimy, jak po latach radzą sobie dawni właściciele maski, którym udało się nie zejść z tego świata. Kathy, była dziewczyna Stanleya Ipkissa, jest teraz bezwzględną burmistrzynią Edge City, doskonale odnajdującej się w dwulicowej grze politycznej. Porucznik Kellaway przeszedł z kolei na zasłużoną emeryturę. Oboje muszą wrócić do traumatycznych wspomnień, gdy Maska powraca. W dodatku trafia w ręce jednego z kandydatów ubiegających się o urząd prezydenta. Jego konkurenci giną w makabryczny sposób, a sam Maska obiecuje uczynić Amerykę zieloną, zbombardować atomówkami Bliski Wschód, uśmiercać bezdomnych i tym podobne kretynizmy. Oczywiście wygrywa.

„Przysięga wierności” jest niezbyt subtelną wariacją nastrojów jakie panowały w Stanach Zjednoczonych na niecały rok przed wyborem między Joe Bidenem i Donaldem Trumpem. Maska stanowi oczywiście podniesioną do potęgi wariację tego drugiego. Zielony Łeb to populista, żerujący na najniższych instynktach. Twórcy nie mają także najlepszego zdania o jego wyborcach – to skory do przemocy, głupi motłoch. Nie oznacza to, że inne postaci wypadały lepiej. Polityczni konkurenci Maski, na czele z Kathy, to cynicy, zakompleksieni megalomani lub pospolici idioci. Pierwsze opowieści o Masce bywały nihilistyczne. „Przysięga wierności” jest wprost mizantropiczna.

Znakiem rozpoznawczym serii był czarny humor. Tutaj nigdy nie jest zabawnie, pozostaje tylko makabra. Wynika to po części z charakteru samej historii, ale przede wszystkim ze zmiany rysownika. Typowe dla komiksów niezależnych bazgroły oraz mięśniaków z lat dziewięćdziesiątych zastąpił realistyczny, posępny styl Patricka Reynoldsa, znanego między innymi z „Hellboya”. Sprawia on, że co wrażliwsi mogą poczuć podczas lektury spory dyskomfort.

„Przysięga wierności” to koktajl z szamba i wszystkiego, co najgorsze w sferze publicznej w ostatnich latach, doprawiony sporą ilością gore. Pod pretekstem sparodiowania współczesnych nastrojów dostajemy błahą historię o okropnych ludziach. Twórcy popełniają przy tym błąd, na którym swego czasu przejechało się Hollywood – Trumpa nie da się sparodiować. Celebryta z Białego Domu, który swego czasu co tydzień przekraczał kolejną granicę, to postać, która wymyka się wyolbrzymieniom i satyrze. Gdy Maska grozi atomowym zniszczeniem, pamiętamy słowa o „ogniu i furii”. Gdy jego zwolennicy uciekają się do przemocy, mamy wrażenie powidoków ataku na Kapitol (komiks ukazał się na rok przed nim). Niestety, ale w tej kwestii rzeczywistość już dawno wyprzedziła fikcję.

Seria „Maska” ukazuje się nakładem wydawnictwa Non Stop Comics.
Autor recenzji: Jakub Izdebski

Brak komentarzy: