Wielu graczy zbudziło ostatnio Samuraja i poszło palić miasto. Kto jednak czeka na mniej zbugowaną wersję „Cyberpunka 2077”, a chce poczuć futurystyczny klimat, ten może sięgnąć po wydany przez Non Stop Comics album „Tokyo Ghost”. Za sterami Rick Remender w roli scenarzysty (osobiście nie jestem fanem jego fabuł) i Sean Murphy jako rysownik (uwielbiam każdą, nawet najmniejszą kreseczkę). Zgodnie z oczekiwaniami – album zawiódł mnie fabularnie i oczarował graficznie. Ale po kolei.
Pierwszym, co rzuca się w oczy to ogromne rozmiary. Polskie wydanie to odpowiednik oryginalnego „Tokyo Ghost Complete Edition HC” - zbierającego oba tomy serii w twardej oprawie i wydanego w powiększonym rozmiarze. Rzecz nie mieści mi się na żadnej półce, nie jest może najwygodniejsza w czytaniu (zwłaszcza w komunikacji miejskiej), ale rysunki Murphy'ego wyglądają obłędnie w tak dużym formacie. To nie tylko zwiększona wysokość i szerokość w stosunku do większości komiksów, jakie ukazują się na rynku, ale i pogrubiony papier, a co za tym idzie, odpowiednie nasycenie czerni i kolorów. Od strony edytorskiej album prezentuje się naprawdę prężnie.
Jak już wspomniałem warstwa graficzna Murphy'ego daje radę – rysownik zgrabnie oddaje świat przyszłości, w którym niemal wszyscy ludzie są w jakiś sposób ulepszeni technologicznymi nowinkami, a część z nich jest przez całą dobę podpięta do sieci i uzależniona od strumienia nierealnych bodźców. Murphy ma okazję, by się pobawić – rysując futurystyczne bronie, pojazdy, gadżety, wielkie metropolie. Nie brakuje zapierających dech w piersi rozkładówek i dynamicznych sekwencji akcji. Jednocześnie nie brakuje tu scen bardziej kameralnych, wyciszonych, niemal nostalgicznych i te też rysownik potrafi oddać z charakterystyczną dla siebie energią. Murphy rzadko zawodzi i na pewno nie w tym przypadku.
Niestety za super jakością wydania i świetną oprawą graficzną nie idzie jakość fabuły. Remender tworzy dość chaotyczną historię, w której niby chce pokazać odwieczny konflikt natury i technologii, ale tak naprawdę na przestrzeni tych 10 zeszytów nie potrafi stworzyć koherentnej opowieści. Tempo akcji kuleje, całość jest rozciągnięta i przegadana. Komiks wypełniono niepotrzebnym techno-bełkotem (naprawdę, strasznie dużo tu zbędnej paplaniny – zarówno tej w dialogach, jak i pierwszoosobowej narracji). Trudno też żywić jakieś mocniejsze uczucia do bohaterów, a motywacje złoli są banalne. Wydaje mi się, że to fabuła pisana na kolanie, bo nic tu nie jest specjalnie dopracowane – ani świat przedstawiony, ani charaktery bohaterów, ani przebieg fabuły – a niedociągnięcia te scenarzysta próbuje maskować dużą ilością akcji (co nawet się udaje) i nadmiarem dialogów (co tylko pogarsza sprawę).
„Tokyo Ghost” to dziwny komiks. Przyjemność sprawiła mi sama czynność czytania – to album naprawdę super wydany i trzymanie go w rękach, oglądanie ogromnych ilustracji i przewracanie tego grubego papieru jest bardzo przyjemne. Jednocześnie scenariusz mnie wynudził i zmęczył, bo to chaos, z którego trudno wyłowić godne zapamiętania pomysły. Jeśli nie przeszkadza Wam miałkość fabuły, a komiksy kupujecie przede wszystkim dla kozackich rysunków, to „Tokyo Ghost” jest dla Was. Jeśli zależy Wam po prostu na ślicznie wydanym komiksie w dużym formacie, to „Tokyo Ghost” jest dla Was. Jednak jeśli sposób wydania i warstwa graficzna to dla Was sprawy drugorzędne, a najwięcej radochy dają Wam sprawnie napisane scenariusze, błyskotliwe dialogi, zwroty akcji i charyzmatyczni bohaterowie, to raczej nie macie czego tu szukać.
Pierwszy zbiorczy tom „The Goon” porażał absurdalnością i intensywnością, drugi nieoczekiwanie zaskakiwał melancholijnym „Chinatown”, trzeci mocno popchnął fabułę do przodu. Na ich tle tom czwarty wypada dość blado. Niby dużo się dzieje – Zbir obchodzi urodziny, a jego tort kradnie menel; podczas wakacji z Frankym bohater musi odnaleźć złodzieja grillowanych kiełbasek; znalazło się też miejsce dla całego zeszytu w formie parodii superhero i dwóch opowieści o charakterze retrospekcyjnym, w których poznajemy lepiej Sępa i matkę tytułowego bohatera. A mimo to nieustannie miałem wrażenie, że akcja stoi w miejscu.W recenzji tomu trzeciego pisałem:
„Nie jest to już jednak konkurs na najbardziej odjechany pomysł, jaki przyjdzie do głowy autorowi, a pełnoprawna fabuła, gdzie szalone akcje są umilaczem lektury, a na pierwszym planie mamy rozwój bohaterów i świata przedstawionego. Można chyba powiedzieć, że zarówno „Goon”, jak i jego autor dojrzeli artystycznie” - bardzo żałuję, że nie mogę tego powtórzyć również teraz, po lekturze tomu czwartego.
Mamy tu kilka fabuł, które co prawda czyta się przyjemnie, tak trudno uznać je za coś więcej niż „zapychacze”. Wątek Kapłana Zombie pojawia się w komiksie zaledwie trzykrotnie i to zawsze na dalszym planie, pozostawia to spory niedosyt. Wiemy, że facet coś knuje, ale trudno powiedzieć właściwie co. Część żartów nie śmieszy – próba realizacji „Zbira” w konwencji superbohaterskiej i jednoczesna próba wyśmiania schematów tego typu komiksów to dla mnie największy zawód albumu. Wtórny i toporny żart, który nie był świeży nawet te kilka lat temu, gdy zeszyt trafił na sklepowe półki.
Mam nadzieję, że to chwilowa zadyszka przed wybuchowym finałem cyklu. Szczerzę liczę, że piąty i zarazem ostatni tom udowodni nam, że Eric Powell ma jeszcze coś do powiedzenia w tej serii, o tym świecie i tych bohaterach. Czwarty tom „Zbira” jest rozczarowujący, bo to krok w tył względem dwóch poprzednich tomów i ewolucji, jaką seria przeszła na przestrzeni lat. Mimo to jestem przekonany, że część czytelników wciąż będzie czerpać przyjemność z lektury i szalonych przygód Zbira i Franky'ego. Ja po prostu spodziewałem się czegoś więcej.
"Tokyo Ghost" i „The Goon” ukazały się po polsku nakładem wydawnictwa Non Stop Comics.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz