> expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

niedziela, 6 czerwca 2021

„Wojny Nieskończoności: Odliczanie” i „Wojny Nieskończoności” - recenzja

Rok bez crossovera to rok stracony, Marvel raczy nas zatem „Wojnami Nieskończoności”. Skoro Kamienie Nieskończoności znalazły sobie nowych właścicieli, to wiadomo, że szykuje się większa impreza. Wśród zaproszonych między innymi Adam Warlock, Thanos, Strażnicy Galaktyki, Avengers i Loki.


Niestety, im dalej w las, tym historia Gerry’ego Duggana coraz bardziej cierpi na typowe bolączki komiksowych eventów. A zaczyna się niewinnie i całkiem skromnie. Prolog wydarzenia, o podtytule „Odliczanie”, skupia się na walce Strażników o Kamień Mocy i pojawieniu się nowego złoczyńcy o pseudonimie Requiem. Jest pewna stawka, znamy głównych bohaterów, a w tle kolejne pionki – Warlock, Kang, posiadacze pozostałych Kamieni – rozstawiają się na szachownicy. Czyta się to nawet przyjemnie, szczególnie że Duggan czuje wesołą ferajnę Petera Quilla o wiele lepiej niż piszący ich przygody chwilę wcześniej Brian Michael Bendis.

Niestety, problemy zaczynają się w głównej serii eventu. Czytając kolejne rozdziały, ma się wrażenie, że tutaj dostajemy jedynie migawkę najważniejszych momentów, a reszta została rozpisana w tie-inach – tyle że takowych brak. Gdy myślimy, że znamy głównych bohaterów historii, ci nagle – poza Lokim i Draxem – niemal zupełnie znikają z fabuły. Ta skupia się na moment na zupełnie nowych postaciach, będących hybrydami herosów Marvela, a później szóstce kolejnych posiadaczy Kamieni. Przeszkadzają także liczne głupotki, np. Moon Knight pojawia się nagle na jednej stronie na zasadzie „Hej, przelatywałem obok, co jest?”. Jakby ktoś na chwilę przed ukończeniem zeszytu przypomniał sobie, że gościa nie ma w historii, a przecież promowano jego połączenie ze Spider-Manem i trzeba go szybko gdzieś wcisnąć.


 
Działają natomiast interakcje między postaciami. Chociaż Duggan wprowadza o wiele za dużo bohaterów, czuje większość z nich. Reakcja Hulka na epic fail ze strony Ant-Mana lub Drax z saksofonem wywołują szczery uśmiech na twarzy. Świetnie wypada także niespodziewane spotkanie Strażników Galaktyki z ulicznymi przestępcami Marvela pokroju Bullseyea, Tombstonea i Sandmana. O takie crossy nic nie robiłem. Z drugiej strony część bohaterów, np. Ms. Marvel, raczej nie przypomina swojego wcielania z solowej serii.

„Wojna Nieskończoności” nie jest najlepszym eventem Marvela, ale na szczęście nie popada też pod te pokroju „Axis” i „Avengers vs. X-Men”, po których człowiek miał cały łeb siny od facepalmów. To przyjemne czytadło osadzone przede wszystkim w kosmosie Marvela, z którego tak naprawdę niewiele wynika – ot, ktoś powraca, ktoś na moment znika. Przynajmniej do kolejnego crossa.

6/10

Wojny Nieskończoności: Odliczanie” i „Wojny Nieskończoności” ukazały się nakładem wydawnictwa Egmont Polska.
Autor recenzji: Jakub Izdebski

Brak komentarzy: