> expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

wtorek, 2 lipca 2019

Hellblazer, tom 1 [Azzarello, Corben, Dillon] - recenzja

John Constantine, mag z zawodu i dupek z zamiłowania, powraca na polski rynek po prawie 10 latach nieobecności. Po kilku tomach napisanych przez Gartha Ennisa i gościnnych występach np. w „Sadze o Potworze z Bagien” Alana Moore'a czy „Dniach pośród nocy” Neila Gaimana, przyszedł czas na wersję Briana Azzarello.




Pierwszy tom nowego wydania „Hellblazera” to czterysta stron komiksu i kilka opowieści rozgrywających się w większości na terenie USA. W pierwszej Constantine trafia do więzienia, w drugiej powraca do małej miejscowości, z którą łączą go sprawy z przeszłości. Uzupełnia to mrożąca krew w żyłach opowieść o tajemniczych zgonach w środku śnieżnej zamieci i dwie krótkie nowelki – jedna przedstawia głównego bohatera w wieku pacholęcym, fabuła drugiej orbituje wokół pewnego spotkania w barze. Na pewno nie można narzekać na monotonię, bo każda historia oferuje coś nowego.

Jedni mówią, że run Azzarello („100 Naboi”, „Księżycówka”) do „Hellblazera” to najlepsze, co przydarzyło się tej serii w 25-letniej historii. Inni, że wręcz przeciwnie – najgorsze. Po pierwszym tomie (z dwóch) nie jestem w stanie wydać jednoznacznego werdyktu. Na pewno nieźle się bawiłem, bo Azzarello to sprawny scenarzysta i komiks czyta się jednym tchem. Jednocześnie nie ukrywam – nie jestem zachwycony, bo spodziewałem się czegoś bardziej wyrazistego. Brytyjski mag jest dupkiem, pali jak smok i nosi swój charakterystyczny prochowiec, ale nie mogłem pozbyć się wrażenia, że głównym bohaterem historii prezentowanych w tym tomie mógłby być ktokolwiek inny.

Najlepiej w zestawie wypada „Piekło zamarznie” - klaustrofobiczna historia o kilku nieznajomych, którzy chronią się w knajpie na odludziu przed śnieżną burzą. Emocje buzują, w okolicy grasuje morderca (któremu niektórzy przypisują nadnaturalny charakter), klimat zaszczucia zostaje podsycony przez cyniczne komentarze Constantine'a i alkohol. Nie wszyscy są tymi, za których się podają, a każdy zdaje się mieć mroczne tajemnice. Od pierwszej strony wiadomo, że coś tu pójdzie nie tak i jako czytelnicy oczekujemy na rozwój wydarzeń jak na szpilkach. Kawał porządnego komiksu, choć jak wspomniałem wcześniej – równie dobrze mogłaby to być nowelka ze świata „100 Naboi” z jakimś anonimowym bohaterem w roli głównej.

Pierwszy tom „Hellblazera” nie spełnił wszystkich pokładanych w nim oczekiwań, ale z chęcią sięgnę po kontynuację. To sprawnie napisana i zilustrowana rzecz (na ołówkach Richard Corben, Steve Dillon i rysujący w manierze Risso Marcelo Frusin i Dave V. Taylor). Ciekaw jestem, czy to ja mam błędne wyobrażenie o charakterze okultystycznego detektywa, czy to po prostu Azzarello nie wie, jak ugryźć tę postać i za bardzo polega na swoich ogranych chwytach. Kolejny tom może rozwiąże tę zagadkę - wszak nie bez powodu serię wymienia się jednym tchem obok najlepszych dokonań z imprintu Vertigo.

7/10

Recenzja została napisana dla serwisu AlejaKomiksu.com i tam pierwotnie opublikowana.

Brak komentarzy: