Mark Millar to taki gość, co ma bardzo dużo fajnych pomysłów, tylko nie zawsze potrafi je zadowalająco rozpisać. Blokers jako Agent Jej Królewskiej Mości? Pomysł intrygujący, ale skończyło się na ta takim sobie Kingsman: Tajne służby. Akt rejestracji superbohaterów? Mogło być wybitnie, a wyszła przegięta Wojna domowa. Nic dziwnego, że do KM/H podchodziłem bardzo nieufnie.
Bohaterem komiksu Millara i rysownika Duncana Fegredo jest nastoletni Roscoe. Mieszkający w podupadającym Detroit młodzieniec trudni się handlem narkotykami. Ma jednak wielkie plany – zarobione pieniądze wpłaca do banku, a w przeciągu kilku lat zamierza skończyć z przestępczym trybem życia i rozpocząć nowy rozdział w Kalifornii wraz z Rosą, swoją dziewczyną. Niestety, życie ma wobec niego inne plany i za sprawą nieudanego dealu zostaje skazany na piętnaście latwięzienia. Tam z kolei w jego ręce wpada ampułka z tabletkami oznaczonymi literami KM/H. Połknięcie jednej z nich obdarza go nadludzką prędkością na 24 godziny.
Roscoe wpierw ucieka z więzienia, a później wraz z Rosą, jej bratem oraz swoim najlepszym kumplem postanawia odpłacić się z nawiązką systemowi, który stał na jego drodze do realizacji marzeń. I tutaj przechodzimy do sedna komiksu, bo Millar nie poświęca za dużo czasu na wyjaśnienia skąd pochodzą tabletki czy pokazanie próby zdobycia ich kolejnych porcji. Sposób, w jaki trafiają one w ręce Roscoe jest mocno naciągany, ale chodzi tutaj tylko o obdarowanie bohaterów mocami, więc można na to przymknąć oko. To co z nimi wyczyniają, to już inna sprawa.
Millar wpierw czyni z nastolatków współczesnych Robin Hoodów, którzy okradają bogatych (czytaj: banki) i oddają ich pieniądze biednym. Zaraz potem skupia się na superbohaterskiej bitce i paradoksach z czasowych (bo jak wiemy z przygód Flasha nadludzka prędkość równa się podróżom w czasie). Niestety, żaden z wątków nie jest zadowalająco rozwinięty. Sygnalizowany na początku KM/H motyw społeczny szybko schodzi na dalszy plan. Millar operuje tutaj głównie skrótami myślowymi. Detroit – więc bieda i brak perspektyw. Bezsensowna gadka ciotki Rose o dzielnicy – czyli wszędzie gangi. Ale jak już musi ukazać charakter Roscoe, to dostajemy długi monolog dotyczący jego planów i trybu życia, żebyśmy czasem nie myśleli, że to zły chłopak. Albo skróty, albo łopatologiczna ekspozycja.
Z wątkiem superbohaterskim jest identycznie. Bitka speedsterów jest bardzo przewidywalna (i w sumie niepotrzebna), podobnie jak rola w całej intrydze, jaką odgrywa Pan Springfield – pierwszy w dziejach nadczłowiek, którego władze poprosiły o pomoc w schwytaniu nastolatków. Najlepiej wypadają momenty beztroski – gdy bohaterowie cieszą się swoimi mocami i tak o biegną z zachodniego wybrzeża na wschodnie. Niestety, są one nieliczne, zaraz wracamy do średnio angażującej fabuły.
KM/H ma kilka ciekawych pomysłów, ale żaden z nich nie zostaje zadowalająco rozwinięty. Szkoda. Pocieszam się jednak faktem, że gdzie Millar zawodzi, tam filmowcy dają radę. Komiksowy Kick-Ass ma swoje wady, których pozbyto się w komiksowej adaptacji. Papierowy Kingsman: Tajne służby mnie znudził, jego adaptacja dostarczyła masy rozrywki (sequel niekoniecznie, ale to inna sprawa). Po Wojnie domowej miałem niestrawność, Wojnę bohaterów uważam za jeden z najlepszych i najważniejszych filmów superbohaterskich. Jeśli zatem usłyszę, że ktoś zdolny bierze się za adaptację KM/H – na pewno pojawię się na sali kinowej.
Ocena: 5/10
2 komentarze:
Z millara to ja polecam Jupiter legacy
Leży na kupce wstydu, w końcu sięgnę :)
Prześlij komentarz