> expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

poniedziałek, 14 marca 2022

Tony Stark. Iron Man, tom 1 - recenzja

Czytając nowe przygody Żelaznego Mściciela, nie mogłem uciec od skojarzeń z runem Dana Slotta w „The Amazing Spider-Man”, przede wszystkim z okresu, w którym Pająk stał na czele korporacji Parker Industries. Tam też w pierwszej kolejności scenarzysta budował skomplikowaną sieć łączącą pracodawcę z jego starymi i nowymi podwładnymi, konkurencją i superbohaterami. Na horyzoncie zaraz pojawiały się pierwsze zagrożenia – zewnętrzne i wewnętrzne. I tak kręciła się ta korpo-superbohaterszczyzna. Niby działo się dużo, ale tak naprawdę niewiele mnie to obchodziło. Niestety, tak jest i tym razem.



Czytelników znających Iron Mana głównie z filmów lub wydanych na polskim rynku serii „Avengers” może zadziwić ilość nowych elementów w życiu Starka. Odrodzenie się w nowym ciele oraz pojawienie się równie genialnego brata Arno i Amandy, biologicznej matki bohatera, okazują się tylko wierzchołkiem góry lodowej. Im dalej w las, tym bardziej Slott zestawia ze sobą nową rodzinę Tony’ego z jego zmarłymi rodzicami i demonami przeszłości. Zresztą nie tylko Stark ma tutaj kłopoty z najbliższymi. Dramy nie brakuje także u Jocasty, walczącej o prawa robotów androidki, która musi przemyśleć swój związek z Machine Manem. To nie „Nextwave”, ale X-51 wciąż jest źródłem kilku dobrych żartów.

Slott jak to Slott – życie w korpo przeplata się tutaj z superbohaterszczyzną, każda z wielu postaci drugoplanowych ma swoją rolę do odegrania, a na miejsce jednego niebezpieczeństwa zaraz pojawia się pięć kolejnych. Jak zawsze imponuje wiedza scenarzysty na temat uniwersum Marvela i odkopywanie przez niego dawno niewidzianych herosów – w tym przypadku Gauntleta, którego pamięta pewnie każdy, kto lata temu czytał sympatyczną serię „Avengers: Initiative”. Całość robi wrażenie misternie zaplanowanej. Karty są odkrywane w odpowiednim tempie, a Slott umiejętnie wplata w swoją opowieść stare demony Starka.

Jednocześnie trudno nie odnieść wrażenia, że to piaskownica, w której scenarzysta bawi się najlepiej. Czytelnik czuje się, jakby oglądał kolegę grającego w grę wideo. Niby fajnie, ale po chwili nuży. „Tony Stark. Iron Man” nie jest lekturą „na raz”. Na dłuższą metę męczy, a mnogość wątków i postaci nie pomaga. Szkoda także, niektóre z nich schodzą na dalszy plan, chociaż ich historie wydają się ciekawe – chodzi mi tutaj przede wszystkim o Rhodesa, który, podobnie jak Tony, niedawno wrócił do świata żywych. Obawiam się, że seria o Iron Manie podzieli los „The Amazing Spider-Man” – przeładowanego tekstem i postaciami runu, który ostatecznie nie prowadził w żadne ciekawe miejsce.

5/10

Autor recenzji: Jakub Izdebski

Brak komentarzy: