Duke McQueen uratował świat. Inny świat, do którego dostał
się przez tunel czasoprzestrzenny. Po powrocie do domu nikt mu nie
uwierzył – jego niezwykłe opowieści o heroicznych czynach
zostały potraktowane jak ględzenia wariata. Duke założył więc
rodzinę i wiódł spokojne życie, co jakiś czas wspominając
z rozrzewnieniem dawne przygody. Dziś jego żona nie żyje, a
dorośli synowie są tak pochłonięci pracą, że nie mają czasu
dla starego ojca. Duke coraz częściej wraca wspomnieniami do swych
niezwykłych przygód. Wkrótce na jego podwórku
wyląduje statek kosmiczny, a on będzie miał okazję sprawdzić,
czy ciągle zmieści się w swój stary kombinezon bojowy.
Starlight.
Gwiezdny blask to prosta
historia, która kończy się dokładnie tak, jak ją o to
podejrzewamy od samego początku. Scenariusz Marka Millara ma jednak
kilka elementów, za które cenię ten komiks i które
sprawiają, że lektura jest prawdziwą przyjemnością. Komiks
kłania się awanturniczej klasyce sci-fi ubiegłego wieku –
podczas lektury nie mogłem się pozbyć skojarzeń z przygodami
Flasha Gordona czy Johna Cartera. Inspiracje widać zarówno w
podstawie fabuły, kreacji głównego bohatera, jak i warstwie
graficznej stworzonej przez Gorana Parlova – płaskie kolory i
wykorzystana ikonografia nadają komiksowi przyjemnego posmaku retro.
Co
najciekawsze, Gwiezdny blask
w pewien sposób dopisuje epilog do przygód bohaterów
podobnych do Duke'a McQueena, o których wspominałem wyżej.
On sam swoje największe przygody przeżył lata temu i często wraca
do nich pamięcią, jako do swych najlepszych chwil. Gdy więc
nadarza się okazja, by ponownie wskoczyć w kostium i uratować
świat, nie zastanawia się dwa rady. Jest cyniczny i zgorzkniały,
nie brakuje mu również samoświadomości – patrzy na
wszystko z pewnym bagażem doświadczeń, nie cechuje go zdziwienie
nowicjusza przy spotkaniu z Nieznanym (charakterystyczne dla
bohaterów wykreowanych przez Alexa Raymonda czy Edgara Rice'a
Burroughsa).
Do
sześcioodcinkowej opowieści science-fiction Starlight.
Gwiezdny blask – Duke McQueen powraca
podchodziłem z pewną nieufnością. Nie tylko dlatego, że ma na
okładce aż trzy tytuły, ale również przez wzgląd na osobę
scenarzysty – Mark Millar ma na koncie kilka złotych strzałów,
które zapisały jego nazwisko w historii komiksu, ale
niejednokrotnie pokazał też, że nie zawsze wie jak z satysfakcją
dla czytelnika domknąć rozpoczęte wątki. Na szczęście tym razem
się nie popisuje – historia jest prosta, ale daje masę frajdy i
potrafi zagrać na emocjach. Mnie to w zupełności wystarcza.
7/10
Album
Starlight. Gwiezdny blask ukazał
się nakładem wydawnictwa Mucha Comics.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz