X-Men zawsze zajmowali szczególne miejsce w moim serduszku. Doskonale pamiętam moment, gdy jako pięcioletni chłopiec dostałem w swoje łapki wydany przez TM-Semic zeszyt zawierający ostatni rozdział "Dark Phoenix Saga". Oczarowała mnie grupa kolorowych bohaterów, z których każdy wyróżniał się w jakiś sposób. Nie umiałem wtedy jeszcze czytać, więc każdego z nich obdarowałem własną ksywką. Wielu rzeczy nie wyłapałem (np. tragizmu finału), nie rozumiałem za bardzo, dlaczego bohaterowie przegrywają (przecież to byli ci dobrzy). Ale X-Men zostali ze mną na bardzo, bardzo długo.
Teraz na szycie mojej komiksowej kupki wstydu znalazł się wydany przez Egmont tom z „Powstaniem i upadkiem imperium Shi’Ar”, które w Stanach ukazało się na przełomie lat 2006 i 2007. Zbieżności z "Dark Phoenix Saga" jest całkiem sporo – wątek Feniksa powraca za sprawą Rachel Grey, X-Men znów lecą w kosmos i mierzą się ze Strażą Imperialną, wspomina się małżeństwo Xaviera z Lilandrą. Osią fabuły jest pościg mutantów za przedstawionym w „Morderczej genezie” Vulcanem, trzecim z braci Summers. Niestety, lektury nie potrafiły mi umilić nawet chwile, gdy wspominałem pierwsze spotkanie z X-Men sprzed 25 lat.
Za scenariusz odpowiada Ed Brubaker - autor, który lepiej radzi sobie z solowymi przygodami superbohaterów. Tutaj gubi się w postaciach, często pozbawia ich charakterystycznych cech i robi z nich kolejne modele wygłaszające bezbarwne dialogi – stąd każdą postać można zastąpić inną. Pierwszy numer zostaje poświęcony zebraniu drużyny. Połowa z niej okazuje się zupełnie zbędna. Mój ulubieniec Nightcrawler nie ma nic do roboty, podobnie Warpath, który czasem mówi o tym, że w sumie podoba mu się Rachel, ale nie okazuje tego na żadnym kadrze. Jest też Polaris, której moce okazują się przydatne może dwa razy – ale poza tym można zapomnieć, że pojawia się ona w tomie.
Prócz nich w drużynie jest też Havok, brat Vulcana; posiadająca część mocy Phoenix Rachel Gray; czujący się odpowiedzialnym za młodego mutanta Xavier oraz Darwin, jedyny przyjaciel ściganego. Ci przynajmniej mają jakieś powody, żeby lecieć w kosmos. Ale Brubaker ma pomysł tylko na tego ostatniego. Darwin ma ciekawe moce, które pozwalają mu dostosować się i przetrwać w każdych warunkach. Korzysta z nich kilka razy – może nie efektownie, ale przynajmniej efektywnie.
Brubaker ma także pomysł na antagonistę historii, ale idzie tutaj po linii najmniejszego oporu. Vulcan w pewnym momencie słyszy, że chociaż posiada ciało dorosłego mężczyzny, to w istocie ma najwyżej piętnaście lat. I zachowuje się właśnie tak – jak rozwydrzony bachor, który wszystkich nie lubi, na wszystkich jest zły, a w wolnej chwili poszedłby słuchać jakiegoś Evanescence. Dawno nie trafiłem na tak irytująca postać. To już wolę tę zlewająca się w jedno, bezbarwną grupę.
Brak pomysłu Brubakera na składającą się z dwunastu zeszytów przygodę wielokrotnie boli z racji nieznośnych dłużyzn i powracających głupotek scenariuszowych. Jedyny dłuższy dialog Polaris dotyczy spraw sercowych Rachel. Romans panny Grey z pochodzącym z Shi’Ar Korvusem jest bardzo na siłę. Genialny plan Vulcana opiera się na szeregu spontanicznych i głupich decyzji jego przeciwników. A jakby postaci było mało, to w pewnym momencie na scenę wpada jeszcze ekipa ze Starjammers i… prawie nic się nie zmienia, bo scenarzysta niemal wszystkich pisze identycznie.
5/10
Autor: Jakub Izdebski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz