> expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

piątek, 8 października 2021

Myszka Miki. Horrifikland i Miki i kraina Pradawnych - recenzja

Myszka Miki ma wiele twarzy. Wie to każdy, kto za dzieciaka (lub nieco później) spędził z wiecznie uśmiechniętym gryzoniem trochę czasu. Miki przemierzał rzeki parostatkiem, ścigał przestępców w Myszogrodzie, a w serii gier „Kingdom Hearts” latał z kluczomieczem i lał po pyskach pozbawione serc cienie. W cyklu wydawanym właśnie przez Egmont poznamy kolejne oblicza rezolutnej myszki. Historie nie są ze sobą powiązane, mają różnych autorów, a każda z nich obiera inną konwencję.



W „Horrifikland” Lewisa Trondheima i Alexisa Nesme Miki wraz z kaczorem Donaldem i Goofym otwierają agencję detektywistyczną, która nie radzi sobie najlepiej. Chłopaki w końcu otrzymują zlecenie, które prowadzi ich do opuszczonego i , co gorsza, nawiedzonego wesołego miasteczka. Z kolei w „Krainie Pradawnych” Denisa-Pierrea Filippi i Silvia Camboni trafiamy do magicznej krainy, której mieszkańcy żyją na dryfujących w przestworzach kawałkach ziemi. Gruntu nikt nie wiedział, bo od cywilizacji odgradzają go śmiercionośne wichry i burze. Dawno temu Miki chciał odkryć zapomniany ląd, ale odkąd jedna wypraw zakończyła się pochłonięciem Goofy'ego przez chmury, dał sobie spokój. Nie na długo – jak mysz nie szuka przygody, to przygoda znajdzie ją.

Z dwóch tomów „Horrifikland” prezentuje nurt klasycznych historii, w których bohaterowie Disneya starają się odnaleźć na rynku pracy – i mimo najszczerszych chęci wychodzi im różnie. Żarty są bardzo suche i o ile najmłodsi mogą być zadowoleni, starsi czytelnicy nie raz zapalą zniczyk żenady. Nie jest to jednak wypadek przy pracy. Wyprawa do strasznego dworu okazuje się hołdem złożonym przez jej twórców dla pierwszych kreskówek z myszką, kaczorem i czymkolwiek jest Goofy. Pierwszym skojarzeniem jest oczywiście krótkometrażówka „Lonesome Ghosts” z 1937 roku, w której tercet animków gromił duchy niemal pół wieku przed wyczynami Billa Murraya i spółki. Odniesień do innych kreskówek nie trzeba długo szukać – w oczy rzuca się przede wszystkim tytułowy antagonista „The Mad Doctor” z 1933 roku. Sam styl graficzny także nawiązuje do pierwszych ekranowych występów Mikiego i jego ekipy.


Z kolei „Kraina Pradawnych” przenosi czytelników do baśniowego królestwa, którym włada zły król Fantomen, a odległości między lewitującymi wyspami przemierza się na ogromnych ptakach. Tutaj nikt nie ukrywa nawet, że historia – bardzo prosta i skrótowa – jest tylko pretekstem do rysowania zapierających dech w piersiach panoram na całą stronę (albo i dwie). Chociaż narracja przez to kuleje, a wszystkie wątki wydają się niedopracowane (i rozwiązują się w trymiga), nie mogę napisać, że żałuję lektury. No śliczne to po prostu.

Oba albumy można spokojnie polecić młodszym i starszym czytelnikom. Tym pierwszym na pewno przypadnie do gustu kolorowa oprawa, a prostota opowieści ich nie odrzuci. Pokolenie, które uczyło się czytać z „Kaczora Donalda”, doceni dopracowaną, szczegółową i cieszącą oko warstwę graficzną. Wydaje mi się, że to dobry początek zainteresowania komiksem kolejnych pokoleń.

Albumy "Myszka Miki. Horrifikland. Przerażająca przygoda" oraz "Miki i kraina Pradawnych" ukazały się nakładem wydawnictwa Egmont Polska.
Autor recenzji: Jakub Izdebski

Brak komentarzy: