Istniało
ryzyko, że Spider-Man: Daleko od domu będzie kolejnym
sequelem-zapchajdziurą. Na szczęście twórcy doszli do wniosku, że
– by utrzymać uwagę odbiorców w czasach post-avengersowych –
muszą wprowadzić do filmu elementy, które rozwiną świat
przedstawiony i nadadzą mu nowy tor. Udało im się to nad wyraz
dobrze – świat po End Game nie tylko otwiera się na nowe
(zostańcie w kinie, by obejrzeć dwie sceny w trakcie i po
napisach), ale jednocześnie nie traci tego, co świadczyło o
wyjątkowości pierwszej odsłony przygód Parkera z Tomem Hollandem
pod maską Pająka. A było to wyważenie we właściwych proporcjach
komedii o nastolatkach oraz historii o uczeniu się odpowiedzialności
i ratowaniu świata. Innymi słowy w Daleko od domu, podobnie
jak w Homecoming, superbohaterska drama Spider-Mana nie
przytłacza równie ważnej dla historii Petera Parkera dramy
licealnej.
Jak to
bywa z sequelami – skala jest większa. Zostawiamy przyjazne
sąsiedztwo Queens i znajome ulice Nowego Jorku, by wraz z Peterem
Parkerem zwiedzać Europę, walczyć z potworami z innych wymiarów i
próbować poderwać MJ. I choć Spidey ma już za sobą walkę w
kosmosie z Thanosem, wciąż jest tylko nastolatkiem. W dodatku
superbohaterstwo ciąży mu bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, bo
zabujany w koleżance z klasy częściej myśli o tym, jak powiedzieć
jej, co czuje, niż o wykonywaniu rozkazów Nicka Fury'ego.
Nie
wiem, co ogląda się tu lepiej – miłosne perypetie Petera i jego
kolegów z klasy czy może spektakularne pojedynki (wszystkim, którzy
narzekają na generyczne sceny akcji w MCU polecam dotrwać do
drugiej połowy filmu). Film znów dobrze balansuje między rozwojem
postaci, scenami humorystycznymi a sekwencjami pełnymi pajęczych
akrobacji. Jak już wspomniałem – twórcy zdają sobie sprawę, że
po End Game uniwersum potrzebuje nowego kierunku i wszystko
wskazuje na to, że właśnie Parker odegra w przyszłości znaczącą
rolę. Zupełnie mi to nie przeszkadza – Holland jest przekonujący
jako nieśmiały nastolatek i przytłoczony obowiązkami
superbohater, ma też tonę uroku osobistego, więc ogląda się go
na ekranie z prawdziwą przyjemnością. Podobnie jak resztę obsady
– Samuel L. Jacksona, Jake'a Gyllenhala i Zendayę (sprawdźcie w
wolnej chwili, co ta ostatnia wyprawia w Euforii HBO). Po Homecoming napisałem, że Tom Holland to „mój Spider-Man" i w tej kwestii nic nie uległo zmianie.
Spider-Man:
Daleko od domu dał mi masę radochy. Ujął przyziemnymi
problemami bohaterów, wciągnął szybką akcją i zostawił w
niemym zdumieniu, na co wpływ miały sceny w trakcie i po napisach
(najlepsze cameo w historii MCU?!). Świetny casting, przyjemny
humor, oryginalne sceny akcji i dobrze napisane postaci – w tym
motywacje, które napędzają głównego villaina filmu, co nie
zawsze udaje się w MCU. Wszystko to sprawia, że Spider-Man: Daleko od domu to idealny
film na wakacje - niezależnie od tego, czy kochamy kino superbohaterskie, czy też powoli odczuwamy znużenie.
9/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz