Jeśli
zaglądacie tu nieco dłużej niż od wczoraj (np. od sierpnia 2015)
to pewnie wiecie, że Letnia Akademia Filmowa w Zwierzyńcu to mój
ukochany festiwal i ulubiony tydzień w roku. Malownicze Roztocze,
piękna pogoda i luźna atmosfera czynią z LAF-u idealne miejsce na
spędzenie wakacji. Można solidnie odpocząć i nadrobić zaległości
– filmowy repertuar festiwalu pozwala nie tylko na zobaczenie kilu
przedpremierowych tytułów, ale przede wszystkim na
zmniejszenie kupki wstydu. Siedmiodniowy pobyt w Zwierzyńcu
zaowocował siedemnastoma nowymi ocenami na filmwebie (link do profilu, zapraszam do znajomych). Niżej krótkie
wrażenia z wybranych seansów.
W
programie tegorocznej edycji Letniej Akademii Filmowej dominowały
filmy o człowieku, ale znalazło się też kilka o zwierzętach.
Jeden z seansów zgrabnie łączył oba tematy. Lubię
nietoperze z 1985 roku w
reżyserii Grzegorza Warchoła to jedyny film wampiryczny
zrealizowany w Polsce do czasu Kołysanki
Machulskiego, a więc 2010 roku. Produkcja ma wiele grzechów –
od nienaturalnie artykułowanych dialogów, przez kwadratowe
aktorstwo, po nadmierne szczucie cycem –
ale w gronie znajomych ogląda się ją z zafascynowaniem. Ze śmiechu
prawie spadłem z krzesła, więc szczerze polecam ten fikołek,
zwłaszcza wszystkim miłośnikom Klanu –
znany i lubiany Jerzy zalicza (hehe) w filmie najlepszy występ w
karierze. Cytując klasyka: tak złe, że aż dobre.
Tego
samego nie można niestety powiedzieć o współczesnym
thrillerze (?) Beaty Dzianowicz pt. Odnajdę cię
(nielogiczna fabuła i realizacja na poziomie straight-to-VHS)
ani Gottim z Johnem
Travoltą, dla którego będzie to chyba ostatni gwóźdź
do trumny jego aktorskiej kariery (tak bezmyślnego przeszarżowania
nie widziałem na ekranie od dawna).
Dzikie róże (2016) |
Pewne
zastrzeżenia wzbudził również seans Dzikich róż
(2016) Anny Jadowskiej, choć to film kilka klas lepszy od wcześniej
wymienionych i bezsprzecznie zachwycający aktorskim kunsztem Marty
Nieradkiewicz, która w roli opuszczonej żony, gdzieś na
zapyziałej prowincji zmaga się z trudami macierzyństwa, dorywczej
pracy i krytycznej teściowej. Jednak depresyjny obraz Polski jaki
wyłania się z dzieła Jadowskiej jest wtórny wobec
poprzednich filmów poruszających tematykę emigracji
zarobkowej. To Polska przygnieciona biedą, umorusana codziennością
i z resztką śniadania w kąciku smutnych ust. Podczas seansu trudno
wyrzucić z głowy skojarzenia z Cichą nocą i
Wieżą. Jasnym dniem.
Z oboma tytułami Dzikie róże
nie wytrzymują jednak porównania, mimo że portret umęczonej
bohaterki i jej decyzja z finału filmu jeszcze długo pozostaną w
mojej pamięci.
Seansów,
które wywoływały mieszane uczucia było w tym roku na LAF-ie
więcej. Koronnym przykładem jest oczywiście magnum opus Terry'ego
Gilliama – Człowiek, który zabił Don Kichota.
Filmowi, o którego powstanie autor walczył 29 lat można
wiele zarzucić (bałaganiarstwo, teatralność, nudę i złą
selekcję pomysłów) i wiele wybaczyć (głównie za
sprawą popisowych ról Johnatana Pryce'a i Adama Drivera), co
nie zmienia faktu, że trudno oprzeć się wrażeniu, że burzliwe
losy powstawania filmu są ciekawsze od finalnego efektu. To jednak
wciąż na tyle pomysłowe kino, bym go całkowicie nie skreślał.
Foxtrot (2017) |
Kilka
niezłych pomysłów prezentują również dwa tytuły,
które finalnie okazały się dla mnie sporym rozczarowaniem:
Księżyc Jowisza
(2017, reż. Kornél Mundruczó) i Fokstrot
(2017, reż. Samuel Maoz).
Pierwszy zaczyna się jak dramat o uchodźcach, by szybko
przekształcić się w dziwny miks kina superhero, kryminału i
komedii o lekarzu-oszuście. Niezdecydowanie, w jaką stronę
ostatecznie pchnąć historię odbija się widzowi czkawką i
pozostaje mu cieszyć się świetną stroną techniczną (to ciekawe,
że jeden z najlepiej zrealizowanych w ostatnich latach pościgów
samochodowych powstał właśnie na Węgrzech – Tom Cruise
zbierający laury za Mission: Impossible - Fallout
powinien obejrzeć). Drugi tytuł również ma problemy z
tonacją, zaczyna się jak ciężki dramat o stracie najbliższych,
by w środkowej części zmienić się w pełną absurdu komedię o
żołnierskiej warcie na środku pustkowia. Dodatkowo w trakcie
seansu uwiera kilka tanich scenariuszowych rozwiązań, które
są równoważone przez drugie tyle świetnie pomyślanych i
zainscenizowanych scen. Żałuję, że nie zrezygnowano z pierwszej i
trzeciej noweli, bo wspomniana środkowa sama w sobie jest naprawdę
doskonała.
Kto
lubi nabijać sobie licznik na filmwebie, ten powinien sięgnąć po
Braci Lumière – dokument
montażowy, który zrealizował Thierry Frémaux (między
innymi dyrektor festiwalu w Cannes). W 90 minutach projekcji
upchnięto 108 filmów z zamierzchłej historii kina. Niemym,
kilkudziesięciosekundowym obrazom towarzyszy komentarz audio – z
początku sprzedający widzom liczne ciekawostki i obalający utarte
tezy (jak tę najsłynniejszą o lumièrowskiej „wierze w
rzeczywistość” przeciwstawianej mélièsowskiej
kreacji), ale szybko stający się monotonnym pochwalnym peanem na
cześć obu braci (każde ujęcie wyjątkowe, każde doskonałe
itp.).
The Man with the Golden Arm (1955) |
Jeśli
zastanawialiście się, jak wyglądałby Trainspotting
zrealizowany w latach 50. to
Otto Preminger i Frank Sinatra mają dla Was odpowiedź – wystarczy
sięgnąć po Złotorękiego,
pierwszy amerykański film, w którym pokazano uzależnienie od
heroiny. Jeśli z kolei kiedykolwiek zamarzył Wam się seans
Pułkownika Kwiatkowskiego
wyprany z humoru i pokazujący Niemcy u schyłku II Wojny
Światowej to być może film Roberta Schwentke zapewni Wam dwie
godziny satysfakcjonującej rozrywki. Kapitan to
pięknie sfotografowana w czerni i bieli historia dezertera, który
przywłaszcza sobie tożsamość wysokiej rangi hitlerowca i nagle
świat Trzeciej Rzeszy staje przed nim otworem, a on sam - upojony
władzą - zdobywa się na bestialskie czyny. Polecam jeszcze Dobrze
się kłamie w miłym towarzystwie (2016)
Paolo Genovese (bo
dobrze się ogląda w miłym towarzystwie) i Ana, mon amour
(2017) Calina Petera Netzera, bo
to przejmujący obraz toksycznego związku zrealizowany według
najlepszych prawideł Rumuńskiej Nowej Fali.
Na
dziś to tyle, bo trzeba wracać do pisania magisterki. Siedem dni, siedemnaście filmów, mnóstwo
nowych znajomości i cudownie spędzonego czasu. Do zobaczenia za rok
na jubileuszowej, dwudziestej edycji Letniej Akademii Filmowej w Zwierzyńcu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz