> expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

piątek, 27 sierpnia 2021

What If...? - wrażenia z alternatywnej wersji Marvel Cinematic Universe

Z drobnym poślizgiem nadrobiłem trzy pierwsze odcinki nowego serialu animowanego Marvela. "What if...?" to alternatywne wersje wydarzeń znanych z filmów Marvel Cinematic Universe. I tak w pierwszym odcinku to Peggy Carter, a nie Steve Rogers, dostaje serum superżołnierza, w drugim T'Chala zostaje porwany z Ziemi przez Yondu i przybiera przydomek Star-Lord, a w trzecim giną członkowie Avengers i plan Fury'ego nie może dojść do skutku w kształcie, jaki znamy z filmów.




Komiksowa seria "What if...?" ukazuje się z mniejszymi i większymi przerwami od drugiej połowy lat 70. To najczęściej jednozeszytowe wariacje na temat wydarzeń znanych z głównego kontinuum Marvela. Krótkie przygody znanych bohaterów osadzonych w innym kontekście, bardziej prezentacja pomysłu niż jego pełnoprawne rozwinięcie. Podobnie jest w przypadku serialu - zwłaszcza w przypadku pierwszego epizodu. 

Kapitan Carter to przebieżka przez fabułę "Kapitana Ameryki. Pierwszego starcia" (2011) z drobnymi zmianami. Akcja gna na łeb na szyję, dzieje się dużo, brakuje momentów na złapanie oddechu. Jednocześnie fabuła nie jest specjalnie zaskakująca, bo podąża schematem znanym z pierwszego filmu, więc z góry wiemy gdzie to wszystko zmierza. Mamy kilka mrugnięć okiem, ale humor jest raczej ciężki.

Gdybym po pierwszym odcinku musiał czekać na kolejny cały tydzień to czułbym spory zawód. Ok, "Kapitan Carter" jest w porządku, ale jednak po idei multiwersum można oczekiwać czegoś bardziej złożonego i szalonego, a nie tylko genderowej roszady, która nie ma za dużego wpływu na fabułę i świat przedstawiony.

Z możliwości jakie daje multiwersum w pełni korzysta już drugi epizod. Nie tylko wprowadza sporo zamieszania na samym początku, ale prezentuje też zupełnie nową fabułę. T'chala w roli Star-Lorda sprawdza się naprawdę fajnie, a intryga, w którą zostaje wplątany wciąga. Mamy tu do czynienia z potrójnym przekrętem, w który zaangażowani są Nebula, Thanos i Kolekcjoner. Widziałem, że w internecie część osób narzeka na infantylny humor (pewnie za sprawą Koratha Prześladowcy, który co chwila robi tu z siebie idiotę), natomiast dla mnie to nie problem. Zwłaszcza, że jest tu dużo kreatywnych pomysłów (nowe wcielenie Thanosa), które pokazują potencjał, jaki tkwi w tych alternatywnych historiach. Bawiłem się świetnie podczas tej zakręconej kosmicznej przygody i dobrze było znów usłyszeć Chadwicka Bosemana.

Trzeci epizod jest mroczniejszy i bardziej przyziemny. Gdy giną członkowie Avengers, Nick Fury i Czarna Wdowa muszą dowiedzieć się, kto za tym stoi. Więcej tu klimatu zaszczucia i zagrożenia niż wesołej nawalanki w kosmosie. Nie brakuje akcji (odcinek ładnie wiąże filmy z pierwszej fazy, łącznie z zapomnianym nieco "Incredible Hulk") i ciekawych cameos, a rozwiązanie zagadki jest satysfakcjonujące. Odcinek działa, bo pokazuje coś nowego - świat, w którym nie ma Avengers i tego następstwa. Ma dobre tempo, a prezentowana w nim zagadka nie tylko wciąga, ale ładnie wiąże się z wydarzeniami z Pierwszej Fazy.

Muszę też pochwalić animację, która jest płynna i ma ciekawy styl wizualny. Czekam na kolejne epizody. Nie mam specjalnych oczekiwań, chcę się dobrze bawić i zobaczyć, jak twórcy wpiszą wydarzenia i bohaterów MCU w nowy kontekst. Jak na razie dotychczasowe epizody "What if...?" własnie to mi dostarczyły, więc jestem usatysfakcjonowany.

Brak komentarzy: