„Włoski skarbiec” to nowa seria Egmontu, przybliżająca czytelnikom kolejnych twórców, którzy na przestrzeni lat dołożyli kilka cegiełek do świata wujka Sknerusa. Tym razem padło na początki Giorgia Cavazzano. W pierwszym tomie otrzymujemy pięć historii zrealizowanych miedzy 1972 a 1982 rokiem.
Jest to ciekawa zmiana po Carlu Barksie i Donie Rosie. Styl Cavazzano jest o wiele bardziej karykaturalny, a przy też ekspresyjny – co widać np. po tym, jak siostrzeńcy są przedstawieni w czasie basenowej ucieczki przed rekinem. Wpływa to także na tonacje całości. Przygodowy charakter ustępuje miejsca komedii pomyłek, często doprawionej elementami slapsticku.
Jednocześnie Włoch lubi sięgać po elementy fantastyczne. Kosmici, podmorskie cywilizacje, klony, latające talerze – takie atrakcje są u niego na porządku dziennym. A my przy okazji możemy poznać genezę kilku bohaterów z czasów przeglądanych za dzieciaka „Gigantów”, np. detektywa Bogarto lub kosmity Kwaka O’Keja.
Wszystkie opowieści czyta się szybko i przyjemnie. Na szczęście nie ma tutaj pewnego zmęczenia materiału, które towarzyszyło niektórym tomom Barksa. Każda opowieść jest inna od poprzedniej. Dobór historii jest o tyle dobry i przemyślany, że w zauważalny sposób przedstawiają one ewolucję stylu Cavazzano. Doskonale widać, jak wypracowywał on na przestrzeni lat charakterystyczne elementy swojej twórczości. Przy okazji wszystko jest (jak zawsze) opatrzone wyczerpującymi opisami wprowadzającymi nas w okoliczności powstania danego komiksu.
„Włoski skarbiec” to kolejna obowiązkowa pozycja dla fanów Kaczogrodu i jego mieszkańców. Wspaniale wydana, z zawartością tak różną od poprzednich. Czasem zastanawiam się, kiedy powrót do kaczych opowieści mnie zmęczy. Po pierwszym tomie „Włoskiego skarbca” spodziewam się, że nieprędko.
8/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz