Lata dziewięćdziesiąte na pełnej. „Age of Apocalypse” to event, o którym słyszał każdy fan mutantów. Dobrze pamiętam wyobrażenia, które pojawił się w mojej głowie po przeczytaniu jego streszczenia w internecie niemal 20 lat temu. Głośno, grubo, epicko, brutalnie – no super. I jeszcze byli tam WSZYSCY, a powszechnie wiadomo, że im więcej postaci, tym komiks lepszy („Panic in the Sky” to najlepsza historia w uniwersum DC Comics i nikt mi nie powie, że jest inaczej). Mimo to na przestrzeni lat nigdy nie nadrobiłem AoA, nawet gdy bez problemu mogłem dostać anglojęzyczne wydanie. Za sprawą wydawnictwa Mucha Comics event wpada w moje łapki po ponad 20 latach od czasu, gdy przeczytałem o nim po raz pierwszy.
Początek to nostalgiczny strzał w pysk. Zapominamy o „No More Mutants”, Utopiach, szkole imienia Jean Grey i innych takich. Wracamy do starych, dobrych czasów, gdy X-Men stanowiły drużyny Niebieska i Złota. Zaraz uderzają jednak wady komiksów powstałych na chwilę przed kryzysem, który zakończył się bankructwem Marvela – narracyjny chaos, przez który osoby średnio zaznajomione z historią mutantów mogą się pogubić (szczególnie gdy scenarzysta zaczyna skakać między dwiema liniami czasowymi) oraz miejscami paskudne rysunki. Bohomazy z zamieszczonych w tomie zeszytów „Cable’a” oraz „Gambit and the X-Ternals” będą śniły się Wam po nocach. Szata graficzna stanowi zresztą miszmasz motywów popularnych w latach 90-tych. Z jednej strony mangowy styl Joe Madureiry, z drugiej muskulatura jak u Roba Liefelda. Zupełnie nie klei się to w spójną całość.
Do narracji idzie się natomiast przyzwyczaić, szczególnie gdy akcja przenosi się do rzeczywistości rządzonej przez Apocalypse’a. Wciąż bawią alternatywne wersje niektórych postaci, nawet jeśli zostały one stworzone po linii najmniejszego oporu (np. Magneto stojący na czele X-Men lub dobrotliwy Beast jako szalony naukowiec, przeprowadzający eksperymenty na żywych obiektach badawczych). Doceniam także misterną konstrukcję eventu. Każdy tytuł, wchodzący w jego skład, stanowi cegiełkę w większej historii i (przynajmniej na razie) nie wydaje się zbędny. Logan i Jean Grey mają misję w Londynie, Colossus i Shadowcat czuwają nad młodymi mutantami, Gambit ze swoją ekipą lecą w kosmos itd. Masa atrakcji, chociaż chaotycznej i czasem okropnie narysowanej.
„Era Apocalypse’a” to prezent dla starszych fanów mutantów, z łezką w oku wspominających komiksy wydawane przez TM-Semic (ale też świadomych ich wad). Wydaje mi się, że osoby, które przygodę z X-Men zaczęły później, mogą odbić się od tego crossovera. Sam nieraz miewałem gorsze momenty (szczególnie w czasie pierwszych zeszytów), ale i tak będę czekał na dalsze przygody Blink, Morpha i reszty drużyny X, która zaistniała tylko w alternatywnej rzeczywistości.
6/10
„Era Apocalypse’a” ukazała się nakładem wydawnictwa Mucha Comics.
Autorem recenzji jest Jakub Izdebski.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz