> expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

niedziela, 16 czerwca 2019

Promethea. Księga pierwsza [Alan Moore, J.H. Williams III]– recenzja

Promethea to bohaterka z długą i tajemniczą historią. Pierwsze wzmianki o niej pojawiły się już w XVIII wieku w poemacie fantasy, następnie na początku XX wieku stała się postacią znaną z gazetowych pasków komiksowych, by później zostać bohaterką serii groszowych opowiadań, które finalnie posłużyły jako inspiracja dla kolejnej serii komiksów fantasy wydawanych jeszcze przed II wojną światową. Seria Alana Moore’a i J.H. Williamsa III tworzona dla Vertigo to już piąte wcielenie Promethei – tym razem akcja osadzona jest w futurystycznym Nowym Jorku lat 90., a pierwsze skrzypce gra studentka Sophie, która bada dzieje tajemniczej wojowniczki. Gdy zostaje zaatakowana przez mroczne siły, odradza się jako nowa Promethea i wkracza do świata magii i wyobraźni, który jest o wiele bardziej namacalny, niż jej się to wcześniej wydawało… 



Alan Moore żywi się tekstami kultury, które potem w nim rezonują – i tak w efekcie fascynacji powieściami groszowymi z XIX wieku powstała seria o Lidze Niezwykłych Dżentelmenów, a superbohaterski etos został zrewolucjonizowany w „Strażnikach”. W "Promethei" brytyjski scenarzysta pochyla się nad znaczeniem mitów i sile płynącej z opowieści. To pochwała wyobraźni, samego procesu kreacji, pean na cześć siły tkwiącej w opowiadanych historiach. Promethea jest nie tylko bohaterką mitów, ale jest mitem – jego personifikacją, żywą opowieścią.

Moore nie tylko tworzy nową wersję bohaterki, która jest obecna w kulturze od dwustu lat, ale czyni poprzednie jej wcielenia integralną częścią swojej historii. Nieśmiała Sophie Bangs nie tylko uczy się o wcześniejszych inkarnacjach wojowniczej Promethei w bibliotece, ale również spotyka je na swojej drodze, a każda z nich przekazuje jej inną cząstkę wiedzy na temat niezwykłej bohaterki, w którą się zmienia. Ta metanarracja czyni całość nie tylko bardziej skomplikowaną, pogłębioną, ale i atrakcyjniejszą dla czytelnika. Ten postmodernistyczny z ducha koncept pozwala Moore’owi pokazać, jak na przestrzeni lat zmieniał się sposób oddziaływania na odbiorców – podczas lektury trudno pozbyć się skojarzeń z koncepcją monomitu Josepha Campbella, a sam scenarzysta udowadnia po raz kolejny, że wyświechtany schemat superbohaterskiego komiksu wciąż może być zaskakująco pojemny.

W parze ze scenariuszowymi fajerwerkami idzie fenomenalna oprawa graficzna J.H. Williamsa III. To, co wyprawia się tu na poziomie formalnym czasem przekracza ludzkie pojęcie – zapomnijcie o sztywnym podziale planszy na kadry, tu przejścia między kolejnymi scenami i lokacjami są niezwykle płynne, wyzwolone z okowów ramek. Przesycona nawiązaniami do historii, legend. kart tarota i religii warstwa graficzna podkreśla niezwykłe pomysły Moore’a i sprawia, że wręcz ożywają na naszych oczach. Eksperymentalna narracja (w której niektórzy – np. Krzysztof Ryszard Wojciechowski - doszukują się inspiracji pracami, gdy język komiksu dopiero się kształtował – np. „My Little Nemo” Winsora McCaya) zostanie Wam długo w pamięci, a po sam komiks sięgniecie jeszcze niejednokrotnie tylko po to, by przejrzeć niektóre rozkładówki i zachwycać się niezwykłym kunsztem obu autorów. 

"Promethea" to komiks absolutnie niezwykły – porywający hołd dla sztuki opowieści, komiks wymykający się schematom, ambitny eksperyment zbudowany na pulpowym gruncie. Abstrahując od innowacyjności prezentowanej w albumie na wielu poziomach serię Moore'a i Williamsa III po prostu świetnie się czyta - akcja wciąga, a rysunki hipnotyzują. Przed nami jeszcze dwa tomy przygód Sophie Bangs.

9/10

Brak komentarzy: