W “Hellblazerze” Jamie’ego Delano wracamy do początków postaci Johna Constantine’a. W pierwszym z trzech zbiorczych albumów otrzymujemy w sumie 15 zeszytów (w tym dwa z serii “Swamp Thing”, w której zresztą brytyjski mag debiutował), czyli razem 420 stron mocnego, niewygodnego horroru.
Komiks zaczął się oryginalnie ukazywać w 1988 roku i stoi w rozkroku między historią gatunkową a zaangażowaną społeczno-politycznie. Delano w opowieść grozy (korzystającej często z atrybutów body horroru) wplata ówczesne nastroje polityczne i niepokoje społeczne. Bieda, bezrobocie, epidemia AIDS, narkotyki, zespół stresu pourazowego (PTSD) - to główne tematy jego komiksów, które zgrabnie łączy z elementami nadnaturalnymi, takimi jak demony, duchy, sataniści i inne pomioty piekieł. Autor w scenariusze przelewa swą frustrację, bezsilność, zawiedzione nadzieje.
Constantine w jego wykonaniu to potężny mag i egzorcysta, ale również człowiek pełen sprzeczności, poturbowany przez życie, który płaci ogromną cenę za kolejne zwycięstwa nad armią ciemności. Bezczelny i wygadany, pod maską cwaniaka często jest też przerażony, gdy musi stawić czoło siłom przekraczającym ludzkie pojęcie. Często daje sobie radę dzięki sprytowi i zwykłemu szczęściu. To nie nieskazitelny bohater, a zmęczony facet w prochowcu i z fajką w kąciku ust, który daje z siebie wszystko. A czasem “wszystko” to niestety wciąż za mało. Tragiczne konsekwencje niektórych zdarzeń ciągną się za magiem jeszcze długo po zwycięstwie okupionym krwią i łzami.
Z ciężkim klimatem i tragizmem głównej postaci współgra narracja. Delano hojnie okrasza ilustracje Johna Ridgwaya przemyśleniami Constantine’a - pierwszoosobowe monologi przywodzą na myśl powieści noir. Łączą w sobie literackość i dosadny język, co potęguje niesamowity klimat komiksu. “Hellblazer” według Delano to rzecz mocna, pełna niesamowitych pomysłów i porywająca mrocznym charakterem. Niekiedy podczas lektury czuć wstręt lub odrazę - zarówno ze względu na krwawe sceny, jak i przez zanurzenie w świat przedstawiony, rzeczywistość pozbawioną nadziei - zamieszkałą nie tylko przez demony, ale głównie przez okropnych ludzi. Graficznie komiks wypada ciekawie (zwłaszcza jako uzupełnienie warstwy scenariuszowej), a jego surowy (niekiedy pośpieszny i psychodeliczny) charakter pasuje do opowiadanej historii, choć na pierwszy rzut oka widać, że to rysunki i kolory z innej epoki.
“Hellblazer” Jamie’ego Delano to bardzo mocna lektura, która przez kilka dekad nie straciła na sile oddziaływania. Mimo że komiks zestarzał się graficznie, to wciąż potrafi wzbudzić silne emocje i czyta się go jednym tchem. Brud i klimat komiksu oblepiają czytelnika, aż ma się ochotę wskoczyć pod prysznic po lekturze i dla psychicznej równowagi obejrzeć coś zdecydowanie bardziej lekkiego, kolorowego i przyjaznego. Jeśli lubicie ociekające mrokiem opowieści z pogranicza grozy i czegoś ambitniejszego, niestraszne Wam nawiązania do brytyjskiej rzeczywistości z końca lat 80. i chcecie poznać początki jednej z najważniejszych serii Vertigo, to koniecznie sięgnijcie po run Delano do “Hellblazera”. Przed nami jeszcze dwa opasłe tomy - jestem bardzo ciekaw, co autor w nich zaprezentuje. Ale trochę się też boję, że znów będzie nieprzyjemnie. Może właśnie w tym tkwi siła komiksu Brytyjczyka?
9/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz