> expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

środa, 1 grudnia 2021

Flex Mentallo. Człowiek Mięśniowej Tajemnicy - recenzja

Flex Mentallo to bohater, którego polscy czytelnicy mogą kojarzyć z serii “Doom Patrol” Granta Morrisona. Szkocki scenarzysta powraca do tej postaci i w imprincie DC Black Label (w założeniu: dla dojrzałych czytelników) prezentuje jego solową przygodę. Za rysunki w tym krótkim albumie (zaledwie cztery zeszyty, łącznie 128 stron) odpowiada Frank Quitely. Czy duet, który dał nam kultowy run z “New X-Men” wrócił do szczytowej formy?



Mimo niewielkiej objętości, “Flex Mentallo. Człowiek Mięśniowej Masy” potrafi przytłoczyć liczbą poruszanych wątków. Czego tu nie ma! Tajemniczy Wydział X rozrzucający po mieście zabawkowe bomby; superbohater w kąpielówkach szukający pewnego Faktu; wreszcie naćpany po uszy twórca komiksów, który próbuje popełnić samobójstwo.

Lektura “Flexa Mentallo” to jazda bez trzymanki, bez zapiętych pasów i często bez sensu. Kolejne wydarzenia rozgrywają się w świecie, którego umowność wciąż jest podkreślana. Flex wie, że niegdyś był postacią komiksową, a pojawienie się w fabule twórcy opowieści obrazkowych pozwala na przemycenie do komiksu kilku mniej lub bardziej kąśliwych uwag na temat branży komiksowej i stanu rynku. Jednocześnie komiks wypełniają absurdalne postaci, które prowadzą ze sobą absurdalne rozmowy. Samą fabułę trudno streścić, bo co chwilę zmieniają się bohaterowie, miejsce akcji, klimat. Trudno powiedzieć, gdzie to wszystko prowadzi, nie można też mówić o linearnej intrydze.

Komiks przypomina trochę strumień świadomości albo narkotykowy trip. Szarpana narracja i mnóstwo prowadzących donikąd dygresji skutecznie utrudniły obcowanie z komiksem i sprawiły, że “Flex Mentallo. Człowiek Mięśniowej Tajemnicy” był dla mnie lekturą, do której musiałem się zmuszać. O ile podobne szaleństwo w “Doom Patrolu” działało na korzyść fabuły, tak tutaj jest elementem, który odpycha i wprowadza jedynie niepotrzebny zamęt. Niby nic nowego u Granta Morrisona, a jednak w innych albumach jego specyficzny styl pisania bardziej do mnie trafił. Tyle dobrego, że Frank Quitely miał okazję narysować kilka naprawdę dziwnych rzeczy, co z jego kreską wyszło naprawdę ciekawie.

5/10

2 komentarze:

Czesiek_PL pisze...

To mnie zaskoczyłeś. Miałem ochotę na ten komiks bo Morrison, a widzę że jednak jest średnio.

Jan Sławiński pisze...

Może Tobie akurat podejdzie :) Wiesz jak jest, gusta i guściki, a może miałem zły dzień na czytanie akurat tak zakręconej historii.