> expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

sobota, 1 maja 2021

Coś zabija dzieciaki, tom 2 - recenzja

Im dłużej obcuję z popkulturą, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że nie ma bardziej niebezpiecznych miejsc od amerykańskich miasteczek. Jak akurat klaun nie zjada dzieci, to ktoś morduje Laurę Palmer. Spacer do lasu też odpada, bo tam Jason Voorhees gania z maczetą w jednej łapie i głową swojej matki-nieboszczki w drugiej. W Silent Hill można grać w horrorowe bingo, bo tam codziennie odpala się nowy koszmar. W końcu jest przypadek Archer’s Peak, gdzie coś zabija dzieciaki.




Drugi tom serii Jamesa Tyniona IV i Werthera Dell’Edery zgrabnie kontynuuje wątki z rozpoczęcia historii. Wraz z rozwojem opowieści stawka jest umiejętnie podbijana, a tempo odpowiednio rozgrywane – przez dłuższy czas całość utrzymana jest w sennej atmosferze, która nagle zostaje rozwiana, zmieniając się w brutalną walkę o przetrwanie. Lektura jest szybka i przyjemna – sam pochłonąłem oba dotychczas wydane tomy za jednym posiedzeniem, a gdybym miał kolejne pod ręką, na pewno sięgnąłbym po nie od razu (po dorobieniu sobie herbaty).

Scenarzysta decyduje się miejscami po bardzo ograne motywy – najlepszym przykładem jest Dom Slaughterów, czyli tajna organizacja stojąca za polowaniem na potwory i sprzątaniem po nich bałaganu. Przyznam, że nie mam ostatnio bardziej znienawidzonego wytrychu fabularnego (popsuł mi m.in. „Gangi Londynu”), ale na szczęście Tynion IV poświęca im minimum miejsca. Skupia się przede wszystkim na działaniach bohaterów z pierwszego tomu i rosnącym poczuciu beznadziei.

Właśnie ono wyróżnia „Coś zabija dzieciaki” spośród innych horrorów, które ostatnio zalały rynek. Nie ma tutaj mrugnięć okiem do czytelników, nostalgii za latami osiemdziesiątymi czy jakichkolwiek elementów pozwalających na ironiczny odbiór opowieści. To nie jest młodzieżowy horror w rodzaju „Stranger Things”, który można spokojnie zobaczyć z młodszym rodzeństwem. Autorzy nie mają żadnych hamulców i chociaż Dell’Edera nie rozsmakowuje się w detalach jeśli chodzi o wnętrzności, to przemoc jest bardzo dosadna, a jej ofiarami zwykle padają – zgodnie z tytułem serii – dzieciaki. Ku przestrodze, żeby nikt nie zaserwował traumy spragnionej komiksów młodzieży.

Posępny klimat odrzuci zapewne niektórych czytelników, niemniej „Coś zabija dzieciaki” pozostaje serią godną polecenia fanom horroru i nie tylko. Nic, tylko trzymać kciuki, by kolejne tomy prezentowały równie wysoki poziom.

7/10

Seria „Coś zabija dzieciaki” ukazuje się nakładem wydawnictwa Non Stop Comics.

Autor recenzji: Jakub Izdebski

Brak komentarzy: