> expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

czwartek, 17 lipca 2025

Widmowa flota - recenzja

W pewnym momencie „Widmowej floty” jeden z jej głównych bohaterów zgrabnie określa, czym zajmuje się tytułowa organizacja. Przypomina on końcówkę pierwszej odsłony przygód Indiany Jonesa, w której Arka Przymierza zostaje zamknięta w skrzyni i pozostawiona w ogromnym magazynie obok innych tajemniczych pakunków. A kto zajmuje się ich transportem? Właśnie widmowa flota.



Nie jest to jedyne filmowe nawiązanie. Wszak za scenariusz odpowiada Donny Cates, którego popkulturowa erudycja od zawsze stanowiła najmocniejszą stronę jego komiksów. Już na pierwszej stronie czytamy, że historia jest dedykowana Kurtowi Russellowi. Faktycznie, „Widmowa flota” to opowieść, w której mógłby wystąpić gwiazdor „Ucieczki z Nowego Jorku”, gdyby tylko była ona filmem. Mamy tutaj przyjaźń, zemstę, ogromną ciężarówkę i tabuny wrogów traktowanych bronią każdej maści. Gdyby tylko John Carpenter dostał większy budżet, nakręciłby to po kultowym horrorze „Coś”.

Komiks czyta się bardzo szybko, bo autorzy nie czekają długo z pierwszym wystrzałem. Za dynamiczne ilustracje odpowiada Daniel Warren Johnson, a Cates szybko daje mu okazję do odmalowania największej masakry na świecie. Nic nie zostaje tutaj pozostawione wyobraźni, więc dla osób stroniących od brutalności (nawet tej przerysowanej) może to być ciężka przeprawa. Tym bardziej że dotyka ona także zwierząt – i tutaj ogromny ostrzeżenie dla potencjalnych nabywców. Ja w pewnym momencie musiałem zrobić sobie przerwę.

Akcja leci na łeb, na szyję, a z każdym zeszytem wszystko wydaje się pisane coraz pośpieszniej – a i sensu zaczyna ubywać. Cates miał początkowo zamknąć historię w dwunastu rozdziałach, ale ostatecznie skondensował ją do ośmiu – i jest to jak najbardziej odczuwalne w dalszej części lektury. Co z tego, skoro mamy gatunkową woltę i jeszcze więcej akcji.

Czuć, że to komiks sprzed dekady, gdy Cates wypracowywał jeszcze swój styl. Miejscami nie potrafi opanować fabularnego chaosu, a podbijanie stawki podchodzi pod absurd. Innym razem bawimy się razem z nim, gdy trafiamy w oko ognistego cyklonu. A zaraz odrzuca nas, gdy scenarzysta sięga po najprostszy szantaż moralny. „Widmowa flota” to brutalny żywioł nie dla wszystkich. Jeśli jednak niestraszna wam jego brutalność i zapowiedź ciągu dalszego, który raczej nigdy nie nastąpi, zachęcam do lektury. Będziecie się bawić jak w erze kaset wideo.

6,5/10

Autor recenzji: Psaj

Brak komentarzy: