> expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

poniedziałek, 18 sierpnia 2014

442 - Hellboy: The Strom and the Fury - coś się kończy, coś się zaczyna

Wszystko się kiedyś kończy. Wraz z przewróceniem ostatniej strony Burzy i pasji kończy się pewien etap w moim życiu – dwa tomy Hellboya: Spętanej Trumny były bowiem jednymi z pierwszych komiksów, które sobie kupiłem (nie licząc oczywiście pojedynczych Batmanów czy Donaldów) i dzięki którym prawdopodobnie piszę dziś te słowa. Hellboy towarzyszył mi przez cały okres świadomej, wciąż pogłębiającej się zajawki kolorowymi zeszytami, kadrami i dymkami, i żałuję, że przyjdzie nam się rozstać. Na szczęście będzie to godne pożegnanie, trzymające poziom całej serii, nawet mimo tego, że Hellboy przestał pić.



Po tym przydługim wstępie, streszczającym w pewnym stopniu ważne, acz pewnie nikogo nieinteresujące wydarzenia z mego 22-letniego żywota, przejdźmy do samego komiksu. W warstwie fabularnej otrzymujemy zakończenie wielotomowej serii. Po punkcie kulminacyjnym, jakim niewątpliwie był Dziki Gon, otrzymujemy wielki, podzielony na dwie części finał, w którym swoją rolę do odegrania ma niemal każda ważniejsza postać pojawiająca się na kartach poprzednich komiksów. Bitwa końca czasów wisi w powietrzu, Ragnarok, Apokalipsa są nieuniknione. Przepowiednia się wypełnia, a Hellboy będzie musiał stawić czoła temu, co przygotował dla niego los i czego przez lata udawało mu się uniknąć. Czy wyjdzie zwycięsko z bitwy o losy świata i własnego człowieczeństwa?

Już od pierwszych stron czuć, że Mignola przygotowywał się do napisania tego tomu od dawna. I choć historia zaczyna się jak tysiące jej podobnych – Czerwony przybywa do miasta, w którym mają miejsce tajemnicze wydarzenia – szybko zostajemy wyprowadzeni z błędu, bo historia skręca w zupełnie innym kierunku. Retrospekcje, dotykające najważniejszych wydarzeń z życia Piekielnego Chłopca, uświadamiają nam, że sam bohater zdaje sobie sprawę ze zbliżającego się końca. Oczywiście pojawia się też tajemniczy włóczęga z dzwonkiem i tabliczką „Koniec jest bliski”, a wkrótce jeż – przemieniony w wojownika – atakuje naszych bohaterów, wracamy więc do dobrze nam znanych klimatów.


Praktycznie wszystkie przedstawione w albumie wydarzenia są konsekwencjami poprzednich przygód Hellboya. Napięcie budowane jest umiejętnie: spokojnie i powoli, Mignola odwleka ostateczną konfrontację, potęgując fabularną wagę wydarzeń przedstawionych w tomie. Sam Hellboy tradycyjnie jest pełen wątpliwości, sprzeciwia się przeznaczeniu, jednak wie, że ucieczka od tego, co od dawna mu pisane, właśnie dobiega końca i przyjdzie czas na ostateczną konfrontację z mrocznymi siłami. I choć to jeden z najpoważniejszych tomów serii, nie zabraknie charakterystycznego humoru, zabawnych odzywek i komentarzy głównego bohatera, a pod koniec albumu kilka niemych stron wywoła zaskakująco dramatyczne emocje. Kto, tak jak ja, uwielbia poprzednie tomy i doskonale je zna, powinien być zadowolony, bo mamy tu wszystko, za co kochamy serię i trochę więcej. Historia zdecydowanie przeznaczona jest dla wyjadaczy – polecam powtórzyć sobie poprzednie tomy przed lekturą, kto bowiem ich nie zna lub ledwo pamięta, ten raczej w Burzy i Pasji nie ma czego szukać.

Chyba, że zadowoli się fenomenalnymi rysunkami Duncana Fegredo. Doskonale uzupełniają one narrację, umiejętnie stopniują napięcie – kto pamięta Zew Ciemności i Dziki Gon ten nie powinien być zaskoczony. Styl Fegredo wciąż się rozwija, artysta nie jest już kopistą Mignoli, ale na bazie jego pracy wykształcił własną, rozpoznawalną kreskę. Historia dostarcza pretekstów do rysowania prawdziwie genialnych scen – nic dziwnego, że niektóre plansze lub kadry z chęcią powiesiłoby się na ścianie. Wspomniane przeze mnie nieme strony to istny majstersztyk, zwłaszcza w kontrastującym zestawieniu z finałową walką, gdzie Hellboy rozdaje ciosy na prawo i lewo.


Mógłbym się przyczepić do kilku rozwiązań w stylu deus ex machina, które pojawiają się w komiksie zupełnie od czapy i są zaskakujące pomocne dla bohaterów – nie zrobię tego jednak, zrzucając je na karb konwencji. Wszakże już wcześniej tego typu rozwiązania się pojawiały, a w wykreowanym przez Mignolę i spółkę świecie są one w pełni do zaakceptowania. Jedyne, czego mi zabrakło, to słowo podsumowania od samego Mignoli, w poprzednich tomach często pisał o inspiracjach i pomysłach, tu na deser pozostają nam jedynie szkice z lakonicznymi komentarzami. Zarówno sama historia, ładne domknięcie wątków, wyjście obronną ręką z narastających latami oczekiwań (pamiętajcie, że to jedna wielka historia, zamknięta tym właśnie tomem), absolutna kontrola nad budowaniem napięcia, jak i niepowtarzalny klimat – to wszystko sprawia, że Burzę i Pasję czyta się doskonale i choć nie jest to najlepsza opowieść w cyklu (Wisielec wciąż bezkonkurencyjny), to jest do godne zwieńczenie całego, niezwykłego cyklu. Kto jednak poczuje niedosyt, ten będzie mógł sięgnąć po Hellboy in Hell", kontynuację, za którą w całości odpowiada Mike Mignola. Coś się kończy, coś się zaczyna.

Brak komentarzy: