Osadzona w końcówce lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku fabuła „Deadly Class” skupia się na losach nastoletniego Marcusa. Życie go nie oszczędzało, a za wszystkie swoje bóle i porażki wini jedną osobę – prezydenta Ronalda Reagana. Ambitny plan zabicia głowy państwa nagle przestaje być nastoletnim marzeniem, gdy Marcus zostaje przyjęty do szkoły dla młodocianych zabójców. A tam niemal jak w typowym liceum – pierwsze miłości, imprezy, kliki, subkultury, eksperymentowanie z alkoholem i narkotykami. Różnica jest taka, że w placówce fach poznają dzieci najniebezpieczniejszych ludzi na świecie. Na lekcjach uczą się sporządzania trucizn i cichej eliminacji, a jak komuś podpadniesz, to następnego dnia mogą cię znaleźć wybebeszonego przed szkołą. I na nikim nie zrobi to wrażenia.
Twórcom udaje się sprzedać ten absurdalny pomysł już w pierwszym tomie. Szczególnie ciekawie wypadają subkultury przypisane do różnych gangów. No bo kto może stać na czele osiłków jak nie nastoletnia wersja Ivana Drago? Remender zasiedla szkołę barwnymi postaciami – czasem mocno przerysowanymi, często też przypominające typy nastolatków, z którymi z pewnością spotkaliście się podczas lat swojej edukacji. Każdy z nas miał w klasie w gimnazjum lub w liceum nadpobudliwego typka z irytującym (a w jego mniemaniu zabawnym) powiedzonkiem? Oto wchodzi Lex ze swoim waleniem wszystkiego „na cyce”. Pierwsze romanse i histerie miłosne? Remender pisze je z lekkością, a wszelkie komplikacje wprowadza z sadystycznym wyrachowaniem.
Niestety, scenarzysta czasem działa na szkodę w odwzorowaniu nastoletnich trosk. Najgorszym przypadkiem jest sam Marcus. Jego pierwszoosobowa narracja towarzyszy nam na każdym kroku. Chłopak nie ma zbyt głębokich przemyśleń: głównie narzeka na świat, boleje nad swoją głupotą albo węszy wymierzone w niego spiski. Na przestrzeni kolejnych tomów Remender czyni z niego coraz bardziej antypatyczną postać. Trudno gościa polubić, praktycznie nie da mu się kibicować. Apogeum stanowi trzeci tom, w którym wszystkie kretyńskie i samolubne decyzje Marcusa wybuchają mu w twarz. Zaczyna się wtedy niekończące jęczenie na wszystko i wszystkich.
Mimo irytującego protagonisty od „Deadly Class” nie da się oderwać. Wszystko za sprawą wspaniałych rysunków Wesleya Craiga. Artysta wyprawia niesamowitości z kadrowaniem, a sceny akcji w jego wykonaniu to poezja. Ciekawie przedstawia też świat z perspektywy bohaterów, którzy wzięli siedem razy więcej kwasu niż pozostali uczestnicy imprezy. Na plus działa także ograniczona kolorystyka.
Twórcy nie bawią się z czytelnikami – wszystkie potyczki są bardzo brutalne, a trup ściele się gęsto. Świetnie wpływa to na dynamikę pojedynków. Ponownie – z fajnej rzeczy wychodzi bardzo nietrafiona. Remender bardzo chce, żeby wszystko w jego serii było po bandzie. Sadyzm niektórych postaci odpycha, ale najgorzej wypadają wstawki z kloacznym humorem, które zupełnie nie pasują do całości. Gdy poznajemy głównego antagonistę pierwszych historii, ten zabawia się z trzodą chlewną (rysunki nie pozostawiają za dużo wyobraźni, więc radzę uważać z czytaniem w miejscu publicznym). Historia z epicką sraczką w drugim tomie to już przegięcie.
Liczne wady doskwierają, ale ostatecznie nie potrafię nie czekać na czwarty tom „Deadly Class”. Gdy czytałem drugi, mówiłem sobie „to tyle, ja odpadam”, ale końcowa potyczka oraz zakończenie z rodzaju „z deszczu pod rynnę” sprawiło, że z wypiekami na twarzy wypatrywałem kontynuacji. Z trzecim było podobnie. Już się żegnałem z Marcusem i jego emo-zjazdem, ale po ostatniej stronie wiem, że jeszcze się spotkamy. Oto jest „Deadly Class”. Seria pełna paradoksów, po którą jak najbardziej warto sięgnąć.
7/10
Seria ukazuje się nakładem Non Stop Comics.
Autor recenzji: Jakub Izdebski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz