> expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

czwartek, 19 stycznia 2023

Saga, tom 10 - recenzja

Od dawna mam problem z Brianem K. Vaughanem i pisanymi przez niego komiksami. Scenarzysta ten potrafi w obiecujący sposób rozpocząć swą opowieść, a jego zakończenia są najczęściej intrygujące i trafiające w emocjonalne sedno. Gorzej ze środkiem historii, często przypominającym pozbawioną smaku i koloru watę. Tak było m.in. przy „Y – Ostatnim z mężczyzn” i „Ex Machinie”.



„Saga”, kosmiczna epopeja o Hazel, dziewczynce będącej owocem miłości przedstawicieli dwóch zwaśnionych ras, zaskakiwała pomysłowością twórców, różnorodnością postaci, a także odwagą w prezentowaniu tematów seksualności i życia w czasie wojny. Klątwa Vaughana zdawała się tu nie działać – niemal każdy nowy tom czytało się z wypiekami na twarzy, a przygody Hazel, jej rodziców i licznych towarzyszy podróży szły w nieoczywistych kierunkach. Końca nie było widać, ale to nieważne, bo radość z lektury pozostawała niezmienna. Scenarzysta od początku planował zamknąć serię w 108 zeszytach. Po wydaniu połowy z nich twórcy zdecydowali się na przerwę, która ostatecznie trwała niemal 3,5 roku. Dziesiąty tom „Sagi” jest więc powrotem dawno niewidzianych bohaterów – przynajmniej tych, którzy ostali się po krwawym zawiązaniu akcji z końcówki poprzedniej części ich przygód.


Vaughan pisze losy Hazel i jej towarzyszy, jakby kilkuletniej przerwy nie było. Seria zawsze zachwycała lekkością narracyjną i bogactwem świata. Tak jest i tym razem. Scenarzysta zręcznie żongluje wątkami i wprowadza kolejne barwne postaci – m.in. członków gwiezdnego zespołu muzycznego. Najwięcej czasu z debiutujących bohaterów dostaje Bombazine – przerośnięty miś koala z wojenną przeszłością i ogromem miłości do Hazel oraz przygarniętego przez jej matkę małego księcia Robota – czule nazywanego przez protagonistkę „Brobotem”. Relacje między postaciami jak zawsze rozwijają się w ciekawy i często zaskakujący sposób.

Twórcy nie odcinają się od porównań z kosmiczną operą mydlaną. Emocji jest więc co niemiara, ale wszystkie działają – czy to niewinne i czyste wyznanie Brobota, czy też chwytający za serce finał. Dla takich momentów zacząłem swą przygodę z „Sagą”. Vaughan korzysta także z faktu, że między wydarzeniami przedstawionymi w tym i poprzednim tomie minęło kilka lat, a czytelnik wie znacznie mniej od bohaterów. Wynika z tego kilka tajemnic, których rozwiązania nie mogę się doczekać. Nie wspomniałem o odpowiadającej za stronę artystyczną Fionie Staples, ale co nowego można napisać przy dziesiątym tomie serii? Artystka trzyma stały, bardzo wysoki poziom, do którego zdążyła nas już przyzwyczaić.

Przez prawie cztery lata zapomniałem, jak bardzo brakowało mi „Sagi”. Tym większą przyjemnością było ponowne odkrycie tej serii. Mam nadzieję, że po długiej, planowanej przerwie historia w dalszym ciągu będzie nas bawić i wzruszać, a Vaughan w swoim stylu zapewni niezapomniany finał.

9/10

Seria „Saga” ukazuje się nakładem wydawnictwa Mucha Comics.
Autor recenzji: Jakub Izdebski

Brak komentarzy: