> expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

poniedziałek, 27 października 2014

460 - Umarłem na Gibraltarze, umarłem przy lekturze

Śmierć generała Władysława Sikorskiego, która miała miejsce 4 lipca 1943 roku na Gibraltarze, do dziś okryta jest mgłą tajemnicy. W katastrofie samolotowej zginęło kilkanaście osób, części ciał nie udało się odnaleźć. Do dziś nie wiadomo, czy był to wypadek czy zamach – teorie się mnożą, a kontrowersje nabierają na sile. 
 
W Umarłem na Gibraltarze scenarzysta Piotr Mańkowski stara się opowiedzieć, co według niego mogło być przyczyną tragedii. Mieszając fakty historyczne z własnymi pomysłami tworzy wielowątkową historię szpiegowską. Trzymając się wydarzeń i postaci znanych z kart historii dokłada starań, by wypełnić puste miejsca z czasu poprzedzającego śmierć Sikorskiego. Nie można mu odmówić ambitnej wizji, znajomości tematu oraz precyzji w mieszaniu faktów i mitów. 


Szkoda, że zabrakło realizacyjnej sprawności – historia jest przegadana, akcenty źle rozłożone. Narracja na zmianę razi kolokwialnymi wyrażeniami i uderza w podniosłe, okropnie pretensjonalne i niemal poetyckie tony. Akcja skacze z miejsca na miejsce, od postaci do postaci, co zamiast dynamizować lekturę wprowadza jedynie chaos. Może gdyby zdecydowano się opowiedzieć tę historię na większej ilości stron, wyszłoby to komiksowi na dobre – w obecnej wersji zabrakło przerwy na oddech. Wszystko dzieje się za szybko, kolejne sekwencje są za krótkie, by przykuć uwagę, a postaci jest za dużo. Ciężko w takiej sytuacji z którąkolwiek sympatyzować, stąd też finałowy monolog głównego bohatera skierowany – jak się wydaje - do czytelnika nie robi pożądanego wrażenia.

Za warstwę graficzną odpowiada Tomasz Kleszcz, którego niezmiennie podziwiam za zapał i wytrwałość w dążeniu do obranego celu. Nie wiem natomiast, dlaczego w Umarłem na Gibraltarze Kleszcz, jako rysownik z pewnym doświadczeniem i rozwijający się, tak nieumiejętnie maskuje swe słabości. Może to pośpiech, ale komiks jest bardzo nierówny: obok dopracowanych kadrów znajdą się takie, które rażą nienaturalną anatomią (szczerze rozbawił mnie kadr, w którym blondwłosej bohaterce brakuje ręki od ramienia po dłoń, co ciekawe już sama dłoń i palce są na swoim miejscu – co się stało z resztą?) i źle zastosowaną perspektywą. Rysownik niepotrzebnie wszystko cieniuje, zaciemniając jednocześnie obraz i sprawiając, że staje się on mniej czytelny. Zwłaszcza w wypadku, gdy kolory do komiksu nakładało aż trzech artystów – niespójność kolorystyczna tylko podkreśla braki w warsztacie Kleszcza, który radzi sobie zdecydowanie lepiej w czerni i bieli.

Choć w powyższych akapitach Umarłem na Gibraltarze potraktowałem w dość ostrych słowach, to cieszę się, że takie komiksy powstają. Jest to ciekawa alternatywa dla promocyjnych historycznych koszmarków robionych na zlecenie instytucji z okazji wszelkiego rodzaju rocznic. Mańkowski miał do opowiedzenia ciekawą historię, którą uzupełnił dwudziestoma stronami dodatków. Poległ niestety na kompozycji, upychając zbyt dużą opowieść na zbyt małej ilości stron, wprowadzając bez opamiętania nowe postaci i za często skacząc między lokacjami. Kleszcza zgubił pośpiech i niekonsekwentna paleta barw. Praktyka czyni mistrza, z chęcią zapoznam się więc z kolejnymi projektami obu autorów, oby nie popełnili oni tych samych błędów.

5/10

3 komentarze:

wentylacja pisze...
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
Mon pisze...

Hehe, ciekawe co napisał ten poprzedni człowiek, że go ocenzurowano? Może to, że szanowny autor powinien ze studiów cofnąć się do technikum? Cały tekst jest na takim poziomie.

Jan Sławiński pisze...

Spam zawsze leci do kosza.
http://i.imgur.com/Visaxob.png?1