“Doktor Strange. Tom 2” ze scenariuszem Marka Waida prezentuje to, czego nie lubię we współczesnym komiksie superbohaterskim. To fabuła nastawiona na efekciarstwo i wielkie wydarzenia, po których nic nigdy nie będzie już takie samo. Przynajmniej teoretycznie, bo w trakcie lektury nie mogłem się pozbyć wrażenia, że ktoś tu próbuje mnie nabrać. I robi to niezbyt subtelnie.
Epickie rozmiary opowieści może robią wrażenie, w końcu mamy fabułę, której centralnym punktem jest Pożeracz Światów, więc nie może być kameralnie. Poprzeczka wciąż jest podnoszona, a bohaterowie kilkukrotnie “przeskakują rekina”. Gdzieś w ⅓ straciłem zainteresowanie - zrozumiałem, że to wszystko prowadzi do martwego punktu i bezpiecznego odzyskania status quo. Przez to kolejne fabularne twisty, zdrady, nieoczekiwane sojusze, ogromne zagrożenia po prostu przestały robić na mnie wrażenie. Śledziłem je bez emocji, a finalnie twórcom nie udało się mnie zaskoczyć - Galaktus został pokonany, wszechświat uratowano, a konsekwencje okazały się mniej straszne, niż zakładano.
Powiecie, że taka konwencja komiksów superbohaterskich. Może i tak. Jednak w lepiej napisanych i skonstruowanych opowieściach mogłem na chwilę zapomnieć, że wszystko wróci do normy. Byłem ciekaw jak bohater sobie poradzi, co wymyśli w tak beznadziejnej sytuacji. Tu kadry wypełnione są bełkotliwym dialogami, które definiują magię i przeciwstawiają ją nauce. Zagrożenie ma kosmiczne rozmiary i wszelki rozsądek podpowiada, że Strange’owi tym razem nie uda się zwyciężyć, a przynajmniej nie bez ogromnych strat. A tu proszę, niespodzianka! To chyba magia!
5/10
Album “Doktor Strange. Tom 2” ukazał się nakładem wydawnictwa Egmont Polska.
1 komentarz:
Szkoda , że nie ma komentarzy. Komentarze powinny jakieś być.
Prześlij komentarz