Nie będę oryginalny - zgodnie z oczekiwaniami bawiłem się super. Bohaterowie to największy plus nowego filmu Gunna - widać, że gość zna ich na wylot i dla każdego ma sporo serducha. To niesamowite, jak udaje mu się łączyć jednostkowe, osobiste i emocjonalne historie postaci z szalonym tempem filmu, jego na maksa przerysowaną brutalnością, nieustającą akcją i przegiętym humorem. Wszystko jest tu podkręcone do potęgi, a mimo to działa bardzo dobrze - kolejne absurdy i groteskowe postaci po prostu funkcjonują w ramach wykreowanego świata i ani przez chwilę nie ma się wrażenia, że coś jest spoza tego porządku.
Niektórzy narzekają na humor - że czasem Gunn leci za grubo lub nie zna umiaru i musi dołożyć jeszcze jeden zbędny punchline. Osobiście nie miałem takiego wrażenia, więc to pewnie rzecz gustu. Przy okazji odsyłam do tekstu Radka (Full Frontal Pisula), który ładnie napisał o tym, jak przekleństwa w tym filmie służą czemuś więcej niż tylko heheszkom.
Nowy "Legion Samobójców" to czysta rozrywka, ale nie brakuje w niej emocjonalnego pierwiastka, który uszlachetnia całość. Bohaterom łatwo kibicować, a kolejne pomysły reżysera sprawiają, że buzia się cieszy. Gunn leci po bandzie i nie bierze jeńców - jasne, ale też pod tym wszystkim opowiada kilka mniej lub bardziej tragicznych historii. Realizacja na poziomie formalnym jest iście wybuchowa - reżyser bawi się formą filmu: obrazem, montażem, kolorami, ale w tym wszystkim nie zapomina o tym, że to przede wszystkim emocje budują dobre kino. Tych z pewnością w jego filmie nie brakuje.
8/10
P.S. Właśnie ze zdziwieniem odkryłem, że Jenna Fischer (Pam z The Office) była żoną Gunna przez osiem lat.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz