> expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

środa, 26 maja 2021

Batman. Trzech Jokerów / Invincible, tom 11 - recenzje

„Batman. Trzech Jokerów” to dość sensacyjny i kontrowersyjny w założeniach pomysł na fabułę o kolejnym starciu Mrocznego Rycerza i Księcia Zbrodni. Oto bowiem okazuje się, że – jak łatwo domyślić się po tytule – życie Batmanowi na przestrzeni lat uprzykrzał nie jeden klaun, a trzech. Dlaczego Jokerzy postanowili ujawnić prawdę akurat teraz? Jaki demoniczny plan szykuje cała trójka? Na te pytania Nietoperz będzie starał się znaleźć odpowiedni na łamach trzyczęściowej miniserii, a towarzyszyć mu będą dawne ofiary szaleńca – Jason Todd jako Red Hood i Barbara Gordon jako Batgirl.



„Trzech Jokerów” to przedziwny komiks. Odwołujący się co rusz do dwóch słynnych tytułów z przeszłości - „Zabójczego żartu”, w którym Barbara Gordon została wysłana na wózek inwalidzki i „Śmierci w rodzinie”, gdzie Robin został zakatowany łomem na śmierć – zdaje się pełnić rolę kontynuacji obu tytułów. To właśnie tutaj mamy okazję zobaczyć jak Batgirl i Jason Todd radzą sobie z traumatyczną przeszłością. I jaki stosunek do szaleńca w świetle dawnych wydarzeń ma Batman, przybrany ojciec obojga. Z drugiej strony to opowieść, która próbuje stać na własnych nogach, proponuje odważny koncept, wywracający do góry nogami mitologię obrońcy Gotham i opowiada zamkniętą historię.

Mimo hołdu dla klasycznych komiksów i próby opowiedzenia czegoś nowego, mam wrażenie, że z obu zadań „Trzech Jokerów” wywiązuje się połowicznie. To na pewno niezły album, który warto pochwalić za konsekwentnie prowadzoną opowieść, który potrafi zaintrygować zagadką i utrzymać uwagę czytelnika do ostatniej strony. Sprawnie narysowany, z regularnym rytmem, który wyznaczają strony podzielone najczęściej na dziewięć równych kadrów. Jednocześnie, mam trochę wrażenie, że Goeff Johns i Jason Fabok porwali się z motyką na słońce i za wszelką cenę próbowali nam udowodnić, że potrafią stworzyć Wielką Historię, która stanie się równie kultowa co „Zabójczy żart”. Czas zweryfikuje, na ile były to tylko ambitne plany, a na ile rzeczywiście cel udało się obu twórcom osiągnąć. Album przeczytałem bez bólu, z zainteresowaniem i uważam, że to porządna robota. Tylko tyle (na tle słynnych poprzedników) i aż tyle (na tle ongoingów o Gacku z ostatnich lat).

7/10







Jedenasty tom Invicible wciąż trzyma poziom. W pierwszej części albumu Robert Kirkman znów bawi się konwencją superhero, wysyłając Marka w przeszłość i ukazując jego alternatywne losy. W drugiej – buduje grunt pod wielki finał całego cyklu, który nastąpi w kolejnym wydaniu zbiorczym. I choć obie części różnią się tak tonacją, jak i wagą, to obie czyta się z wypiekami na twarzy. Nie brakuje świeżych pomysłów (niebywałe!) i czuć zbliżającą się kulminację.

Pierwszą połowę albumu doskonale zilustrował Ryan Ottley (gość jest lepszy z każdym zeszytem!), z kolei za podwaliny pod wielki finał odpowiada Cory Walker. I choć to właśnie on był pierwszym rysownikiem serii i w dużej mierze odpowiada za jej kształt (Ottley zastąpił go po siedmiu zeszytach, Walker wracał gościnnie do serii jeszcze nie raz), tak widać niestety różnicę poziomów między tym, do czego Ottley zdążył nas już przyzwyczaić, a tym, co prezentuje Walker. Nie są to oczywiście złe rysunki, ale brakuje im rozmachu i dynamiki, które charakteryzują prace jego następcy.

Tak czy inaczej – chyba nie muszę już nikogo przekonywać, że po jedenasty tom "Invincible" zdecydowanie warto sięgnąć. To ostatnia prosta przed wielkim finałem tej wspaniałej opowieści. Czekam z niecierpliwością i jestem dziwnie spokojny - nawet w najgorszych momentach "Invincible" wciąż był dobry.

8/10

1 komentarz:

Czesiek_PL pisze...

Strasznie mnie cieszy, że Niezwyciężony dalej trzyma poziom. Ja jeszcze z zakupem się wstrzymuję, ale serię na pewno dokończę.