> expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

środa, 20 czerwca 2012

271 - Nie ma prawdziwej Kriss, ale są cycki i inne takie

"Kriss de Valnor" to spin-off popularnego w Polsce "Thorgala" stworzonego przez duet Van Hamme Rosiński. Seria odpryskowa przedstawia przeszłość głównej bohaterki, jednej z najbardziej barwnych i niezwykle lubianych przez czytelników postaci. Seria poboczna, pisana przez Sentego, a rysowana przez de Vitę, nie miała dobrego początku. Drugi tom, mimo pokładanych w nim nadziei, rozczarowuje jeszcze bardziej niż pierwszy.

Moje główne zarzuty padają wobec scenarzysty komiksu – Yvesa Sentego. Muszę się zgodzić z przeciwnikami twórczości tego pana – fabuła w „Wyroku Walkirii” jest przewidywalna i nużąca. Z postaci, jaką pamiętamy z głównej serii o Dziecku z Gwiazd, robi kogoś całkiem nam obcego. Z uroczej buntowniczki o przyciągającym wzrok wyglądzie, Kriss, zmieniła się w psychopatyczną i szukającą zemsty kobietę, której nic nie powstrzyma przed wymordowaniem całej wioski. Działania Kriss są według mnie słabo umotywowane i podczas czytania albumu gdzieś zniknęła cała moja sympatia, jaką ją darzyłem. Album, mimo całkiem sporej dawki akcji (która epatuje głównie zbytnią i zbyteczną w moim odczuciu brutalnością), jaką zawiera, nuży i rozczarowuje. Poziom scenariusza jest żenująco niski – poczynając od drętwych, banalnych i nienaturalnych dialogów przez wrażenie, że całość powstała na kolanie podczas jednego posiedzenia w świątyni dumania, po fakt, że komiks – który miał w założeniu rozwijać i uatrakcyjniać główną serię – nic ciekawego do świata Thorgala nie wnosi, a wręcz zaniża poziom, z jakim jest saga kojarzona. „Wyrok Walkirii” przypomina mi trochę masowo tworzoną fantasy ze świata np. Dungeons and Dragons, gdzie liczy się ilość, nie jakość, a kilkudziesięciu autorów tworzy w tydzień książki liczące po pięćset stron. Oczywiście, w niektórych przypadkach, ma to też swój urok, jednak na próżno go szukać w „Wyroku Walkirii”.

To, co ratuje album, to rysunki Giulio de Vity. Artysta rysuje w podobnej konwencji co Rosiński, jednak jego prace są mniej szczegółowe. Rysownik skupia się na postaciach i obiektach, które znajdują się na pierwszym planie i tylko zarysowuje to, co jest dalej. Takie uproszczenia wychodzą komiksowi na dobre i oglądanie gotowych i pokolorowanych stron może sprawić czytelnikowi sporo przyjemności. Spore wrażenie mogą zrobić liczne splashpage’e, które znajdziemy w komiksie. Niektóre – zwłaszcza ten dwustronicowy – chciałoby się aż powiesić na ścianie.

Jak na razie seria o losach Kriss de Valnor wypada blado. Najgorsze jest to, że poprzez nią najwięcej traci główna bohaterka, która z ciekawej i barwnej postaci, jaką kochali czytelnicy, staje się kimś, kogo trudno darzyć sympatią. Pozostaje mi tylko liczyć na to, że Sente się opamięta i albo seria zostanie zamknięta (w końcu jest zupełnie niepotrzebna), albo wróci stara, dobra Kriss. Nie wiem, co Sente zrobił z prawdziwą Kriss, bo ta z jego serii na pewno nią nie jest, ale niech lepiej ją szybko odda, by choć w najmniejszym stopniu odzyskać zaufanie czytelników. W innym wypadku, opinia, że seria robiona jest tylko dla pieniędzy, pozostanie w mocy.

Recenzja Kriss de Valnor - Wyrok Walkirii została pierwotnie opublikowana na Alei Komiksu.

P.S. Notki ze słowem "cycki" mają więcej wejść. Ciekawe czemu. :o

2 komentarze:

ola99 pisze...
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
GiP pisze...

no to grubo ... :(