> expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

środa, 20 października 2021

11 września 2001. Dzień, w którym runął świat - recenzja

Niemal każdy pamięta, gdzie był i co robił, gdy doszło do zamachów 11 września 2001 roku. Tak też jest w przypadku Juliette, która w czasie lotu z Francji do Nowego Jorku przypomina sobie ten traumatyczny dzień. Tym samym komiks „11 września 2001. Dzień, w którym runął świat” autorstwa Baptiste’a Bouthiera i Héloïse Chochois okazuje się w swej pierwszej części nie tyle rekonstrukcją największego ataku terrorystycznego w historii Stanów Zjednoczonych, ile historią świadków tej tragedii, dopiero wchodzących w świat dorosłych. Dopiero po latach zdaliśmy sobie sprawę, jak bardzo ten dzień wpłynął także na nas – chociaż w czasie zamachów byliśmy tysiące kilometrów od miejsca dramatu.
 


Gdy doszło do ataków, Juliette miała (podobnie jak ja) trzynaście lat, a wiadomości o zdarzeniu zastały ją podczas powrotu ze szkoły. Na tym nagłym wyrwaniu z czasu niewinności skupia się pierwsza część komiksu. Bohaterka wraz z najbliższymi stara się zrozumieć, co się właściwie wydarzyło, a wokół zaczynają pojawiać się zachowania, których wszyscy byliśmy świadkami – od przerażenia i niekończących się pytań dotyczących przyszłości, po niewybredne żarty i kretyńskie teorie spiskowe. Autorom udaje się uchwycić emocje tamtego czasu – jak widać uniwersalne dla nastolatków Europy Zachodniej i Środkowo-Wschodniej. Dziennik Juliette przeplatany jest z historiami z Nowego Jorku – przede wszystkim Briana Clarka i Stana Praimnatha, dwóch mężczyzn, którzy pracowali w południowej wieży WTC i wspólnie zeszli z 81. piętra, ostatecznie opuszczając budynek na trzy minuty przed jego zawaleniem (dokładny przebieg ich losów tego dnia przedstawia książka „11 września. Dzień, w którym zatrzymał się świat” Mitchella Zuckoffa, którą bardzo polecam).

W dalszej części komiksu autorzy przedstawiają następstwa zamachów – wojnę z terrorem, inwazję na Afganistan i Irak, kampanię strachu, której symbolem swego czasu stał się biały proszek, rozsyłany w kopertach do redakcji i urzędów. Z kolejnymi stronami akcja przyspiesza, a całość zmienia się w gnającą na złamanie karku lekcję historii – Juliette przypomni o zamachach w Europie: Hiszpanii, Wielkiej Brytanii, w końcu o tragediach, jakie miały miejsce we Francji w 2015 roku. Opowie także o inwigilacji i kontrolach oraz porówna lotniskową odprawę przed i po zamachach. Gubi się tutaj wątek, a całość wydaje się bardziej broszurą edukacyjną. Na szczęście postać narratorki broni komiksu przed przeobrażeniem się w podręcznik historii ostatnich dwóch dekad. Niemniej ci, którzy średnio ją znają lub urodzili się po zamachach, mogą miejscami czuć się zagubieni.

Ta dwoistość „11 września 2001” wpływa negatywnie na odbiór całości – bo początek jest bardzo dobry i poruszający. Szkoda, że całość idzie w kierunku pokazu slajdów, nawet jeśli jest okraszona komentarzami wyjętymi jakby z filmów Adama McKaya. Niemniej komiks będzie ciekawą lekturą dla osób, które pamiętaj ten straszny dzień. W szczególności pokolenia dzisiejszych trzydziestokilkulatków. Jeszcze nikt nie przedstawił tak dobrze emocji, które towarzyszyły nam ponad 20 lat temu.

7/10

Komiks „11 września 2001. Dzień, w którym runął świat” ukazał się nakładem wydawnictwa Non Stop Comicson Stop Comics.
Autor recenzji: Jakub Izdebski

Brak komentarzy: