Wydany w ramach kolekcji DC Deluxe Batman: Świt mrocznego księżyca to dwie opowieści napisane i narysowane przez Matta Wagnera. Obie przenoszą czytelnika do początków działalności Mrocznego Rycerza – fabuły Ludzi potworów i Szalonego mnicha rozgrywają się bowiem pomiędzy wydarzeniami z kultowego Roku pierwszego Franka Millera, a akcją Człowieka, który się śmieje Eda Brubakera, czyli pomiędzy pierwszym pojawieniem się Batmana a debiutem Jokera. Wagner mocno nawiązuje do stylistyki pierwszych komiksów z Gackiem z początku lat 40., kto więc lubi takie retroklimaty ten powinien być zadowolony. Ja mam mieszane uczucia.
Ludzie potwory opowiadają o nielegalnych eksperymentach genetycznych doktora Hugo Strange'a, Szalony mnich jest z kolei historią tajemniczej sekty, której przywódca podaje się za wampira. Ważnymi wątkami w obu komiksach są również romans Bruce'a Wayne'a z rudowłosą pięknością i potyczki Batmana z lokalnymi mafiozami. Oba komiksy na nowo opowiadają fabuły o Batmanie ze Złotej Ery.
Wagner asekurancko podchodzi do obu historii, skutkiem czego jest wiejąca z komiksu nuda. Dużo miejsca poświęca na ekspozycję, która ma w założeniach budować napięcie (przez długi czas nie wiemy, czego dokładnie dotyczą eksperymenty Strange'a ani jakie cele ma sekta szalonego mnicha), ale jedynie usypia. Scenarzysta tak bardzo chce się wpasować w znane nam realia, że umieszcza w fabule sceny, które w komiksach z Batmanem widzieliśmy już setki razy – jak te, w których Gordon spotyka Nietoperza na dachu komisariatu, policja Gotham okazuje się skorumpowana, a Harvey Dent pod maską prokuratora skrywa swe mroczne oblicze. Żadna z tych scen nie popycha fabuły do przodu, żadna nie rozwija świata przedstawionego, każda jedynie krzyczy: „Hej, człowieku, czytasz komiks o Batmanie!!!”.
Obie fabuły miały spory potencjał, tkwiący zwłaszcza w przegiętych przeciwnikach, jakby żywcem wyciągniętych z tanich pulpowych magazynów o kolorowych okładkach. Niestety, Wagnerowi zabrakło odwagi, by trochę poeksperymentować z klockami, które dostał. Zachowawczość fabuł (okraszonych obrzydliwie sztucznymi dialogami) to ich największa wada. Historie o szalonym naukowcu i dziwnej sekcie aż prosiły się o potraktowanie z przymrużeniem oka, odpowiednim przerysowaniem i nutą szaleństwa. Zamiast tego dostaliśmy przeciętne opowieści, które może i uzupełniają fabularną lukę między Rokiem pierwszym a Człowiekiem, który się śmieje, ale same w sobie są kilka klas gorsze od tych tytułów. Parafrazując klasyka: Wagner miał moją ciekawość, ale nie udało mu się utrzymać mojej uwagi. Sam klimat retro to za mało, by lektura niemal 300-stronicowego komiksu była satysfakcjonująca od początku do końca.
5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz