Przed lekturą drugiego tomu serii „Czerwony Pingwin musi umrzeć” sięgnąłem po tom pierwszy – nic dziwnego, że chciałem sobie przypomnieć przygody bohaterów zważywszy na fakt, że premiery obu komiksów dzieli aż siedem lat. Wiadomo, życie. Album, w którym debiutują kapitan Budo i wygłodniały Momos wciąż uwodzi szatą graficzną - dynamiczną kreską, pięknymi kolorami, oryginalnymi projektami postaci - i wieloma szalonymi pomysłami, od których czytelnik łapie zadyszkę. Mimo że tempo jest zawrotne, a żarty pojawiają się niczym wystrzeliwane z karabinu maszynowego, to po zamknięciu albumu czułem pewien niedosyt. Zrozumiałem, że pierwszy tom serii „Czerwony Pingwin musi umrzeć” to tylko wstęp do Prawdziwej Przygody. Wydłużona ekspozycja, która prezentuje świat i rozstawia pionki na planszy, a dopiero cliffhanger na koniec obiecuje należyte rozwinięcie. Cieszę się, że dziś mogłem od razu po nie sięgnąć.
Obietnica Prawdziwej Przygody w tomie drugim zostaje spełniona z nawiązką. To album nie tylko dwa razy grubszy gabarytowo (otrzymujemy 100 stron pełnych akcji; tom pierwszy liczył 52 plansze), ale i rozwijający ziarna zasiane w części poprzedniej. Śledziu zaczyna z grubej rury – od abordażu latającego statku i odbicia księżniczki z rąk piratów – a potem dzieje się jeszcze więcej. Jest tu obszerna sekwencja retrospekcji, która rzuca nowe światło na znanych bohaterów, są niespodziewane zdrady i jeszcze bardziej niespodziewane sojusze. Jest tu chemia między bohaterami, którzy mówią też w charakterystyczny dla Śledzia sposób, więc nie raz i nie dwa parskniecie śmiechem czytając wymiany zdań między postaciami. Całość jest zgrabnie poprowadzona narracyjnie (retrospekcja pojawia się w odpowiednim momencie i ma własną dynamikę wewnątrz opowieści), kolejne strony przewraca się szybko i z zafascynowaniem wykreowanym światem.
Podziwiam jednak każdego, kto poprzestanie na jednej lekturze drugiej części „Czerwonego Pingwina”. Ten album prezentuje się tak fenomenalnie od strony graficznej, że przeglądam go za każdym razem jak tylko moje oko trafi na jego niepozorny grzbiet na półce. Po prostu nie mogę się powstrzymać. Działa tu wszystko, co działało przy części pierwszej – bogata paleta kolorów, zabawne projekty postaci i świata przedstawionego, przywodzące na myśl kreskówki lub japońskie RPGi. Dochodzi do tego jeszcze szybka kreska i kadrowanie. Wydaje mi się, że dużo dynamiki dodaje fakt, że to komiks stworzony w podłużnym formacie, co wymusza zupełne inne rozłożenie kadrów na planszy, a także inne przejścia między stronami. Dwuplanszowa rozkładówka (sprawdźcie doskonałe fanarty na końcu albumu) czy całostronicowy kadr nabierają innego charakteru w tym panoramicznym formacie. Inaczej też oko przemieszcza się pomiędzy kadrami – niby wciąż od góry do dołu, ale jednak bardziej od lewej do prawej. Śledziu potrafi to wykorzystać, kompozycyjnie „Czerwony Pingwin’ to doskonale przemyślana robota i jeden z najpiękniejszych komiksów, jakie miałem ostatnio przyjemność oglądać.
Album Śledzia pokazuje mały wcinek ogromnego świata, który wydaje się żyć własnym życiem i wciąż intryguje. Drugi tom pcha akcję do przodu i rozwija charakterologicznie bohaterów. O ile każdy po odłożeniu komiksu na półkę, powinien być tym razem usatysfakcjonowany, to w przypadku serii „Czerwony Pingwin musi umrzeć” sprawdza się stare powiedzenie: apetyt rośnie w miarę jedzenia. Jestem głodny na samą myśl, co przyniesie trzeci, finałowy (?) tom cyklu.
9/10
Drugi tom serii „Czerwony Pingwin musi umrzeć” ukazał się nakładem wydawnictwa Kultura Gniewu. Autorem rysunków i scenariusza jest Michał "Dr Śledziu" Śledziński.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz