Nazwa nowa, ale ekipa w większości stara i dobrze znana. X-Force przemianowało się na X-Statix, ale nie dajmy się zwieść, to wciąż ta sama zgraja żądnych sławy, zblazowanych cyników. W drugim tomie zastajemy supergrupę rodem z TMZ w momencie zwrotnym – po śmierci U-Go Girl, najpopularniejszej i najstarszej stażem członkini ekipy, trwają gorączkowe poszukiwania jej następczyni. Tymczasem pojawia się konkurencja, a Pan Wrażliwiec ma coraz większe wątpliwości, czy nadaje się na przywódcę.
Brzmi poważnie, ale dla Petera Milligana i Mike’a Allreda fabuła bazująca na superbohaterskich tasiemcach zawsze służyła do ich obśmiania. Tak jest i tym razem. Twórcy bezlitośnie traktują tropy i schematy, za które pokochaliśmy opowieści o trykociarzach walczących ze złem. Całość zostaje wpisana w erę początków reality TV, gdy MTV nagle stwierdziło, że nie opłaca się już puszczać muzyki.
„X-Statix” od początku nie bawiło się w subtelności, a im dalej w las, tym grubsza jest kreska, którą rysowane są opowieści o amoralnej grupie. Niestety, nie wpływa to najlepiej na doznania płynące z lektury. Prawda jest taka, że to, co mogło bawić niemal 20 lat temu, gdy ukazywały się oryginalne zeszyty serii, dziś wydaje się dowcipem przestarzałym i – co najgorsze – nieco gimnazjalnym. Naprawdę trudno uśmiechnąć się przy rozważaniach Wiwisektora i Tłószcza na temat ich seksualności albo gdy profesor Xavier wykazuje troskę o życie seksualne swoich podopiecznych (ok, to przy okazji jest jeszcze strasznie niepokojące). O „zabawnym” gościnnym występie Spider-Mana, którego X-Statix wypraszają z imprezy, bo odwraca od nich uwagę, nie wspomnę.
Sytuacji nie poprawiają nowi bohaterowie, którzy pojawiają się w miejsce zabitych U-Go Girl i Spike’a. El Guapo jest ładny i jeździ na desce (znów znak swoich czasów) - to wszystko, co można o nim napisać. Z kolei Venus Dee Milo, chociaż prezentuje się spektakularnie, nie ma nawet połowy charakteru Edie, nie mówiąc o jej chemii z pozostałymi członkami grupy.
Jest jeszcze Henrietta… Ojej, gdzie tu zacząć. Milligan wpadł swego czasu na – przyznajmy, nieco kontrowersyjny – pomysł, by do drużyny dołączyła cudownie zmartwychwstała księżna Diana. Oczywiście, gdy dowiedzieli się o tym Brytyjczycy i przedstawiciele rodziny królewskiej, zrobiło się niezręcznie, więc w miejsce tragicznie zmarłej Spencer dostaliśmy Henriettę, piosenkarkę, która zginęła w tajemniczych okolicznościach, wróciła do życia i dołączyła do X-Statix. Historia z nią, nosząca zresztą tytuł „Powrót zza grobu”, jest ostatnią w prezentowanym tomie. I naprawdę, jest to nieopisany bałagan. Satyra jest jeszcze grubsza (prezentacja europejskiej monarchii i jej służb, skład międzynarodowej drużyna antagonistów naszych bohaterów oraz społeczna działalność Henrietty to rzeczy rodem z polskich kabaretów), a wprowadzane pospiesznie poprawki w rysunkach i fabule widoczne są gołym okiem. W dodatku Milligan wrzuca tam jeszcze intrygę międzynarodową i wewnętrzny terroryzm. Sam gubi się w tych wszystkich wątkach i odniesieniach, które nie mają większego sensu. Tego bałaganu nie tłumaczy w żaden sposób humorystyczny charakter serii. Przez końcówkę tomu po prostu trudno przebrnąć. Nie pomagają także rysunki Allreda – często zbyt statyczne, nieoddające chaosu dziejącego się wokół bohaterów.
Oczywiście są też dobre momenty – czasem jakiś żart lub one-liner się uda (Anarchista podsumowujący Tłószcza w ostatnim zeszycie), Milliganowi wychodzą także te poważniejsze momenty, szczególnie w historii poświęconej Edie. „X-Statix” wydaje się jednak wyczerpywać swą formułę. Sami twórcy chyba zdawali sobie z tego sprawę, bo seria powoli zmierza ku końcowi. Na finał zaplanowali zresztą event – walkę z samymi Avengers. No bo jak to tak – komiksy superbohaterskie bez crossoverów? Tak się nie godzi.
6/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz