W pierwszym tomie swojego runu o Kapitanie Ameryce Nick Spencer wywrócił naszą wizję bohatera do góry nogami. Okazało się, że dobroduszny Steve Roger jest głęboko zakonspirowanym agentem Hydry, a prawdopodobnie wszystko, co o nim wiemy, mija się z prawdą. To nie doktor Erskine, a złowieszczy Zola, uczynił z niego superżołnierza; to nie Bucky Burnes jest jego najlepszym przyjacielem, a Helmut Zemo itd. Tom drugi serii „Kapitan Ameryka. Steve Rogers” – oraz jego bezpośrednia kontynuacja, monumentalne wydarzenie „Tajne Imperium” – to rozwinięcie wątków z poprzedniego albumu oraz ujawnienie misternego planu Hydry.
W obliczu kolejnej wojny domowej rząd USA postanawia oddać w ręce Kapitana władzę, co – w obecnej sytuacji – będzie miało katastrofalne skutki. Kraj wolności stanie się państwem policyjnym rządzącym twardą ręką, a totalitarne zapędy Rogersa doprowadzą do stworzenia między innymi obozów koncentracyjnych dla Inhumans i zbuntowanych superbohaterów.
Trudno pisać o drugim tomie „Kapitan Ameryka. Steve Rogers” w oderwaniu od „Tajnego Imperium”. Komiksy nie tylko łączą się fabularnie, ale dosłownie się zazębiają – cześć zeszytów zebranych w drugim tomie runu Spencera należy czytać na zmianę z zeszytami crossovera. Łącznie to 772 strony (!) rozleglej intrygi, gdzie więcej jest knucia, podstępów i chowania się niż otwartej walki na pięści. Superbohaterowie, którzy nie poprali wizji świata Rogersa, muszą się ukrywać, tworzą nielegalne bojówki – wyczuwalne jest więc napięcie i poczucie zagrożenia. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze jeden fakt, być może najbardziej druzgocący dla wszystkich superbohaterów. Oto zwrócił się przeciw nim człowiek, którego uważali za wzór, u boku którego wielokrotnie walczyli, który wiedziałby, co zrobić w obecnej sytuacji. Wszystko to sprawia, że oba komiksy do scenariusza Spencera czyta się bardzo dobrze, bo to coś więcej niż tylko ratowanie świata.
Trudno pisać o drugim tomie „Kapitan Ameryka. Steve Rogers” w oderwaniu od „Tajnego Imperium”. Komiksy nie tylko łączą się fabularnie, ale dosłownie się zazębiają – cześć zeszytów zebranych w drugim tomie runu Spencera należy czytać na zmianę z zeszytami crossovera. Łącznie to 772 strony (!) rozleglej intrygi, gdzie więcej jest knucia, podstępów i chowania się niż otwartej walki na pięści. Superbohaterowie, którzy nie poprali wizji świata Rogersa, muszą się ukrywać, tworzą nielegalne bojówki – wyczuwalne jest więc napięcie i poczucie zagrożenia. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze jeden fakt, być może najbardziej druzgocący dla wszystkich superbohaterów. Oto zwrócił się przeciw nim człowiek, którego uważali za wzór, u boku którego wielokrotnie walczyli, który wiedziałby, co zrobić w obecnej sytuacji. Wszystko to sprawia, że oba komiksy do scenariusza Spencera czyta się bardzo dobrze, bo to coś więcej niż tylko ratowanie świata.
Zdarzają się tu potknięcia, wynikające z rozmachu opowieści, jak i konwencji superbohaterkiego komiksu. Fabuła często przeskakuje między bohaterami (a tych jest tu naprawdę wielu, jak to w crossoverze obejmującym wszystkie najważniejsze tytuły wydawnictwa), prezentując różne punkty widzenia i równolegle rozgrywające się historie jednostek. Takie przeskoki ukazują ogromną skalę całego wydarzenia, z drugiej strony – wprowadzają często zamęt i niepotrzebnie rozciągają i tak ogromnych już rozmiarów event. Wątpliwości może budzić również finał „Tajnego Imperium” – epicki rozmach, z jakim została opowiedziana ta fabuła i moment, w jakim nagle znalazło się uniwersum Marvela, od początku budził pytanie czy scenarzyście uda się utrzymać poziom do końca. Zwłaszcza, że przecież wiadomo było, że wszystko wróci do wyjściowego status quo. Jeśli ktoś nie ma uczulenia na zabiegi w stylu deus ex machina, to nie powinien zbytnio narzekać – akceptuję taki finał, choć miałem nadzieję, że będzie wyglądał nieco inaczej.
Od strony graficznej to mydło i powidło – scenariusz Spencera ilustruje w sumie aż ośmiu rysowników, którzy nie schodzą poniżej porządnego poziomu, a czasem się ponad niego wybijają (np. w przypadku Sorrentino, którego mamy szczęście oglądać w Polsce coraz więcej, m.in. w „Green Arrow” i „Gideon Falls”).
Od strony graficznej to mydło i powidło – scenariusz Spencera ilustruje w sumie aż ośmiu rysowników, którzy nie schodzą poniżej porządnego poziomu, a czasem się ponad niego wybijają (np. w przypadku Sorrentino, którego mamy szczęście oglądać w Polsce coraz więcej, m.in. w „Green Arrow” i „Gideon Falls”).
Drugi tom „Kapitana Ameryki. Steve’a Rogersa” i jego bezpośrednia kontynuacja w formie epickiego crossovera „Tajne Imperium” to zaskakująco dobrze przemyślana historia. Nie ucieka od wad typowych komiksów superbohaterskich (zresztą ani przez chwilę nie wstydzi się konwencji, w jakiej została opowiedziana – scenarzysta nie eksperymentuje z narracją, bawi się jedynie fabularnymi klockami), ale patrząc na całość i tak dostajemy rzecz nietuzinkową. Zamiast ciągłego „łubudu i do przodu” mamy okazję śledzić zaskakująco wyciszoną (choć o epickich rozmiarach) fabułę, skupioną na beznadziejnej sytuacji, w jakiej znalazły się postaci, gdzie rozwiązaniem wszystkich problemów nie jest walka na gołe klaty i promienie z oczu. Choć starć w najróżniejszych sceneriach (od kosmosu po ulice Nowego Jorku) też nie brakuje, więc nie powinniście się nudzić.
7/10
„Kapitan Ameryka. Steve Rogers”, tom 2 i „Tajne Imperium” ukazały się nakładem wydawnictwa Egmont Polska.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz